49 ratowników GOPR szukało Polaka. "W pewnym momencie usłyszeliśmy desperacką odpowiedź"

Narciarz skiturowy postawił na nogi 49 ratowników. To była bardzo trudna akcja ratownicza, a poszukiwany najprawdopodobniej obawiał się wezwania pomocy ze Słowacji. Na szczęście mężczyzna został znaleziony i uratowany. "Wyprawa była jedną z trudniejszych, którą przyszło nam prowadzić w ostatnich latach" - piszą ratownicy Grupy Beskidzkiej GOPR.

Jak opisują ratownicy w mediach społecznościowych, akcja ratunkowa prowadzona była w ekstremalnych warunkach pogodowych. Intensywne opady śniegu, wiatr wiejący z prędkością do 80 km/h, ograniczona widoczność do kilku metrów czy głębokie zaspy to wszystko sprawiało, że rezultat akcji był dużą niewiadomą.

Zobacz wideo Policyjny "Sokół" zakończył służbę w górach. Policyjni lotnicy spędzili w powietrzu prawie 47 godzin

Akcja ratownicza zaczęła się 3 lutego po południu, a zakończyła 4 lutego. Ratownicy po czasie postanowili ją zrelacjonować.

Najpierw ratownicy otrzymali informację od narciarza. Informował, że ma problemy z fokami i nie jest w stanie poruszać się w głębokim śniegu. Dyżurny poinformował mężczyznę, że znajduje się na terenie Słowacji, więc powinien o pomoc zwrócić się do tamtejszych ratowników. Wtedy kontakt z narciarzem się urwał.

Obawiał się kosztów akcji ratunkowej po stronie słowackiej

"Z informacji pozyskanych przez ratowników na jednej z grup w mediach społecznościowych wynikało, że mężczyzna wcześniej szukał pomocy wśród społeczności narciarzy i tam za pośrednictwem kolegi udostępnił swoją aktualną lokalizację oraz informację o tym, że bateria w jego telefonie jest na wyczerpaniu. Mężczyzna obawiał się kosztów akcji ratunkowej po stronie słowackiej, ponieważ nie wykupił ubezpieczenia od takich działań. W wyniku braku kontaktu telefonicznego zaniepokojeni znajomi zgłosili problemy kolegi ratownikom Grupy Beskidzkiej GOPR" - czytamy na Facebooku.

Ratownicy poinformowali Słowaków o Polaku, który potrzebuje pomocy, a Horská záchranná služba poprosiła GOPR o wsparcie. Na pomoc ruszyło 49 ratowników. W końcu narciarza udało się odnaleźć.

"W pewnym momencie usłyszeliśmy desperacką odpowiedź (subiektywne odczucie ratownika, potęgowane przez zamieć śnieżną) i po pewnym czasie słaby błysk czołówki. Była 02:30 w nocy. Zobaczyliśmy mężczyznę stojącego w zagłębieniu terenu, w śniegu do połowy uda. Był przemoczony, wychłodzony i skrajnie wyczerpany torowaniem w głębokim śniegu przez ponad 10 h"- przekazał jeden z ratowników.

Gdy po 30 minutach na miejscu pojawili się ratownicy ze skuterami śnieżnymi, jeden z nich się zepsuł, a drugi miał problemy techniczne. Ratownicy więc na specjalnych sankach musieli transportować narciarza do Hali Miziowej. Dotarli tam o godzinie 4 nad ranem. Mężczyzna został przekazany ratownikom medycznym.

Akcja ratunkowa zakończyła się o godz. 7.00, ale nie dla goprowców. Musieli jeszcze wrócić po zostawiony sprzęt, naprawić skutery. Podczas wyprawy urazów doznało także kilku ratowników.

Co poszło nie tak

"Wypadkom w górach można jednak zapobiegać, warto więc mówić o tym, co poszło nie tak. Prawdopodobnie, gdyby ratowany nie był sam, miał naładowany telefon lub wysłałby zgłoszenie przez aplikację Ratunek, pomoc nadeszłaby w przeciągu kilku godzin. Jak można przypuszczać, obawa przed kosztami akcji spowodowała trudną do zrozumienia decyzję mężczyzny o torowaniu w głębokim śniegu pod górę i próbę powrotu na szczyt Pilska, z którym rozminął się kilkaset metrów, zapuszczając się coraz głębiej w bardzo trudno dostępny teren. Decyzja ta mogła kosztować życie młodego mężczyzny" - piszą ratownicy.

Jednocześnie GOPR przypomina, że rejon Pilska od strony słowackiej jest rezerwatem przyrody o najwyższym stopniu ochrony i jakiekolwiek poruszanie się w nim na nartach jest zabronione i karane przez słowackie służby.

Źródło: GOPR Beskidy 

Więcej o: