Dziś opuszczone kiedyś budziło w więźniach postrach. Nie było szans, by ktoś wydostał się z tego zakładu. Więzienie w Łęczycy charakteryzowało się również strasznymi standardami. Często znacznie przeludnione nie dbało o komfort przebywających tam osób. Ba, panowały tam, wręcz nieludzkie warunki.
Zakład karny przewidziany był na 450 osób, jednak bardzo często na miejscu przebywało znacznie więcej więźniów. Momentami w jednej celi mieściło się aż 50 osób, stłoczeni jedna na drugiej. Najwięcej więźniów pojawiło się tam podczas międzywojnia. Rekordowa liczba więźniów wyniosła wówczas 1200. Było tak ciasno, że w upalne dni niektórym brakowało tchu. Odnotowywano liczne omdlenia, zasłabnięcia, a nawet śmierci z przegrzania. W związku z przeludnieniem więźniom przysługiwała jedynie jedna kąpiel w tygodniu. Problem stanowiły też miejsca na spanie. Skazani musieli spać na podłodze i w ciasnych kątach.
Łęczyckie więzienie nie bez powodu nazwano "małym Shawshank". Z niego również nie dało się uciec. Strażnicy byli bardzo czujni i rygorystyczni. Trzech śmiałków próbowało opuścić mury zakładu poprzez samopodpalenie. Dwóch z nich zginęło podczas desperackiej próby ucieczki, trzeciego więźnia udało się strażnikom uratować i ugasić ogień. Wszystkie podejścia do przedwczesnego opuszczenia strasznego miejsca kończył się fiaskiem.
Po latach budynek więzienia wystawiono na sprzedaż. Wkrótce stało się także planem filmowym. Mury zakładu karnego podziwiać można, chociażby w filmie Juliusza Machulskiego "Vabank". W 2008 roku różni artyści postanowili przygotować inspirowane więzieniem instalacje. Teraz miejsce jest zupełnie opuszczone.
Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl