20 kwietnia swoje własne święto ma tak zwana trawka. Z racji na światowy charakter wydarzenia, "obchodzone" jest także w tych krajach, gdzie nie wolno jej palić pod absolutnie żadnym pozorem. Czemu jednak data wypada właśnie tego, a nie innego dnia? Wszystko za sprawą ciekawej historii.
Legalizacja marihuany to często poruszany i dość kontrowersyjny temat. Często argumentem osób popierających jej legalizację jest fakt łatwiej dostępności do alkoholu czy papierosów, które są według ich opinii nawet bardziej szkodliwe. Dodatkowo przez brak legalnej dostępności do zioła rośnie czarny rynek, a uznanie marihuany jako substancję dozwoloną mogłoby przynieść duże korzyści ekonomiczne. Z drugiej zaś strony nie brakuje badań potwierdzających szkodliwość używki, stąd zdania w tej kwestii są niezwykle podzielone.
Zioło zostało zdekryminalizowane w wielu europejskich krajach, między innymi w Austrii, Czechach, Niemczech, Hiszpanii, Estonii, czy znanej ze swojej "zielonej" turystyki Holandii. Polska jednak nadal znajduje się na liście państw, w których samo posiadanie i uprawa marihuany są surowo karane. Tak zwana "maryśka" jest nielegalna również w Wielkiej Brytanii, Grecji, Danii, czy na Węgrzech. W tym roku jednak zwiększyć ma się dopuszczalny limit THC, a dla wielu jest to sygnał, że legalizacja zioła w naszym kraju jest coraz bliżej.
To jednak nic w porównaniu do państw, gdzie za przysłowiowego "gieta" można stracić życie. Przykładowo w Chinach za posiadanie dużych ilości tego narkotyku i handlowanie nim grozi publiczny wyrok śmierci. W 2017 na mocy tego prawa powieszono publicznie dziesięciu dilerów. Sytuacja wygląda podobnie w Singapurze. Tam posiadanie powyżej 15 g marihuany traktowane jest jako handel, a za ten również grozi kara śmierci przez powieszenie. Tak samo jest z resztą w Malezji, Birmie, czy Egipcie. Najgorzej jednak mają dilerzy na Filipinach. Tam za samo posiadanie można zostać zabitym bez procesu. Prezydent Rodrigo Duterte oficjalnie poparł "samosądy" specjalnych "szwadronów śmierci" opłacanych przez rząd. Ich członkowie mogą zupełnie legalnie zabijać każdego, kto ma do czynienia z narkotykowym półświatkiem.
W latach 70. minionego wieku pięcioosobowa grupa uczniów z liceum San Rafael High School w Kalifornii zapoczątkowała symbol marihuany "420". Gdy usłyszeli legendę "Walenda", o strażniku, który porzucił ogromne pole uprawne pełne konopi indyjskiej, zapragnęli je odnaleźć. Młodzi chłopacy, którzy nazwali swoją grupę przyjaciół Waldos, postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i umówili się na spotkanie o 16:20 (4:20 w trybie 12-godzinnym). Ten jeden dzień rozpoczął całą kulturę konopną, jaką znamy dziś. Gdy kolejne, umawiane na tę godzinę spotkania nie przyniosły żadnych skutków, a pole pełne marihuany stale pozostawało legendą, chłopcy potraktowali godzinę 4:20 jako ich wspólny, przyjacielski moment w ciągu dnia, kiedy mogą razem palić zioło. W ten oto sposób liczba 420 stała się symbolem dla wszystkich palaczy i często szyfrem, czy też kodem, którym porozumiewano się wśród społeczności palącej młodzieży. Z czasem jednak zyskała na popularności.
Dzięki grupie Waldos termin "420" oznacza przede wszystkim konsumpcję marihuany, jednak z czasem liczba przekształcił się również w datę 4/20, czyli 20 kwietnia. To właśnie tego dnia ustanowiono Światowy Dzień Marihuany, a w wielu krajach jest to moment świętowania i organizowania imprez celebrujących zioło np. festiwal Cannabis Cup, czy Global Marijuana March. Obchody tego święta mają także zwracać uwagę na małą szkodliwość społeczną używania marihuany oraz mają wpływać na zmianę postrzegania społeczności palaczy przez społeczeństwo i polityków.
Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl