Dziś mija 29 lat od "najgorszej katastrofy w historii Pomorza". W wypadku autobusu w Gdańsku zginęły 32 osoby

To miał kolejny beztroski i ciepły dzień. 2 maja 1994 roku część osób wracała do Gdańska z wypoczynku na Kaszubach, część wyruszała na popołudniowe zmiany do pracy. Łącznie do autobusu PKS relacji Zawory-Gdańsk przez Kartuzy wsiadło 75 osób. Niemal połowa z nich nigdy nie dotarła jednak do celu. Wszystko przez tragiczny wypadek, w którym zginęły 32 osoby, a 44 zostały ranne.
Zobacz wideo Polska najlepsza! Krynica Morska, Sztutowo i Stegna kojarzą wam się tylko z plażowaniem? To nie uwierzycie, co tam jeszcze można robić [TRIP WE DWOJE]

Nikt nie spodziewał się, że piękny majowy dzień zamieni się w prawdziwy koszmar i na stałe zapisze się na kartach tragicznej historii Pomorza. 2 maja 1994 roku około godziny 19 po drodze krajowej numer 219 (dziś krajowa siódemka) poruszał się autobus PKS, który pokonywał odcinek Zawory-Gdańsk. Tego dnia był to zresztą dopiero drugi kurs doświadczonego 39-letniego kierowcy, który wcześniej przejechał Autosanem H9-21 tę samą drogę, tyle że zaczynając z Gdańska. Jak wspominał w jednym z wywiadów Jerzy Marczyński, była to jego ulubiona trasa. Nic więc nie zwiastowało dramatu, jaki rozegrał się tamtego wieczoru.

Podróżni czekali, najwięcej dosiadło się w Kartuzach

Około 17.50, po chwili odpoczynku, kierowca odpalił pojazd i zatrzymał się na pierwszym przystanku, z którego zabrał dwoje czekających już pasażerów. Na trasie dosiadali się kolejni, w Chmielenku do autobusu wsiadły dwie osoby, ale znacznie więcej podróżnych czekało na przejazd na przystanku w Chmielnie. Nic dziwnego, z uwagi na majówkę kursów było znacznie mniej, autobusy jeździły według sobotniego rozkładu, a piękna pogoda sprzyjała wyjazdom na łono natury. Na dodatek drugi maja był dniem roboczym, więc oprócz turystów i biwakowiczów, na autobus czekały również osoby, które chciały dotrzeć lub wrócić z pracy.

W Kartuzach do pojazdu weszli kolejni pasażerowie, wśród nich uczennice liceum, które wracały do Gdańska z biwaku. Było ciasno, nawet bardzo. W pojeździe mogło zmieścić się 51 pasażerów, 39 na miejscach siedzących, 12 - na stojących. W Żukowie autobus zatrzymał się jednak na kolejnym przystanku. Kierowca, widząc, że w pojeździe nie ma już miejsca, chciał odmówić czekającym, ale jak wspomina, było mu szkoda tych osób, które nie załapały się na kurs. Na dodatek pojazdy na tej trasie często bywały przeładowane, a zirytowani podróżni często zwracali się z pretensjami do przełożonych kierowców, którzy odmawiali im wejścia do pojazdu.

Ostatni przystanek, na którym zatrzymał się tego dnia Autosan H9-21, znajdował się w Leźnie. Tam do pojazdu weszło jeszcze ośmioro pasażerów. Ostatni z nich, młody mężczyzna, stanął na schodkach tuż obok drzwi. Łącznie pojazdem podróżowało 76 osób. 

W autobusie pękła opona. "Pamiętam potężny huk"

W Gdańsku Kokoszkach na prostym odcinku drogi, jadący za ciężarówką marki Jelcz Marczyński, postanowił rozpocząć manewr wyprzedzania. W tym samym momencie w prawej przedniej oponie Autosanu H9-21 doszło do spadku ciśnienia. W efekcie pojazd zarzuciło, a kierowca stracił nad nim panowanie. Jadący z prędkością około 60 km/h godzinę autobus zjechał z drogi i uderzył w stojące na poboczu drzewo. 

- Pamiętam potężny huk - mówiła w wywiadzie dla wp magazyn Sabina Krzemińska, jedna z pasażerek. Kobieta dodała, że ostatnim, co zauważyła przed stratą przytomności, było to, jak kierowca "szarpie się z kierownicą".

- To był wystrzał koła. Z prawej strony. To był moment, nie zdążyłem po prostu utrzymać kierownicy. Wyrwało mi ją z rąk i uderzyłem w prawo. Nie miałem już wyjścia, bo gdybym skręcił w lewo, to autobus spadłby z nasypu - mówił później Marczyński, cytowany przez portal twojahistoria.pl.

Strażacy brali udział w zawodach. Nagle przyszło zgłoszenie

Jak wspomina w rozmowie z portalem trojmiasto.pl st.bryg. inż. Edmund Kwidziński, Komendant Powiatowy Państwowej Straży Pożarnej w Kartuzach, drugiego maja strażacy z ochotniczych jednostek straży pożarnych z powiatu kartuskiego brali udział w zawodach. Tuż przed informacją o wypadku autobusu mundurowi dostali zgłoszenie o zdarzeniu, które miało miejsce w Glinczu. Okazało się niegroźne, a w trakcie prac otrzymali polecenie, by natychmiast udać się na miejsce wypadku, który wydarzył się w okolicach Leźna. "Na miejsce wyruszyły: nasz wóz bojowy PSP i wóz z OSP Żukowo. Ja natomiast, z moim dowódcą, pojechaliśmy samochodem operacyjnym" - wyjaśnia Kwidziński. 

Autobus wbił się w drzewo. "Ciała układaliśmy jedno przy drugim"

To, co zastali na miejscu, przerosło ich wyobrażenia. Autobus dosłownie wbił się w drzewo, a w środku wciąż znajdowali się ludzie. W najgorszym położeniu byli ci, którzy stali na środku pojazdu, pomiędzy siedzeniami. Na miejscu panował ogromny chaos, wciąż docierały także służby: kolejne zastępy straży pożarnej, karetki pogotowia, policja. Pasażerowie, którzy zostali lekko ranni, starali się ratować swoich towarzyszy. Na miejscu zatrzymywali się także kolejni kierowcy samochodów, którzy także dołączali do akcji ratunkowej. 

Z wraku wyciągano kolejnych rannych, a także ciała tych, którzy nie przeżyli uderzenia. "Jak już wcześniej wspomniałem, ciała układaliśmy jedno przy drugim na poboczu (...). Na końcu akcji, po przeliczeniu, okazało się, że na miejscu zginęło aż... 25 osób" - wyjaśniał dla trojmiasto.pl Edmund Kwidziński.

Nie tylko opona. Uszkodzenia elementów konstrukcyjnych działały na niekorzyść

Karetki zabierały z miejsca wypadku kolejnych rannych, którzy trafiali do okolicznych szpitali. Pracownicy służby zdrowia wspominają, że tego wieczoru odbierali telefony z wezwaniem na dyżur, bo potrzeba było kolejnych rąk do pracy przy ciężko rannych pasażerach. Do punktów krwiodawstwa zgłaszali się natomiast mieszkańcy Trójmiasta i okolic, którzy chcieli, choć w ten sposób, pomóc rannym. 

"Ranni byli we wszystkich gdańskich placówkach. Do nas trafiło szesnastu najciężej rannych. Operowaliśmy całą noc" - mówił Jacek Gwoździewicz, kierownik SOR w szpitalu wojewódzkim, cytowany przez magazyn.wp.pl. Niestety, pomimo ogromnego zaangażowania, siedem kolejnych osób umiera w wyniku poniesionych obrażeń. Łącznie w wypadku w Gdańsku Kokoszkach życie straciły 32 osoby. Rannych zostało 43 pasażerów. 

Zdaniem biegłych, którzy badali przyczyny katastrofy, do wypadku przyczyniła się pęknięta opona. Niestety, przez siłę uderzenia zniszczeniu uległy niektóre elementy konstrukcyjne autobusu, a to zdaniem ekspertów "pogorszyło sytuację pasażerów". 

Więcej treści znajdziesz na Gazeta.pl

Kierowca przeżył. Nazywali go "mordercą"

Wypadek przeżył Jerzy Marczyński, który prowadził feralny kurs. Kierowca również z obrażeniami, trafił do jednego z trójmiejskich szpitali. Jeszcze na szpitalnym łóżku udzielił wywiadu, w którym żałował tego, co się stało. To były dla mężczyzny bardzo trudne chwile, jak podaje naszemiasto.pl, "wiele osób nazywało go mordercą, przez lata był szykanowany przez sąsiadów i rodziny ofiar. Zaczął brać silne leki antydepresyjne". 

Po wypadku mężczyzna stanął przed sądem. W 1999 roku zapadł wyrok w jego sprawie. Sąd Rejonowy w Gdańsku skazał go na karę dwóch lat pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem wykonania kary na okres próby czterech lat za umyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy i nieumyślne jej spowodowanie. "Rozmiar tej katastrofy jest porażający. Ale czy ktoś wyciągnął z niej jakieś wnioski? Dziś jeżdżą autobusy o pięć lat starsze. Także nierzadko w złym stanie technicznym. Pozostaje tylko pytanie: czy wszyscy dojadą?" - mówił podczas uzasadniania wyroku sędzia prowadzący sprawę, którego cytuje portal twojahistoria.pl.

Wyrok usłyszał z resztą nie tylko Marczyński. Także mistrz obsługi stacji, który dopuścił do ruchu pojazd, został skazany na karę roku pozbawienia wolności. Sąd warunkowo zawiesił karę na okres dwóch lat. Skazano również zastępcę dyrektora do spraw technicznych. Usłyszał wyrok 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata. 

W miejscu tragedii stanął pomnik. Na obelisku znajdują się nazwiska ofiar, obok stoją znicze i kwiaty. W 2008 roku, czternaście lat po wypadku, ścięto drzewo, w które uderzył autobus. 

Więcej o: