Więcej informacji na temat aktualnych wydarzeń znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Niegdyś Plymouth był niezwykle istotnym portem morskim Karaibów dla statków podróżujących z Wielkiej Brytanii oraz istnym rajem na ziemi; malowniczy krajobraz zapierał dech w piersi, a wymiana handlowa umożliwiała mieszkańcom szybkie powiększanie własnego majątku. Niestety pod koniec XX wieku sielankę przerwały drżenia, zwiastujące nieuchronną tragedię.
Mieszkańcy urokliwego miasta Plymouth pierwszego wstrząsu doświadczyli w 1989 roku. Wówczas w wyspę uderzył huragan Hugo, zrównując z powierzchnią ziemi zdecydowaną większość zabudowań. Mimo ogromu zniszczeń stolica wyspy Montserrat zdołała przetrwać ten cios. Gdy na horyzoncie zapaliło się już światełko nadziei na odbudowę miejscowości, do Plymouth zbliżała się kolejna tragedia.
Wszystko zaczęło się w 1995 roku, kiedy po 400 latach uśpienia przebudził się wulkan Soufrière Hills. W błękitne niebo nad Plymouth zaczął wyrzucać kamienie, popiół i strugi lawy. Większość mieszkańców wiedziała, że zbliża się niebezpieczeństwo, ponieważ miasto leży w samym cieniu wulkanu. Przez jakiś czas panował jednak pozorny spokój. Miasto ewakuowano, jednak po kilku miesiącach większość osób zdecydowała się wrócić do swoich domów. To był śmiertelny błąd.
- Soufrière Hills zbierał tylko siły, aby latem 1997 roku wybuchnąć z nową, nieporównanie większą energią. Erupcja wulkanu zabiła tego dnia 19 osób - czytamy na portalu "Kroniki Dziejów". Plymouth ponownie ewakuowano; wówczas nikt nie podejrzewał, że tym razem na zawsze.
Ogrom strat po wybuchu wulkanu przerósł najśmielsze oczekiwania mieszkańców. Wkrótce rajski zakątek zmieniła się w piekło. Niemal wszystkie domy zostały zniszczone, z czasem pogrzebane przez grube warstwy mułu i popiołu. Mimo wszystko do dziś Plymouth jest oficjalną stolicą wyspy; a jako że większość mieszkańców uciekła z tych terenów w obawie o swoje życie, jest to jedyna stolica na świecie, będąca zarazem miastem duchów.
Źródło: "Kroniki Dziejów"