"Instrument to nie tylko narzędzie. To przedłużenie ciała muzyka, spędzamy z nim setki, jak nie tysiące godzin. Wydawać by się mogło także oczywiste, że skrzypce mające prawie 340 lat są zbyt cenne, na podróżowanie w luku bagażowym" - czytamy na Facebooku artysty.
Janusz Wawrowski chciał wrócić do Warszawy z Wilna samolotem PLL LOT. Jednak nie pozwolono mu wnieść na pokład skrzypiec. Usłyszał, że musi je oddać do luku bagażowego. - Argument był taki, że "nie bo nie". Na moje pytanie, czy mogę dokupić dodatkowe miejsce, powiedziano mi, że nie ma takiej możliwości, bo jest za dużo sprzedanych biletów na ten samolot. Optymalne miejsce dla skrzypiec jest na półce, nad fotelem pasażera, tam mają dobrą amortyzację. Zwykle tak robię, w ten sposób podróżują od lat różnymi liniami - relacjonował w rozmowie z RMF FM Janusz Wawrowski.
Skrzypce, o których mowa to Stradivarius. Wykonano je w 1685 roku. Polska kupiła je w 2018 roku z okazji 100. rocznicy odzyskania niepodległości. Janusz Wawrowski ma zaszczyt być ich jedynym użytkownikiem, ale na co dzień są pilnie strzeżone w stołecznym Zamku Królewskim. To niezwykle cenny i unikatowy instrument. Jego wartość szacowana jest na ok. 5 mln euro (20 mln zł).
Jakie więc było zdziwienie, gdy pracownicy na lotnisku kazali tak cenny zabytek, umieścić w luku bagażowym. "Nie pozwolono mi wnieść ze sobą skrzypiec. Obsługa naziemna przedstawiła mi dwie opcje: umieścić instrument w luku bagażowym pod pokładem lub zostać w Wilnie - nie wykazując żadnego zrozumienia dla wartości skrzypiec [...] Nie przyjęto również do informacji mojego tłumaczenia, że od wielu lat podróżuję różnymi liniami lotniczymi ze skrzypcami, a do Wilna przyleciałem tymi samymi liniami" - opisuje Wawrowski i dodaje, że wszystko odbyło się w bardzo nieprzyjemnej atmosferze.
"Była jedna pani, dwóch panów, byli niemili. Zerwali z mojej walizki wszystkie naklejki, odmierzali mi czas: zostało mi 5 minut, zostały mi 2 minuty. Powiedzieli, że nie polecę. Pan z PLL LOT nie był świadomy, jakie mają przepisy, nie powiedział o rozmiarach, o tym, jakiej wielkości może być futerał. Powiedziałbym pracownikom LOT-u, żeby lepiej wyszkolili swój personel, bo obsłudze pokładu nigdy skrzypce nie przeszkadzały, miałem tylko pozytywne sytuacje związane z podróżowaniem z instrumentem samolotem. Powiedziałem pani na lotnisku, że skrzypce zapewne zniszczą się luku bagażowym, na co ona odpowiedziała: Zobaczymy. To wyglądało jak rosyjska ruletka, czy raczej wileńska ruletka" - mówił w RMF FM.
W końcu muzyk wrócił do Warszawy autobusem. "Mimo że zakupiłem bilet lotniczy za ok. 2 tys. zł, nie mogłem go zrealizować i ze względu na powyższą sytuację, musiałem na własny koszt zorganizować sobie powrót do domu. Spędziłem 8 godzin w autokarze do Warszawy" - czytamy na Facebooku artysty.
Warto dodać, że muzyk mógł zgodnie z zasadami polskiego przewoźnika wnieść skrzypce na pokład. Jak czytamy na stronie PLL LOT, do samolotu można wnieść bagaż, którego rozmiary wynoszą 55 x 40 x 23 cm i ważą mniej niż osiem kilogramów. "Futerał zważyłem na taśmie. Waży niecałe 6 kg. Łączne wymiary mojego futerału wynoszą dokładnie 118 centymetrów" – zauważa Polak.
"Takiego zachowania mógłbym się ewentualnie spodziewać po 'tanich liniach', które starają się zarobić na wszystkim, ale nie po narodowym przewoźniku aspirującym do bycia jednym z najlepszych. PLL LOT, czy normą jest u Was niewpuszczanie na pokład samolotu niewielkich instrumentów muzycznych - konkretnie skrzypiec? Przecież na oficjalnej stronie firmy jest wyraźna informacja, że można przewozić w kabinie takie instrumenty. Co możecie zrobić, by muzycy nie musieli się mierzyć z tak stresującymi sytuacjami w przyszłości?" - pisze na koniec artysta.
Przewoźnik przeprasza i tłumaczy, że artysta trafił na mało doświadczonego pracownika firmy handlingowej. "Jako Polskie Linie Lotnicze LOT stale współpracujemy z wieloma orkiestrami i filharmoniami i pomagamy im w przewozie różnych instrumentów. W tym konkretnym przypadku mało doświadczony pracownik firmy handlingowej, obsługującej PLL LOT, podjął błędną decyzję na podstawie faktu, że futerał ze skrzypcami nie zmieścił się w tzw. przymiarze bagażowym. Jest nam niezmiernie przykro z powodu zaistniałej sytuacji" – tłumaczy PLL LOT w przesłanym oświadczeniu, dodając, że artysta otrzyma zwrot za niewykorzystaną część biletu. Przewoźnik zapewnia, że dołoży wszelkich starań, aby tego typu sytuacje nie miały miejsca w przyszłości.
Jak już wspominaliśmy, Janusz Wawrowski gra na niezwykłym instrumencie. To Stradivarius z 1685 roku. Został zakupiony dla uczczenia 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości w 2018 roku i trafił w jego ręce. Jak czytamy na stronie internetowej artysty: "Polska przed II wojną światową miała Stradivariusy. Niestety wszystkie te niezwykle cenne instrumenty wywieziono, sprzedano lub przekazano w inne ręce".
Skrzypce, których wartość wyceniono na 20 mln złotych, powstały w roku narodzin Jana Sebastiana Bacha. Wszystkie jego elementy są oryginalne. Przez lata pozostawały w rękach prywatnych właścicieli. Wykonywano na nich koncert tylko raz w roku. Dzięki temu jest to obecnie jeden z najlepiej zachowanych Stradivariusów na świecie.
Źródła: RMF FM / wawrowski.com / fly4free.pl / Facebook