Ta opuszczona wieś wciąż kryje wiele tajemnic. "Wynosili wszystko na jego oczach"

"Gdyby na Opolszczyźnie miał być kręcony horror, to nie ma lepszego miejsca niż Anachów" - żartują niektórzy. Jest w tym jednak ziarno prawdy. Do opolskiej wsi nie prowadzą żadne drogi asfaltowe. Nie ma drogowskazów, znaków. Zostały jedynie niszczejące domy, które sprawiają wrażenie, jakby dawni mieszkańcy opuszczali je w pośpiechu.

Więcej informacji na temat aktualnych wydarzeń znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

W Polsce nie brakuje miast i wiosek, określanych jako "widma". Od lat nikt tam nie mieszka, a okolica wygląda jak sceneria z filmów grozy. Niszczejące budynki, rozpadające się ślady dawnej świetności i niedopowiedzenia. Jednym z takich miejsc jest Anachów - opuszczona opolska wioska. 

Powolny rozpad

Z małej opolskiej wsi mieszkańcy uciekali stopniowo. Starsze osoby umierały, a młodzież nie chciała żyć na takim odludziu. Być może część z nich zmieniłaby zdanie - gdyby nie fakt, że nie było tam ani asfaltowej drogi, ani pociągniętych wodociągów. Ludzie czerpali wodę ze studni, które pozostały przy niszczejących domach do dziś.

W biały dzień

Po wojnie mieszkało tam około dziesięciu rodzin. Z biegiem lat wieś stawała się zupełnie opustoszała, o czym obecnie świadczą ruiny domów. Niektóre są szczególnie dobrze zachowane, na przykład posiadłość należąca dawniej do Juliana Dziadosza, który zmarł w 2006 roku. Mężczyzna mieszkał tam wraz z chorym synem. Jeszcze za jego życia pojawili się w Anachowie pierwsi złodzieje. Najpierw łupili pozostałości wioski w nocy, po pewnym czasie nawet w biały dzień. 

Ludzie porzucali swoje domy, a za nimi przychodzili złodzieje. Kradli wszystko, co miało jakąś wartość. Głównie metalowe elementy

- opowiada Irena Lesiak w rozmowie z dziennikiem "Nowa Trybuna Opolska". 

 

"Wszystko na jego oczach"

Zdarzało się, że złodzieje posuwali się do znacznie bardziej wyrachowanych zagrywek. Wiele lat temu postanowili udawać policjantów. Najpierw poczekali jednak, aż mieszkańcy wioski udadzą się na mszę świętą do Kazimierza. - Choremu synowi Juliana Dziadosza pokazali jakąś legitymację i powiedzieli, że muszą wejść do domu. Potem wynosili wszystko na jego oczach: cenniejsze meble, poniemiecki kredens, krzesła, znaleziony gdzieś okrągły stół - podaje dziennik "Nowa Trybuna Opolska". 

Zobacz wideo Jak wygląda walka z kryzysem klimatycznym na polskiej wsi?

Odwiedziny

Na niewielkim wzniesieniu stoją obecnie dwa domy - a raczej ich pozostałości - w stosunkowo dobrym stanie. Można do nich wejść, zachowując szczególną ostrożność. Konstrukcja jest bowiem niepewna, a ze zniszczonych dachów spadają elementy poszycia. Budynki wyglądają tak, jakby ktoś opuszczał je w pośpiechu. Walające się po podłodze stare ubrania, resztki mebli, zakurzone słoiki - to tylko niektóre elementy, na które można trafić we wnętrzu. Całość robi jednak niezwykłe wrażenie - zwłaszcza dla miłośników opuszczonych miejsc i mrocznych scenerii. 

 

Źródło: Nowa Trybuna Opolska

Więcej o: