Na profilu Facebookowym Tatromaniaka pojawił się rozpaczliwy apel: "Skradziono. Podajcie dalej".
Dalsza lektura postu nasuwa wątpliwości dotyczące kondycji współczesnego człowieka. Dowiadujemy się, że w sobotę, 14 stycznia, gdy ratownik medyczny, który pełnił dyżur na wyciągu Suche udzielał pomocy poszkodowanemu, zniknęły jego narty.
"W godzinach późnopopołudniowych przy dolnej stacji wyciągu Suche zostały skradzione narty skiturowe Blizzard Zero G 85 LTD w długości 178cm z wiązaniami Marker Alpinist. Narty zostały skradzione ratownikowi medycznemu pełniącemu dyżur na wyciągu w momencie kiedy udzielał pomocy poszkodowanemu" - czytamy w poście na Tatromaniaku, facebookowym profilu serwisu dla miłośników Tatr.
Okradziony został Bartłomiej Zając, ratownik medyczny ze stacji Suche. Jak relacjonował Markowi Podmokłemu, dziennikarzowi "Gazety Wyborczej", wiele razy w ciągu dnia wykonywał tę samą czynność. Odpinał narty i stawiał je z boku. Zawsze na niego czekały.
Tym razem jednak było inaczej. Gdy dostał zgłoszenie o urazie, zjechał z dyżurki na dół i podjechał jak najbliżej miejsca, gdzie znajdował się poszkodowany.
- Podszedłem do poszkodowanego, aby udzielić mu niezbędnej pomocy. Kiedy zakończyłem czynności, zobaczyłem, że nie ma moich nart. Jeszcze się łudziłem, że ktoś je zabrał przez pomyłkę i zaraz odda. Ale nie. Jak widać, była to perfidna kradzież sprzętu wartego ok. 4 tys. zł - podkreśla i dodaje, że do pracy używa własnych nart. Dyżur udało mu się dokończyć, dzięki wsparciu wypożyczalni.
Pod postem można przeczytać głosy oburzenia internautów, którzy nie mogą uwierzyć, że doszło do takiego incydentu. "Podłość ludzka nie zna granic" - komentuje pani Agnieszka.
Jeśli ktoś trafi na skradzione narty, proszony jest o kontakt pod numerem telefonu: 600 280 100.
Źródła: "Gazeta Wyborcza" / Tatromaniak