Kobra przylądkowa, bo o niej mowa, przedostała się do kokpitu. Jeszcze w niedzielę obsługa lotniska ostrzegała przed jadowitym zwierzęciem. Próbowano go złapać, ale ukrył się pod osłonami silników. Gdy po sprawdzeniu okazało się, że węża tam nie ma, uznano, że znalazł sobie inne miejsce i zagrożenia nie ma.
Jednak już podczas lotu pilot Rudolph Erasmus nagle poczuł chłód na swoim lewym boku. Gdy odwrócił głowę, zobaczył kobrę w kokpicie samolotu. - Mój mózg nie zarejestrował, co się dzieje - relacjonował w rozmowie z BBC. - Byłem przerażony, że wąż może wejść mi na plecy i doprowadzić do paniki - powiedział.
Zastanawiał się, czy powiedzieć o tym fakcie pasażerom. Ale w końcu zakomunikował: Słuchajcie, mamy problem. Na pokładzie samolotu jest wąż. Domyślam się, że jest pod moim fotelem, więc musimy jak najszybciej posadzić samolot na ziemi.
Pasażerowie na chwilę zamarli i odetchnęli, gdy maszyna awaryjnie wylądowała w mieście Welkom, a oni mogli opuścić samolot. Pilota okrzyknięto bohaterem, chociaż on sam nie uważa, aby dokonał czegoś wyjątkowego. Erasmus przyznał jedynie, że to było prawdziwe wyzwanie, ponieważ podczas szkolenia brano pod uwagę wiele scenariuszy, ale w żadnym z nich nie miał do czynienia z sytuacją związaną z wężami.
Na szczęście wszyscy wyszli bez szwanku. A co z kobrą? Jej też udało się skutecznie ukryć. Tuż po awaryjnym lądowaniu na miejsce wezwano łapaczy, aby złapać gada. Pomimo rozsypania mączki, aby odnaleźć zwierzę po śladach, akcja skończyła się bez sukcesu.
Kobra przylądkowa (Naja nivea) to gatunek węża z rodziny zdradnicowatych. Jad węża jest równie toksyczny jak u mamby czarnej. Występuje jedynie w południowej Afryce.
Źródła: BBC / "Times Live"