Kasprowy Wierch jest miejscem uwielbianym przez narciarzy, turystów pieszych, ale ostatnio również przez saneczkarzy, również tych najmłodszych. Sytuacja jest jednak niepokojąca, ponieważ w poprzednich latach zdarzały się już w tym miejscu wypadki.
Stacja narciarska na Kasprowym Wierchu jest najwyżej położonym obiektem tego typu w Polsce. Chociaż zjazd nie wydaje się na początku szczególnie niebezpieczny, wystarczy chwila nieuwagi, żeby spaść ze zbocza. Nie odstrasza to jednak rodziców, którzy pozwalają swoim dzieciom zjeżdżać ze szczytu.
Jak ja popatrzyłam, co się tam dzieje, to się za głowę złapałam. Dzieci zjeżdżające na kurtkach i na tak zwanych jabłuszkach. Jeden z narciarzy zwrócił uwagę jakiejś matce, że wystarczy chwila i dziecko się nie zatrzyma i zjedzie w dół za daleko, to spojrzała się dziwnie i nic, nadal dziecko tam szalało i zjeżdżało
- pisze na jednym z portali społecznościowych pani Martyna, cytowana przez portal Kęty Nasze Miasto.
Jest to niebezpieczne. A jazda na sankach czy jabłuszkach w kotłach Goryczkowym, czy Gąsienicowym to już nie jest zwykła jazda, ale ratowanie się. Do tego dochodzi ryzyko kolizji z pieszymi turystami albo z szusującym narciarzem. A to może zakończyć się bardzo źle
- mówi Witold Cikowski, ratownik TOPR w rozmowie z portalem Nasze Miasto. Jak dodał, część turystów bagatelizuje uwagi ratowników, a niektórzy nawet zapowiadają, że dalej będą to robić.
Ratownicy apelują o ostrożność i przypominają tragedię z 2005 roku, kiedy ze szlaku prowadzącego z górnej stacji kolejki na szczyt Kasprowego spadło 6-letnie dziecko. Chłopiec zsunął się stromym Żlebem pod Palcem, obijając się o skały. Z poważnymi urazami czaszki i mózgu trafił do szpitala, gdzie zmarł.
Więcej artykułów znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl