Wyjazd do Chorwacji zaplanowaliśmy dość spontanicznie - ostateczna decyzja zapadła około tygodnia przed wyjazdem. Wypożyczyliśmy 7-osobowego Opla Zafirę, do którego weszło pięć osób i pies. Na samym końcu tekstu podliczam wszystkie koszty, które mogę podsumować jedynie tak: nie jest źle, ale bywało lepiej. Było jednak kilka dodatkowych wydatków, które doprowadzały nas do białej gorączki i śniły nam się po nocach.
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.
Wyjechaliśmy z Warszawy po godzinie czwartej rano, żeby późnym popołudniem znaleźć się w Zagrzebiu - stolicy Chorwacji. Niestety, nieco przeliczyliśmy się z czasem podróży. Problemy pojawiły się w Czechach, gdzie mieliśmy ogromny problem z zatankowaniem gazu - udało się to dopiero na trzeciej stacji i to po prawie godzinnym czekaniu w kolejce do dystrybutora. Gdy ruszyliśmy w dalszą drogę, wpadliśmy w ogromne korki w okolicach Ołomuńca i Brna. Gdy w końcu udało nam się wyjechać z Czech, reszta drogi przebiegła sprawnie. Dojechaliśmy do Zagrzebia około godziny 19:00.
Zagrzeb był jedynie pierwszym przystankiem naszej objazdówki po Chorwacji. Za nocleg w stolicy zapłaciliśmy 75 euro, czyli niecałe 340 zł. Wieczorem spotkaliśmy się z naszymi znajomymi, którzy też przebywali w stolicy, na piwo i pizzę. Warto w tym miejscu uczulić, że w wielu miejscach w Chorwacji jest problem z dzieleniem rachunków - my dowiedzieliśmy się o tym dopiero gdy nasz kolega musiał opłacić cały paragon za 14 osób.
Paragon za kolację w Zagrzebiu dla 14 osób fot. archiwum prywatne
Nazajutrz ruszyliśmy dalej na południe i zatrzymaliśmy się po drodze w słynnym Parku Narodowym Jezior Plitwickich. Tak, są aż tak piękne jak na zdjęciach. Wejście niestety nie należy do najtańszych - w okresie od kwietnia do maja bilet normalny kosztuje 23,5 euro, a studencki - 14,5 euro. Dozwolone jest wejście z psem bez dodatkowych opłat. Należy do tego doliczyć jeszcze parking w cenie 1 euro za godzinę.
Dzielny pies nad jeziorami Plitwickimi fot. archiwum prywatne
Drugi nocleg zaplanowaliśmy w Trogirze - bardzo miłym, klimatycznym mieście u wybrzeży Adriatyku. Tutaj wzięliśmy apartament za 80 euro, czyli około 360 zł. Miasto mimo niewielkich rozmiarów może poszczycić się imponującą, kamienną starówką. Nie jest tu również tak tłoczno jak w Dubrowniku, czy Splicie.
Jeżeli liczycie na tanie wakacje, lepiej omijajcie Dubrownik szerokim łukiem. Tutaj nocleg był najdroższy i kosztował nas 551 złotych. Chociaż trzeba przyznać, że jest to jedno z najbardziej zachwycających miast w Chorwacji, a jego starówka rozpoznawalna na całym świecie dzięki serialowi "Gra o Tron" robi ogromne wrażenie, to takich cen jak tam nie ma nigdzie indziej w całym kraju. Najgorzej było z parkowaniem. Samochód przy drodze mogą zostawiać jedynie mieszkańcy, a dla turystów przewidziane są płatne parkingi. Gdy zajechaliśmy na pierwszy z nich, osłupieliśmy - za każdą rozpoczętą godzinę, życzyli sobie aż 10 euro. Ruszyliśmy więc dalej w poszukiwaniu tańszej opcji, co udało się po niemal godzinie - tuż przy wejściu na starówkę znaleźliśmy parking za "jedyne" 6,60 euro za godzinę.
Dubrownik opuściliśmy w bardzo mieszanych nastrojach - jednocześnie oczarowani jego pięknem i rozczarowani nieokiełznanymi tłumami i drożyzną. Stamtąd ruszyliśmy w kierunku Splitu, który po tym wszystkim był miłym zaskoczeniem - bardzo przyjemne miasto z obszerną promenadą i wieloma plażami w okolicy. Pozwoliliśmy sobie tam na więcej relaksu i odpoczynek od samochodu. Spędziliśmy tu dwie noce w apartamencie za 150 euro + 15 euro dopłaty za psa, czyli w sumie 740 zł za całość.
plaża dla psów w Splicie fot. archiwum prywatne
Wyjeżdżając ze Splitu, kierowaliśmy się już z powrotem na północ. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w miasteczku Senj pod Rijeką, żeby pożegnać się z morzem. Nocleg tam kosztował 315 zł + 7 euro dopłaty za psa. Ostatnią noc zaplanowaliśmy w stolicy Słowenii, Lublanie. Niestety noclegi w stolicy nie należały do najtańszych, więc zdecydowaliśmy się apartament pod miastem, zapłaciliśmy 88,40 euro, czyli prawie 400 złotych.
Słowenia okazała się dla mnie najbardziej zaskakującym punktem wycieczki. O ile spodziewałam się, że Chorwacja jest zachwycająco piękna, o tyle Słowenia okazała się jednym z najbardziej niedocenianych kierunków w Europie. Od samego wjazdu uderzyła mnie zieleń łąk i pól, a sama stolica - różnorodną architekturą, świetnie ubranymi ludźmi i luźnym klimatem. Co ciekawe, Słowenia jest jedynym słowiańskim krajem, który umożliwia małżeństwo oraz adopcję dzieci parom tej samej płci.
Wyjeżdżając ze Słowenii odwiedziliśmy jeszcze wąwóz Vintgar, gdzie czekała mnie niemiła niespodzianka w postaci opłaty za wejście z psem wynoszącej 4 euro. Łącznie za bilety dla siebie i czworonoga zapłaciłam 10 euro, jednak muszę przyznać, że było warto, bo widok naprawdę zapierał dech w piersiach.
Słowenia pożegnała nas jednak jeszcze jedną nieprzyjemną opłatą. Na granicy z Austrią znajduje się bowiem tunel, a za przejazd konieczne jest uiszczenie opłaty w wysokości 7,80 euro (warto wspomnieć, że tygodniowa winieta w tym kraju kosztuje 15 euro).
Przejazd przez Austrię przebiegał jak marzenie, jednak później czekała nas podróż przez Czechy, która ponownie okazała się problematyczna. Widząc na nawigacji, że między Brnem a Ołomuńcem jest dwugodzinny korek, postanowiliśmy zjechać z autostrady i pojechać inną drogą. Niestety, po drodze musieliśmy zatankować, a okazało się, że wiele stacji w Czechach… zamyka się po 22:00. Zajęło nam więc trochę czasu, zanim znaleźliśmy całodobową stację benzynową i ruszyliśmy już prosto do Polski. Z powrotem w Warszawie byliśmy około godziny 4:20.
Podróż była dość intensywna i wymagająca, co przekładało się na jej koszty. Korzystaliśmy z aplikacji do dzielenia się rachunkami, która pokazała, że podczas majówki wydaliśmy prawie 10 tysięcy złotych, czyli po około 2 tysiące na osobę. Na nasze wspólne wydatki składało się m.in.:
Czy w Chorwacji jest drogo? Osobiście powiedziałabym, że nie. Jedynie Dubrownik sfrustrował mnie kwotami z kosmosu. Chociaż ceny są w wielu miejscach wyższe, niż w Polsce, należy pamiętać, że poruszaliśmy się przede wszystkim po kurortach turystycznych, gdzie z reguły ceny są wysokie. Nie tak dawno podróżowałam też po Holandii, Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii, gdzie o takich cenach jak w Chorwacji można jedynie pomarzyć. Zatem jeżeli chcemy zaplanować w miarę budżetowy wyjazd, myślę, że Chorwacja wciąż jest mocną konkurencją. Jeżeli jednak szukamy tańszych opcji, można zorientować się wśród innych państw bałkańskich, które nie zostały jeszcze skomercjalizowane przez turystykę.