Wyprawa nie dla każdego: spływ Parsętą, czyli kłoda za kłodą

Nagle prąd obraca kajakiem i rzuca go na kłodę. Sekunda, i lądujemy w lodowatej wodzie...

Plan był ambitny - w cztery dni przepłynąć całą Parsętę od źródeł pod Szczecinkiem do ujścia w Kołobrzegu (ok. 140 km).

Ruszyliśmy pod koniec września ze Szczecina. Wtaszczyliśmy "Bognę" (tak się nazywa mój kajak) na samochód i po trzech godzinach byliśmy na Pojezierzu Drawskim. Wodowaliśmy się za starym młynem przy drodze ze Storkowa do Nowego Chwalimia.

***

Co tu gadać, od razu miny nam zrzedły. Rzeka nie dość że wąska (ok. 4 m), to cała przegrodzona drzewami, jakby ktoś złośliwie powrzucał je do rzeki, czasem kilka naraz. Co 20, 30 metrów wychodzimy z kajaków. Jeśli kłoda jest nad wodą, przeciskamy kajak pod spodem. Gdy jest wyżej -przeciągamy górą. Tak czy inaczej, co chwila wchodzimy po pas w wodę. Na zakolach trzeba z kolei uważać na mielizny. Ze steru żaden pożytek, tylko zaczepia o gałęzie (żałuję, że go nie zdemontowałem). Każdy kilometr jest wywalczony. Płyniemy przez kompletne odludzie - śladu człowieka, dziko. Dopiero pod wieczór przecinamy drogę z Barwic do Bobolic, a kilometr dalej linię kolejową. Po sześciu godzinach zatrzymujemy się na nocleg w sosnowym lesie. Rozbijamy namiot, wylewamy z kajaka wodę - podczas ciągłego wsiadania i wysiadania sporo jej nabraliśmy.

***

Pobudka o 7.15, mocna kawa, śniadanie, zwijamy obóz i ruszamy dalej.

Po drodze Parsęta zbiera kilka niewielkich dopływów i robi się szersza. Kłód nadal dużo, ale dochodzimy do wprawy. Czasem rozpędzamy się i wbijamy się kajakiem nad kłodę, po czym bujamy nim, aż zsunie się do wody.

W Żarnowie, dokąd docieramy po dwóch godzinach, Parsęta dzieli się na dwie odnogi. Prawie cała woda płynie do stawów z pstrągami, nam zostaje maleńka stróżka. Co robić? Przenosimy kajak 100 metrów, a potem holujemy go, jak burłacy, na lince, aż do miejsca, gdzie dochodzi woda ze stawów i możemy płynąć dalej. Wstępuje w nas nadzieja. Nurt jest wartki, Parsęta meandruje przez łąki, prawie nie ma przeszkód. Wpływamy do bukowego lasu, po lewej stronie wysokie skarpy. Wyszukujemy ładną łąkę i gotujemy obiad. Potem ruszamy dalej. Cel - sklep w Krosinie, bo kończy się nam żywość. Ale trudno się rozpędzić: jak nie kłody, to zakręty. Rzeka mocno meandruje, do ostatniej chwili nie wiadomo, gdzie skręci. Przez jakiś czas mamy towarzystwo - przed nami płynie para łabędzi z młodymi. Zmrok zapada, a mostu i drogi, ani widu, ani słychu. Dobrze chociaż, że rzeka robi się dużo szersza i głębsza. Czasami udaje się nam pokonać nawet kilkaset metrów bez wysiadania (wcześniej nie do pomyślenia). Śpimy na skraju łąki. Kolacja marna, na śniadanie kawa i kawałek czekolady.

***

Wodujemy się o 9 rano. Znowu przeszkoda za przeszkodą: jak nie kłody, to krzaki. Jesteśmy podrapani, kajak pełen liści i gałązek. Co chwila wysiadamy. Nie wiem, jakim cudem, ale czasem drzewa wyrastają prosto z wody, płyniemy jak przez zatopiony las. W końcu po trzech godzinach, głodni, dopływamy do mostu koło Krosina. Ruszam po jedzenie do sklepu. - To ekstremalna rzeka - straszy mnie mąż ekspedientki. - Jak ktoś tu dopłynie, ma dość, przerywa spływ i przewozi kajak w dół rzeki, a z Białogardu płynie dalej.

Otuchy nie nabrałem, ale najważniejsze, że mamy co jeść. Ruszamy dalej. Znowu kłoda za kłodą, ale chwilami Parsęta rozlewa się szeroko, od czasu do czasu mijamy starorzecza. Pusto, nie ma nawet wędkarzy, woda czysta. Pod wieczór dopływamy do ceglanego, nieczynnego młyna w Doble. Tu trzeba przenieść kajak po kilkumetrowym betonowym korycie. Za młynem kłody się kończą, za to zaczynają się wierzby i olchy. Dosłownie zarosły rzekę - płyniemy jak w tunelu i przepychamy się przez gąszcz.

Na szczęście nocleg mamy piękny - duża polana w lesie w pobliżu starych dębów, drewna na ognisko aż nadto.

***

Ruszamy o dziewiątej. W pewnej chwili słyszymy szum wody - przed nami bystrze jak na górskiej rzece. Daliśmy się zaskoczyć Parsęcie! Zanim połapaliśmy się w niebezpieczeństwie, silny nurt wpycha nas na kłodę i przewraca.

Na szczęście straty nie są duże - apart cyfrowy, choć wilgotny, uratowany, utonął tylko obrus i nóż kuchenny. Wyciągamy rzeczy na stromą skarpę, prosto w pokrzywy (jak pech to pech!). Menażkami wylewamy wodę z kajaka. Woda zimna, łapią mnie dreszcze, na szczęście mamy gorącą herbatę w termosie.

Dalej płyniemy nadzwyczaj ostrożnie - dostaliśmy nauczkę. Po dwóch godzinach spotykamy głuchego jak pień pastucha. Po dłuższych nawoływaniach dowiadujemy się, że do najbliższego mostu mamy 6 km. Niby niewiele, ale zajmuje nam to prawie 2 godziny. W końcu dopływamy do mostu na drodze z Połczyna do Tychowa.

***

W niecałe cztery dni pokonaliśmy niewiele, ok. 32 km. Do Kołobrzegu jeszcze ok. 112 km. Oj, dała nam Parsęta szkołę! Wiosną druga runda, może pójdzie lepiej...

Parę rad

Ster przed rejsem lepiej zdemontować.

Trzeba zabrać linę do holowania i cumowania kajaka

Radzę płynąć na bosaka, butami czy sandałami naniesiemy wody i błota do kajaka

Woda czysta, piliśmy przegotowaną i nam nie zaszkodziła

Konieczny zapas żywności

Kajaki można wypożyczyć w Ośrodku Sportu i Rekreacji, Szczecinek, ul. Piłsudskiego 3, tel. (0-94) 372 10 91 (92)

Witryny o Parsęcie

http://www.parseta.pl/index.php?objectid=341

http://www.parseta.org.pl/index.php?objectid=30

Więcej o: