Hotelarze toną w długach. "Wszyscy zarabiają, a my pracujemy jak niewolnicy"

- Wszyscy wokół nas zarabiają, a my pracujemy jak niewolnicy, tylko po to, żeby opłacić wszystkie zobowiązania i utrzymać się na powierzchni. Satysfakcja z goszczenia ludzi pod swoim dachem zamieniła się we frustrację, dlatego podjęliśmy decyzję, że po sezonie letnim rezygnujemy - mówi w rozmowie z Podróże Gazeta.pl pan Andrzej, który razem z żoną na Roztoczu prowadzi pensjonat.

"Branża noclegowo-gastronomiczna ma coraz większe problemy finansowe. W ciągu ostatniego roku jej łączne zadłużenie wzrosło o 14 proc. i na koniec lutego wyniosło 311,6 mln zł" – informuje Krajowy Rejestr Długów. 55,8 mln zł zalegają przedsiębiorcy oferujący zakwaterowanie. Najwięcej do spłacenia mają hotelarze. Aż 971 hoteli nie zapłaciło 34,7 mln zł. Przeciętnie jeden z obiektów ma długi na kwotę 32,3 tys. zł.

Firmy oferujące noclegi, usługi restauracyjne i catering zmagają się obecnie z drugim po pandemii kryzysem. Tym razem ich sytuację wyraźnie pogorszyła inflacja, a także wojna za naszą wschodnią granicą. Popandemiczne odbicie okazało się krótkie i miejsca noclegowe znów obserwują niepokojąco niskie obłożenie. Według ankiety Izby Gospodarczej Hotelarstwa Polskiego w styczniu, mimo startu ferii, kolejny miesiąc z rzędu zwiększyła się liczba obiektów, w których frekwencja wyniosła mniej niż 30 proc. Spadł też odsetek hoteli z obłożeniem przekraczającym 50 proc.

Pod koniec roku zadłużenie obiektów noclegowych zaczęło rosnąć. W listopadzie ubiegłego roku po 25 latach działalności trudną decyzję o zamnięciu podjął lubelski przedsiębiorca Dariusz Jedlina. W Motyczu prowadził trzygwiazdkowy hotel i restaurację. Rachunki za gaz z 7 tys. zł za miesiąc urosły do 20 tys. zł. Właściciel nie chciał ryzykować jeszcze wyższych płatności zimą, ogłosił więc, że rezygnuje z prowadzenia biznesu. Nie chciał doprowadzić do kolejnych zaległości, które, jak wskazuje KRD w całej branży wskazują tendencję wzrostową.

"Sytuacji nie poprawia też fakt, że firmy z tego sektora bardzo często są multidłużnikami. Średnio jeden przedstawiciel branży ma aż 5 niespłaconych zobowiązań wobec różnych wierzycieli" – czytamy w raporcie Krajowego Rejestru Długów.

– Złotą dekadę polskiego hotelarstwa przerwał COVID-19. Wtedy, jak mówią ekonomiści, wystąpił czarny łąbędź. Czy ktoś na świecie przewidział, że wybuchnie pandemia? Rok temu Putin napadł na Ukrainę i przedsiębiorcy musieli borykać się z kolejnym czarnym łabędziem, czyli wydarzeniem, które jest niezależne od nas i naszych działań, wywraca dotychczasowy porządek i wprowadza ogromny chaos – mówi w rozmowie z Podróże Gazeta.pl Marek Łuczyński, prezes Polskiej Izby Hotelarzy.

Łuczyński dodaje: – Świat, w którym mogliśmy planować i spokojnie inwestować, już się skończył. Teraz trwa walka o przetrwanie. Musimy reagować tu i teraz i często podejmować trochę partyzanckie działania hotelarskie. Nie dziwię się, że część osób ma tego dość i podejmuje decyzję o zamknięciu czy wycofaniu się z biznesu.

Stworzyli miejsce z domową atmosferą

Pan Andrzej (imię zmienione na prośbę rozmówcy) jeszcze prowadzi swój pensjonat na Roztoczu, choć już razem z żoną podjął decyzję, że to jego ostatni sezon. Serce tym bardziej boli, że goszczenie ludzi i gotowanie dla nich było ich wielkim marzeniem i sprawiało im wiele satysfakcji.

– Zależało nam na tym, żeby stworzyć miejsce domowe i budować dobrą relację z gośćmi. Myślę, że to nam się udało, bo każdy wyjeżdżający mówił, że czuł się u nas jak w domu. W takich momentach czuliśmy, że nasz wysiłek się opłaca – opowiada właściciel. – Od momentu przyjazdu gości, byliśmy przy nich cały czas, prowadziliśmy ich do pokoju, gotowaliśmy dla nich. Stworzyliśmy fajne miejsce z uczciwą, regionalną kuchnią. To spełnia, daje mega frajdę. Szkoda, że ten wysiłek nie przekłada się na finanse – mówi ze smutkiem w głosie.

Na Roztoczu sezon trwa raptem cztery miesiące. Choć teren piękny, to głównie kojarzony jest z letnią formą wypoczynku: kajakami i rowerami. – Nie mamy możliwości wydłużenia sezonu i zmiany wyobrażeń na temat tego regionu. Próbowaliśmy to zmienić, obdzwanialiśmy klientów, zachęcaliśmy do przyjazdu w innym terminie. Podejmowaliśmy próby zorganizowania zimą turnusu zdrowotnego, niestety wszystkie te działania nie przyniosły rezultatu – tłumaczy właściciel.

Gdy w tym roku na ferie rodziny z dziećmi zamiast w góry pojechały nad morze czy na Warmię i Mazury, południowo-wschodnią Polskę ominęły. W tym i ubiegłym roku spadek popularności tego kierunku wynika również z bliskością do Ukrainy ogarniętej wojną. A rachunki płacić trzeba.

– Wyłączyliśmy ogrzewanie w całym obiekcie, wszędzie, gdzie się dało, poza dwoma grzejnikami w łazienkach, których nie dało się zablokować i w styczniu otrzymaliśmy rachunek za gaz na kwotę ponad 6 tys. zł, a przecież trzeba opłacić jeszcze wodę, prąd, podatki. W ten sposób cały zarobek, który udało nam się wygenerować przez cały sezon, pójdzie na opłaty – słyszę od pana Andrzeja. – W ciągu minionych dwóch lat nie wzięliśmy ze spółki ani złotówki. Wciąż dokładamy. Doszliśmy do wniosku, że to nie ma sensu.

– Pierwszy rok, choć rzeczywiście mocno zainwestowaliśmy, finansowo był bardzo dobry. Przyjeżdżało bardzo wielu gości. 2022 roku był już słabszy. Wybuchła wojna, więc goście nie chcieli przyjeżdżać na wschód. Nie wypaliły także kontrakty z biurami podróżami. Mieliśmy zakontraktowanych ponad 120 obcokrajowców. Nie przyjechał nikt. To też wpłynęło na zmniejszenie przychodu, który mieliśmy zagwarantowany – tłumaczy mężczyzna.

Wysyp ofert: sprzedam hotel

– Ten sezon jeszcze przepracujemy, postaramy się jak najmniej inwestować, tylko jak najwięcej zaoszczędzić. Oczywiście nie kosztem gości. Musieliśmy podnieść ceny, które już widzę, że bolą, ponieważ podnieśliśmy je o 20 proc. Wydaje się, że to wcale nie jest dużo, patrząc na przyrosty cen, koszt produktów, ceny czynszów, koszt pracy, ale być może dla nas to jest jedyny zarobek w tym biznesie. Może być różnie. Obawiam się, że nowy cennik może zniechęcić gości do przyjazdu, niemniej będziemy szukać kogoś, komu będziemy mogli odstąpić obiekt. W takiej formie w jakiej jest. Trochę nie wierzymy, że ktoś się znajdzie, bo widzimy, co się dzieje w Polsce, jeśli chodzi o turystykę i hotele. Ostatnio z ciekawości wszedłem na stronę z ogłoszeniami dotyczącą sprzedaży hoteli i oniemiałem. Zatrzęsienie ofert. Ostatnio na jednej z grup na Facebooku jeden z pośredników napisał, że szuka hotelu do kupienia i w ciągu godziny dostał 150 odpowiedzi. Ta skala jest olbrzymia. Na sprzedaż wystawiane są obiekty za 100 mln zł, ale i te mniejsze – zauważa przedsiębiorca.

Wchodzę na kilka stron ogłoszeniowych i rzeczywiście wyświetla mi się wiele ofert dotyczących sprzedaży nieruchomości z branży noclegowej. Gdy dzwonię pod podane numery telefonów, wielu właścicieli zapewnia, że sprzedaje obiekty z powodów osobistych. Inni nie chcą ujawniać powodów swojej decyzji, przecież zależy im na sprzedaży nieruchomości, nie będą więc dzielić się z dziennikarką informacjami o długach, problemach z dostawcami czy personelem.

W końcu zgadza się porozmawiać jeden z przedsiębiorców. Wystawił na sprzedaż hotel pod Wrocławiem za 3 mln zł. Skarży się na wysokie koszty ogrzewania, trudność ze znalezieniem odpowiedniego personelu i ich zbyt wysokie oczekiwania.

– Teoretycznie można utrzymać 4-osobowy zespół w hotelu oferującym 10 pokoi, ale nie przy takich cenach, niskim obłożeniu i wysokich kosztach prowadzenia działalności. Teraz więc zatrudniam dwie osoby, jedną na umowę o pracę i drugą na zlecenie – informuje pan Tomasz (imię zmienione), który dodaje, że hotelarzem stał się trochę przez przypadek cztery lata temu. Poprzedni właściciel był już w podeszłym wieku i przytłaczały go problemy wynikające z prowadzenia hotelu. Chciał już się od nich uwolnić. W obiekt trzeba było zainwestować, do tego przynosił straty, ale po czterech latach mojego zarządania wyszedł na prostą. To prosperujący, dobrze działający hotel – zapewnia przedsiębiorca. 

Na koszty pracownicze zwraca uwagę także pan Andrzej. – Dzisiaj nikt nie chce pracować za 20 zł za godz., a wyższe stawki personelu również wpływają na rentowność biznesu. W sezonie potrzebujemy pięć osób w naszym pensjonacie. Wszyscy wokół nas zarabiają, a my pracujemy jak niewolnicy, tylko po to, żeby opłacić wszystkie zobowiązania i utrzymać się na powierzchni. Dla nas na zarobek już nie wystarcza.

Przedsiębiorca z Roztocza wprawdzie deklaruje, że po sezonie zamknie swój pensjonat, ale nie opuszcza go nadzieja. – Po cichutku liczę, że ten sezon jeszcze mnie zaskoczy i okaże się, że jest dla nas jakaś szansa. Całe szczęście, że nie zdecydowaliśmy się na kredyt, bo już dawno nie mieliśmy szansy na jego spłatę. Poza tym sprzedaż takiego obiektu w obecnych czasach jest bardzo mało realna, więc zostalibyśmy z bardzo dużym problemem. Gdyby sezon był udany, gdyby okazało się, że właściciele wykażą się empatią i zrozumieniem i przychylą się do naszej prośby o obniżkę czynszu w sezonie zimowym, byłaby to dla nas jakaś szansa. W tym roku próbowaliśmy z nimi rozmawiać, ale zaproponowali nam zmniejszenie czynszu o 100 zł. To kropla w morzu naszych zobowiązań.

Letni sezon decydujący

Czy rzeczywiście letni sezon będzie decydujący dla wielu przedsiębiorców z branży hotelarskiej? - Moim zdaniem, wszystko rozstrzygnie się w ciągu pół roku od dzisiaj, a swój początek i koniec ma na Ukrainie. Nie odkryję koła, mówiąc, że sytuacja na Wschodzie bezpośrednio wpływa na naszą gospodarkę. Chciałbym wierzyć, jak zakładają Amerykanie, że latem zapanuje pokój i podpisany zostanie rozejm. Jeśli tak się stanie, może te plajty się zatrzymają, może nie będzie ich tak dużo, może to się zatrzyma. Ale jeżeli realizacja tego planu nie powiedzie się albo się opóźni, mogą pojawić się kolejne czarne łabędzie. A co jeśli Rosja wchłonie Białoruś? A co jeśli na terenie Polski zaczną się akcje dywersyjne i zaczną wybuchać strategiczne obiekty, takie jak Gazoport czy elektrownia Bałchatów? Myśli pani, że turyści zaczną wtedy przyjeżdżać do Polski? Jesteśmy krajem frontowym. Wszystko jest możliwe – mówi Łuczyński.

Prezes Polskiej Izby Hotelarzy dodaje: Linia Wisły jest linią demarkacyjną. Inwestycje, które powstają na wschód od Wisły (oprócz Rzeszowa i okolic), stoją pod ogromnym znakiem zapytania. Następują opóźnienia. Inwestorzy niechętnie teraz kupują apartamenty na Mazurach. Jeśli już to nowe obiekty powstają na ścianie zachodniej.

"Rynek condo-hotelowy jest mocno pudrowany"

Łuczyński zwraca uwagę na jeszcze inny problem: Obawiam się, że czeka nas scenariusz hiszpański, gdy 20 czy 30 lat temu rynek aparthotelowy załamał na Półwyspie Iberyjskim. Zostały niedokończone hotele, turystyczne miasteczka-widma, po których hula wiatr. Myślę, że czeka nas tykająca condo-bomba, bo rynek condo-hotelowy i aparthotelowy jest teraz mocno pudrowany w Polsce.

- Wiele z tych obiektów powstaje, ale pojawiają się informacje o przesunięciu otwarcia, bo inwestorzy nie mają pieniędzy na skończenie tych realizacji. Poza tym, nie łudźmy się, gwarancja 8 czy 10 proc. zysku w skali roku to jest utopia. Na razie jeszcze problem nie jest nagłaśniany, jeszcze rynek aparthotelowy jest sztucznie pompowany, ale obawiam się, że niebawem sfrustrowani klienci będą głośno mówić o stracie pieniędzy, które zainwestowali w potecjalne condo na etapie dziury w ziemi i wszystko stracili, bo inwestor zbankrutował. Czeka nas powtórka z Hiszpanii – zauważa prezes Polskiej Izby Hotelarzy.

Co dalej?

Czy czeka nas fala plajt i zamknięć po sezonie? – Myślę, że choć frustracja wśród hotelarzy narasta, to jednak większość pozostanie w branży. Jaką mają alternatywę? Łatwo zamknąć działalność, ale co dalej? Trzeba przecież z czegoś żyć – zauważa prezes. 

Pan Andrzej, jeśli podejmie decyzję o rezygnacji z prowadzenia pensjonatu, ma alternatywę. Jaką? Nie chce zdradzać. Ma jednak nadzieję, że w lepszych czasach powróci do kucharzenia. – Jeśli zdrowie pozwoli, to może wrócimy do prowadzenia restauracji, tym bardziej że ja i moja żona spełnialiśmy się w kuchni. Gotowanie dla ludzi i fakt, że im to smakuje, daje nam dużo satysfakcji. Daje nam to wielką frajdę – zapewnia.

Pan Tomasz czeka na podpisanie umowy na zakup hotelu pod Gdańskiem. Jest dobrej myśli, ale zdaje sobie sprawę z trudności, które mogą spotkać go po drodze. – Lepszy kierunek, lepsza lokalizacja, większa konkurencja – mówi, ale on też ma inne źródło dochodu. Ma kilka nieruchomości i wynajmuje mieszkania. Hotelarstwo nie jest jego jedynym źródłem utrzymania.

Polacy pokochali podróżowanie, ale pieniędzy w portfelu coraz mniej

W dobie szalejącej inflacji Polacy włączyli tryb oszczędzania. Ograniczyli stołowanie się w restauracjach, rezygnują z wyjazdów turystycznych, ale jednocześnie blisko 50 proc. gromadzi fundusze na wymarzone wakacje. Tak wynika z badania "Polaków Portfel Własny: czas oszczędzania" przeprowadzonego przez Santander Consumer Bank.

Hotelarze skarżą się na roszczeniowość gości. Wielu turystów uważa, że skoro wysupłali pieniądze na wyjazd, to należy im się jak najwyższa jakość obsługi.

– Z moich rozmów z przedstawicielami regionalnych i lokalnych organizacji wyłania się nieco inny obraz Polaków. Coraz częściej z rozmów z turystami przebija niepewność jutra, wielu z nich np. w ubiegłe wakacje, mówiło: Teraz mnie jeszcze stać na wakacje, ale co będzie za rok? Albo za dwa, trzy lata? Żyjmy więc tak, jakby nie było jutra.

Obawiam się, że to może brutalnie zakończyć się po sezonie letnim. Portfel Polaków coraz bardziej się kurczy. Jeszcze korzystaliśmy z zaskórniaków, pomogły tarcze antycovidowe, ale gdzie jest ten próg bólu, kiedy polska klasa średnia powie: Na to już mnie nie stać? Uważam, że ten próg bólu nadejdzie w tym roku. W idealnym scenariuszu następuje pokój na Ukrainie, może dostaniemy pieniądze z KPO z Unii Europejskiej i wtedy może się jakoś uratujemy w sensie biznesowym i ekonomicznym. Ale jeśli to nie nastąpi i dojdzie do kumulacji problemów, to za pół roku czeka nas fatalna sytuacja. Wielka niepewność i nerwowość – mówi na koniec Łuczyński.

Więcej o: