– Bułgaria od zawsze była dla mnie łaskawa. Tutaj zrobiłem dyplom, tutaj zadebiutowałem, tutaj gram wymarzone główne role i to jeszcze w miejscu pamiętającym antyczne czasy. To kraj bardzo bliski mojemu sercu. Od momentu, gdy przyjechałem tu na studia, zakochaliśmy się w sobie z wzajemnością. Ta miłość trwa do dzisiaj. Mam tu wielu przyjaciół – mówi Marcin Bronikowski.
Marcin Bronikowski Archiwum prywatne
Dlaczego wybrał pan Bułgarię? – Z powodu głosów – odpowiada.
"Kiedy w Bułgarii ktoś pięknie śpiewa, to mówią mu, że ma dzwonki w gardle" – pisze Sylwia Siedlecka w książce "Złote piachy". "Bułgarski śpiew ludowy przypomina okrzyk, który wychodząc z ciała, uderza powietrze. W jednej z bułgarskich pieśni wołają do dziewczyny o imieniu Jana: Wykrzyknij no pieśń! Nie zanuć, wykrzycz ją. Niech melodia twojej pieśni dotrze do nieba, a słowa niech się rozejdą po całej ziemi. Bo muzyka ma ogarniać całą przestrzeń, od góry do dołu, wszerz i wzdłuż. I Jana zaczyna śpiewać. Jej głos w tej pieśni porównany zostaje do dzwonków, zwanych czanami" – czytamy w reportażu.
Bułgar śpiewa, kiedy się cieszy, ale też kiedy jest smutny GEORGID / shutterstock
Bułgar śpiewa, kiedy się cieszy, ale też kiedy jest smutny. – Głos i pieśń mają w naszej tradycji siłę, która oczyszcza przestrzeń i chroni człowieka – opowiada Sylwi Siedleckiej Weronika Grozdew-Kołacińska – etnomuzykolożka z Polskiej Akademii Nauk. Jest takie powiedzenie: Dokąd sięga głos, tam grudka gradu nie sięgnie. A szczególną moc ma głos kobiety. Mówi się, że z jednego gardła wydobywają się dwa głosy.
Szczególną moc ma głos kobiety. Mówi się, że z jednego gardła wydobywają się dwa głosy Damian Hadjiyvanov / shutterstock
Te tradycje ludowe głęboko wnikają do innych gatunków muzyki, jak narodowa muzyka poważna, jazz, pop, disco czy hip-hop, a nawet czałga. – Przez cztery lata chodziłem na obowiązkowe zajęcia z folkloru bułgarskiego i musiałem poznać nie tylko całą jego historię, ale także nauczyć się śpiewać pieśni i tańczyć chora oraz rachenize. W telewizji są kanały poświęcone twórczości folkowej. Może się to komuś podobać mniej lub bardziej, można krytykować za kiczowatość czy porównywać do naszego disco polo, ale każdy Bułgar dobrze zna te utwory, a na przyjęciu czy weselu potrafi je zatańczyć i zaśpiewać. Śpiewacy zaś i śpiewaczki wykonujący muzykę folklorystyczną są tutaj wielkimi celebrytami – mówi Marcin Bronikowski.
– Śmiem twierdzić, że Bułgaria, która z map zniknęła na pięć wieków, tożsamość zachowała dzięki sztuce – dodaje artysta.
Marcin Bronikowski do tego czarnomorskiego kraju trafił w latach przełomu (pod koniec lat 80. i na początku lat 90.). – Upadał reżim Żiwkowa. W Polsce w czasach transfomacji był kryzys, ale w Bułgarii było dużo gorzej. Nie było dosłownie nic. Ulice tonęły w ciemności, w domach nie było prądu. A mimo wszystko siadaliśmy przy blasku lampy naftowej do stołu, na który trafiało przemycone jagniątko przyrządzone gdzieś w piwnicy na ogniu. Do tego domowe wino i rakija. Bułgarzy mimo wszystko potrafili się cieszyć i umieli bawić. Nie byli pogrążeni w smutku. Może to też wynika z historii. Jednak przez 500 lat tkwili pod restrykcyjnym i dotkliwym zaborem tureckim. Może właśnie dlatego nauczyli się robić dobrą minę do złej gry. Przyznam zresztą, że to pozytywne podejście do życia bardzo mi odpowiadało – opowiada śpiewak.
– Dobrze pamiętam, że w tych trudnych czasach zarówno młodzi, jak i starsi wysupływali ostatnie pieniądze, żeby pójść do filharmonii. Pamiętam, że na widowni było pełno i że mało kto był w eleganckim stroju, często były to dziurawe swetry czy zwykłe ubrania. W czasach, gdy półki w sklepach były puste i nie było gdzie się ubrać, ignorowano zasady dress codu. Kto by tam zwracał uwagę na dziurę w swetrze, kiedy słucha się "Cyrulika sewilskiego". To pozytywne podejście Bułgarów do życia zatrzymało mnie w tym kraju na lata – dodaje.
Magdalena Genow w książce "Bułgaria. Złoto i rakija" wspomina, że kiedy jej rodzice urządzali wesele w Bułgarii, to zatrudniona orkiestra miała sporą konkurencję. "W rodzinie było tylu muzykantów, że starczyło rąk do grania na całą noc". W Polsce byłoby trudno nawet o jednego takiego wujka.
Niektórzy mówią, że jesteśmy podobni do Bułgarów. Oni podobnie jak Polacy, na pytanie: Co słychać? odpowiedzą: tak sobie czy jako tako (gore – dołu), nie jest tak źle (ne e idealno łoszo, ne e tolkova łoszo), całkiem nieźle (dosta dobre). Jednak mój rozmówca nie zgadza się z tą opinią.
– Nie ma chyba drugiego takiego narodu, który tak jak Bułgarzy potrafią celebrować życie. – Najbardziej doświadczyłem tego w smutnych czasach przełomu. W Bułgarii zawsze można było przyjść do każdego bez zapowiedzi, a niemal natychmiast na stole pojawiała się rakija i wino. Coś do jedzenia zawsze się znalazło. Jak nie banica, to faszerowane papryki. Biesiadom i rozmowom nie było końca. Bułgarzy potrafili stworzyć taką atmosferę, że zapominało się o gorszych rzeczach, które się wydarzały – wspomina pan Marcin.
Poza tym Bułgarzy potrafią odpoczywać. W języku polskim mamy dzień wolny od pracy, a w języku bułgarskim jest pocziwen den, czyli dzień na odpoczynek, a urlop to pocziwka. Nawet umrzeć to dosłownie odpocząć – (toj poczina, on umarł). – Choć w Bułgarii oficjalnie nie obowiązuje sjesta i sklepy czy restauracje są otwarte bez przerwy w ciągu dnia, to pamiętam, że na prywatne lekcje do mojego profesora umawialiśmy się albo do drugiej, albo po czwartej. On się w tym czasie kładł i spał. W bloku obowiązywała też niepisana zasada: żadnych dźwięków fortepianu. W tym czasie budynek zastygał w ciszy. Wszyscy pocziwali – opowiada Bronikowski.
Polak studiował w Narodowej Akademii Muzycznej w Sofii. Trafił pod skrzydła nieżyjącego już prof. Rusko Ruskova, który wykształcił Bronikowskiego wokalnie i aktorsko. – Bywałem u mojego mistrza w domu, jak nie codziennie, to co drugi dzień. A poza tym już od I roku występowałem na scenie teatru uczelnianego – z orkiestrą, w kostiumach, przy udziale publiczności. Rocznie występowałem w dwóch, trzech operach. W Polsce miałbym taką możliwość dopiero na V roku, a tutaj już od początku. Nigdzie w świecie tego nie było – wspomina.
Amfiteatr w Płowdiwie został odkryty dopiero w latach 80. XX wieku Mitzo / shutterstock
Marcin Bronikowski na scenie płowdiwskiego amfiteatru Facebook / Marcin Bronikowski
I tak minęło trzydzieści lat pracy na scenie. – Gdy śpiewam w greckich czy włoskich amfiteatrach czuję wyjątkową podniosłość chwili. Przyznam, że szczególnie zaś cenię sobie amfiteatr w Płowdiwie, który został odkryty dopiero w latach 80. XX wieku. Nikt o nim wcześniej nie wiedział. Był zasypany pod domami zwykłych ludzi, którzy tam mieszkali i uprawiali ogródki. I pewnego dnia jeden z nich podczas kopania w ziemi natrafił na kolumnę. Zgłosił tę sprawę komu trzeba i tak teatr został odkopany i dziś jest wielką chlubą miasta – opowiada.
Marcin Bronikowski na scenie płowdiwskiego amfiteatru Facebook / Marcin Bronikowski
Bronikowski kontynuuje: – Występować na tej scenie to nie lada frajda, tym bardziej że w ubiegłym roku to właśnie na niej obchodziłem jubileusz 30-lecia pracy artystycznej, licząc od mojego bułgarskiego debiutu. Kółko się zatoczyło. Były kwiaty, przemowy, oklaski. Było mi tym bardziej miło, że wystąpiłem wtedy w roli Don Giovaniego. Szczególnie cenię sobie tę rolę, bo umożliwia popis zdolności wokalnych i aktorskich. Reżyserem spektaklu jest wybitny reżyser i mój przyjaciel Michał Znaniecki, a wizualizacje na scenie stworzył Rafał Olbiński. Dodam jeszcze, że przedstawienie było organizowane przez polską ekipę realizatorów i pod patronatem ambasady RP w Sofii.
O Płowdiwie mówi się, że to miasto siedmiu wzgórz Sergej Razvodovskij / Shutterstock
W 2019 roku Płowdiw był Europejską Stolicą Kultury. Marcin Bronikowski wziął wtedy udział w festiwalu i na scenie amfiteatru pamiętającego czasy cesarza Trajana (z 116-117 roku naszej ery) wystąpił w "Traviacie". Gdy pytam o charakter miasta, mówi, że ma kosmopolityczny klimat. Ton nadają miastu studenci, którzy w Kapanie imprezują do drugiej czy trzeciej w nocy. W tym jednym z najstarszych miast w Europie, którego początki sięgają co najmniej 2000 lat p.n.e., znajdziemy starożytny rzymski stadion, a także pozostałości wczesnych kościołów z okresu bizantyjskiego.
Kapana Fotokon / shutterstock
Nic dziwnego, że Rzymianie zachwycali się miastem. Lukian pisał: "Na bogów! Zaiste, Heraklesie, to największe i najpiękniejsze z wszystkich miast. Już z daleka błyszczy swą urodą; i rzeka wielka ku niemu zmierza, i blisko przy nim płynie". Ta rzeka to Marica, a Płowdiw dzisiaj jest drugim co do wielkości miastem Bułgarii, o którym mówi się, że leży na siedmiu wzgórzach.
Płowdiw z lotu ptaka MarinTodorovMT / shutterstock
W latach 60. na głównej ulicy Płowdiwu zwanej Glavnata można było spotkać dość ekscentryczną postać – Milo. Ten płowdiwski wagabunda podobno wszystko o wszystkich wiedział i dzielił się ochoczo swoją wiedzą. Gdy zmarł, mieszkańcy zatęsknili za jego gawędziarstwem i postanowili uczcić jego pamięć, stawiając mu pomnik. Niektórzy mówią, że spełnia życzenia. Wystarczy tylko szepnąć mu je do ucha.
Milo MikeDotta / shutterstock
– Osobom zaś, które szukają nieoczywistych miejsc, polecam restaurację Dajana. Jest otwarta całą dobę i o każdej porze, nawet o piątej rano, można zamówić i zjeść dobrego grilla lub jagnięce szaszłyki, który przyniesie kelner ubrany w bułgarski strój. Kilka razy po spektaklu odwiedziłem to miejsce z grupą przyjaciół i drzwi w lokalu się nie zamykały. Goście przychodzili na kolację lub śniadanie – śmieje się pan Marcin.
Bułgarskie slow life, umiejętność czerpania z życia – to niewątpliwie pozytywne strony Bułgarów. Jest też druga strona. Genow w książce "Bułgaria. Złoto i rakija" pisze, że przyjęcie Bułgarii do Unii Europejskiej niczego nie zmieniło. Cały czas jest bardzo wysoka korupcja, a poziom życia właściwie się nie drgnął. – Bułgarzy cały czas mają mentalność pasterską. Poza tym sporą część populacji stanowią Romowie, z którymi ci pierwsi trochę walczą, a trochę ich wykorzystują. Bo to oni wywożą śmieci czy sprzątają ulice. Od lat Bułgaria zmaga się z wysoką korupcją, mafią czy przestępczością. Lepszych samochodów niż w Sofii nigdzie nie zobaczycie. Gdy zaglądam w małe uliczki, to widzę to co było przed 30 laty. Nic się nie zmieniło. Nawet w jednym miejscu widziałem tego samego zardzewiałego Moskwicza, który stał tam na cegłach trzy dekady temu.
– Chorwacja weszła do strefy Schengen, a Rumunia i Bułgaria nie. Widocznie jest jakiś powód. To oczywiście nie znaczy, że mamy teraz omijać Bułgarię szerokim łukiem. Jeśli pojedziemy do Władysławowa, też może coś się zdarzyć. Mogą nas okraść czy zrobić krzywdę. Ludzie jeżdżą do Egiptu czy Tunezji i tam też mogą się przydarzyć różne rzeczy – opowiada.
Śpiewak dodaje: Nie ma narodu obdarzonego jedynie pozytywami i negatywami. Korupcja i przestępczość to jedna strona medalu, gościnność i życzliwość druga.
Gdy pytam o ulubione danie artysty, słyszę, że to gjuwecz, czyli zapiekane w glinianym garnku mięso jagnięce z warzywami, paprykami i pomidorami. Bronikowski wymienia też papryki faszerowane czy sarmi, czyli liście winogron faszerowane mięsem wieprzowo-wołowym.
– O bułgarskiej kuchni można by mówić trzy dni, oczywiście jest podobna do kuchni greckiej, serbskiej, macedońskiej, ale znajdziemy też narodowe potrawy. Lubię ten klimat, gdy Bułgarzy suszą całe warkocze papryki na balkonach i tam też wystawiają beczki pełne całych główek kapusty do kiszenia. Później przyrządzają z nich gołąbki. I choć w pewnym momencie najbliższe okolice nie pachną najpiękniej, smak na talerzu to rekompensuje – zachwyca się artysta.
Mój rozmówca zdradza, że Bułgarzy uwielbiają kawę, więc automaty na kawę stoją w nietypowych miejscach. A rakiji nie wypija się od razu duszkiem, tylko się ją sączy. Poza tym odmian rakiji jest naprawdę wiele, najlepiej smakują te, które robione są przez mieszkańców w domach. No i wina, miliony gatunków, a niektóre w ścisłej światowej czołówce!
"Chciałoby się krzyknąć – Bugarzy, którzy jeszcze mieszkacie na wsiach – nie zmieniajcie się! Bułgarska wieś mogłaby się stać europejską potęgą agroturystyczną – mekką tych, którzy szukają ucieczki od wi-fi, zakorkokowanych miast. Bułgarzy mają coś, o czym marzą miliony Europejczyków – spokój" – pisze Genow. Gdy tymczasem to Bułgarzy uciekają. "Jeżeli naród miałby zniknąć, to tym razem nie będzie to wina Bizantyjczyków, Turków osmańskich. Serbów, Greków czy Rosjan, ale samych Bułgarów" – pisze autorka książki.
Naród bułgarski maleje w oczach. Są prognozy, że do 2050 roku z siedmiu milionów pozostanie ok. pięć milionów Bułgarów. Dlaczego tak się dzieje? – Bułgarzy mają kompleks kogoś gorszego. Kiedy czytam komentarze moich znajomych na Facebooku, przebija w nich przekonanie, że żyją w strasznym, skorumpowanym kraju, narzekają na przestępczość i rząd. Jedni marudzą, ale zostają, a drudzy emigrują – mówi Bronikowski.
Polak dodaje: – Bułgaria jest pięknym krajem, o pięknych tradycjach, folklorze, muzyce, sztuce, ale ma też swoje wady. Nie może się otrząsnąć po latach tureckiej okupacji i komunizmie. Kiedy przyjechałem i odwiedzałem znajomych, na piewszy rzut oka wydawało się, że to kraj mlekiem i miodem płynący. Potem przyszedł czas przemian i zaczął się trudniejszy okres.
– Pamiętam też, że na początku uważano mnie za arystokratę, który przyjechał wprawdzie z obozu demoludów, ale z Polski. Mówiono, że u nas jest inny świat. Jedni podchodzili do naszego kraju, a zarazem do mnie – z podziwem, a drudzy z zazdrością. Dlaczego wam się udało i jest wam trochę lepiej niż nam? Dlaczego u nas jest gorzej? Oni zawsze w stosunku do nas mieli kompleks gorszego brata, bo często słyszałem: "O, jesteś z Polski. My też chcielibyśmy żyć na takim poziomie".