Więcej wiadomości przeczytasz na Gazeta.pl.
Urzędnik, o którym mówi cały świat, to Rajesh Vishwas. Według relacji BBC mężczyzna robił sobie selfie, gdy jego telefon wpadł do zapory. Sprzęt miał kosztować 1200 dolarów i zdeterminowany Vishwas postanowił za wszelką cenę go odnaleźć. Najpierw w poszukiwania zaangażował nurków, potem zaczęło się spuszczanie milionów litrów wody z zapory.
Według relacji świadków pompa pracowała non stop przez trzy dni. Woda, którą usunęła, starczyłaby do nawodnienia 600 hektarów pól uprawnych. Rajesh Vishwas tłumaczył się później, że otrzymał pozwolenie na przekierowanie wody do pobliskiego kanału i w zasadzie byłoby to korzystniejsze dla miejscowych rolników.
Całą akcję przerwał inny urzędnik, do którego wpłynęła skarga. Mimo to Vishwas osiągnął cel. Jego telefon został odnaleziony, lecz nie był zdatny do użytku. Vishwas nie widzi swojej winy. Twierdzi, że nie nadużył swojej pozycji, bo według niego woda, którą spuścił, pochodziła z sekcji przelewowej tamy i "nie nadawała się do użytku".
Jego działania zostały ostro skrytykowane przez polityków oraz osoby publiczne. Tym bardziej że w tym roku ekstremalne temperatury spowodowały w kraju nadmiarowe zgony, straty w uprawach, pożary lasów i przerwy w dostawie prądu i wody. W marcu odnotowano najwyższą temperaturę od 122 lat. "Został zawieszony do zakończenia śledztwa. Woda jest podstawowym zasobem i nie można jej marnować w ten sposób" - podkreślała później w rozmowie z lokalnymi mediami Priyanka Shukla.