Bułgaria. Kowaczewica to wioska Hollywood. Tu dzieje się magia

- Po co mi ten czosnek? Do obsadzenia pola? Nie. Synom pomagam. Przez całe życie pracowałam razem z nimi w restauracji, to i na stare lata pomagam. 84 wiosen już przeżyłam. Całe życie tutaj. W Kowaczewicy. Dobrze się trzymam jak na swoje lata? To ten klimat, spokój i ręce pełne roboty - mówi kowaczewiczanka, która w górskiej wiosce mieszka całe swoje życie.

Ma ptasie imię, wołają na nią Gylabica, ale poza srebrnymi nitkami w jej włosach podobieństw do gołębicy nie widzę. Zamiast płochliwości tak charakterystycznej dla tego ptaka widzę w niej spokój. Na twarzy gości uśmiech. Z otwartością przyjmuje nagłe zainteresowanie grupy dziennikarzy z Polski, którzy obskoczyli ją ze wszystkich stron i zadają pytania. Odpowiada spokojnie, ale czy da się opowiedzieć całe życie w pół godziny?

A może tęskni do tych lat, gdy do Kowaczewicy tłumnie zjeżdżali filmowcy i kręcili jeden film za drugim? Ona, szefowa kuchni, w rodzinnej restauracji karmiła reżyserów, operatorów, aktorów i statystów. Kogo tam nie było. Pamięta, że gdy kręcono film "Męskie czasy", wydawała 600 posiłków dziennie. Gdy teraz przypomni sobie te lata, wspomina je z sentymentem. Była wtedy w kwiecie wieku, robota paliła się jej w rękach. Nawet nie wie, kiedy oko kamery złapało ją przy pracy.

Gylabica mieszka od 84 lat w KowaczewicyGylabica mieszka od 84 lat w Kowaczewicy Urszula Abucewicz / Gazeta.pl

Do końca nie wiadomo, kto odkrył Kowaczewicę dla świata filmu. Wasyl Lepkow, opiekun cerkwi w wiosce, mówi, że to zasługa Radoslava Spasova. Autor zdjęć do obrazu "Męskie czasy" przekonał reżysera, żeby opowieść o porwaniu pięknej Elitsy przez Banka dla innego mężczyzny sfilmować właśnie tutaj. To historia bez happy endu, bo Banko zakochuje się w brance, którą wykradł przecież dla kogoś innego. Nieszczęśliwie zakochany ginie, a kobieta trafia do nieznanego "pana męża".

Od opowieści, która przypomina nieco "Dzieje Tristana i Izoldy", zaczyna się nowy rozdział w karierze Kowaczewicy. Stała się planem zdjęciowym, wioską Hollywood. Jej wyjątkowość doceniło bułgarskie Ministerstwo Kultury, które w 1977 roku roztoczyło nad nią opiekę i uznało za "rezerwat architektury i historii o znaczeniu narodowym".

Kowaczewica jest rezerwatem architektury i historiiKowaczewica jest rezerwatem architektury i historii Urszula Abucewicz / Gazeta.pl

Jedna z uliczek KowaczewicJedna z uliczek Kowaczewic Urszula Abucewicz / Gazeta.pl

Tysiąc razy lepsza śmierć

Kilka lat później senną wioskę znowu najechała ekipa ludzi. Kręcono wówczas historyczny film "Miara za miarę" (1981) na podstawie powieści Svobody Bachvarovej. Na ciasnych, kamiennych uliczkach i w jeszcze mniejszych domach odgrywano sceny powstania ilindensko-preobrażeńskiego, w którym Bułgarzy Macedońscy przeciwstawili się Turkom. Wybuchło 2 sierpnia 1903 roku w Macedonii i 19 sierpnia 1903 w Odrinsku. W wyznaczonym dniu dowództwo wydało oddziałom powstańczym rozkaz rozpoczęcia walki. Zagrzewało ich do walki hasło: "Tysiąc razy lepsza śmierć niż życie w niewoli".

W postać bojownika o wyzwolenie Macedonii Dilbera Tanasa, którego pierwowzorem jest Dilber Ilia, wcielił się Rusi Chanev (napisał scenariusz i współreżyserował obraz). Odpowiedzialność za film dzielił z Georgim Djulgerovem, który za "Awantaż" zdobył Srebrnego Niedźwiedzia na festiwalu Berlinale w 1978 roku.

Poza fotogenicznością Kowaczewica do realizowanego tematu pasowała jak ulał.

– W wiosce nie było administracji tureckiej, dlatego stała się jednym z ośrodków macedońskiego ruchu narodowowyzwoleńczego. Poza tym bojownicy wykopali pod miejscowością tunel, którym mogli swobodnie się przemieszczać z jednego jej końca na drugi – opowiada Wasyl. – Zdarzały się nawet takie chwile, gdy w tym samym domu i w tym samym czasie ukrywali się buntownicy z przeciwnych obozów. Oczywiście nie wiedzieli o swoim istnieniu.

W Kowaczewicach kręcono zdjęcia do ponad 20 filmówW Kowaczewicach kręcono zdjęcia do ponad 20 filmów Urszula Abucewicz / Gazeta.pl

O powstaniu ilindensko-preobrażeńskiego mówiło się, że żaden zryw na Bałkanach nie kosztował tyle ofiar. W 289 bitwach starło się 26 tys. powstańców z 350 tys. żołnierzy tureckich. Zabito 994 buntowników, spalono 201 wiosek, 4694 osoby straciły życie, zgwałcono 3122 kobiety, a 176 schwytano. 30 tys. osób uciekło do Bułgarii. Strona turecka straciła 5325 żołnierzy.

W rezultacie powstał trzyczęściowy film fabularny, a nawet siedmioodcinkowa wersja telewizyjna (1988). A kowaczewiczanie przyzwyczaili się do coraz częstszych wizyt "światowych gości", którzy co chwila krzyczeli: Камера! Действие! Kamera akcja! I zaczęli się nawet uśmiechać do obiektywu z mniejszą nieśmiałością.

– Gdy w 1903 roku wybuchło powstanie, wszyscy mieszkańcy z wioski zostali ewakuowani. Turcy weszli do osady, a w niej nie było żywego ducha – opowiada z zaangażowaniem opiekun cerkwi. – Mieszkańcy zaczęli powoli wracać w latach 60., ale był taki czas, że zmuszano miejscowych, żeby pisali o sobie, że są Macedończykami – tłumaczy. Wyraźnie widać, że historia tych ziem go ekscytuje.

– Powiedz dziennikarzom z Polski, żeby o tym napisali – mówi do naszego przewodnika Kirila Hristova. – Powiedz też o tym. Powiedz! – i snuje długi monolog.

O tym, jak wielki basza został nabity w butelkę

Wasyl Lepkow ma 65 lat, w Kowaczewicach mieszka od 40 lat. Przeprowadził się do żony – Stojki, która tu się urodziła i nie wyobraża sobie życia gdzie indziej. Opowiada, że z tej górskiej wioski pochodzi 40 profesorów, że cerkiew, którą się opiekuje, w latach 90. była notorycznie okradana. Z 91 ikon zostały 74, 17 padło łupem złodziei, dlatego teraz wizerunki świętych można jedynie podziwiać na żywo, a zdjęć robić nie można. Z szelmowskim uśmiechem przypomina legendę o tym, jak mieszkańcy ocyganili baszę [przedstawiciela sułtana w rejonach przygranicznych po XVII w. – przypis red.] z Goce Dełczewa i wybudowali cerkiew.

– Ten pozwolił wprawdzie wybudować mieszkańcom cerkiew, ale postawił jednak warunek, żeby nie była większa od skóry jednego byka. Miejscowi zabili więc największe zwierzę, jakie mieli, rozłożyli skórę jak najszerzej, wycięli cieniutko maleńki pasek, tak żeby powstał sznurek. Następnie za pomocą tego sznurka wymierzyli rozmiar przyszłej świątyni. I tak powstała cerkiew w Kowaczewicy (w 1847 roku). Wprawdzie jest niewielka, ale na pewno większa od skóry jednego byka. Gdy basza to zobaczył, złapał się za głowę, ale ostatecznie im wybaczył. Na szczęście spełniono jeden z jego warunków i cerkiew wkopano w ziemię. Urzędnikowi nie podobało się coś innego. Miał zastrzeżenia do tego, jak biją dzwony. Uważał, że brzmią fałszywie, że ich dźwięk jest nieczysty. Tłumaczono to tym, że zostały wykonane z brązu, bez domieszki złota, która nadaje im odpowiedni ton – snuje opowieść Wasyl.

Teraz dźwięk dzwonów jest czystyTeraz dźwięk dzwonów jest czysty Urszula Abucewicz / Gazeta.pl

Woda nadaje się do piciaWoda nadaje się do picia Urszula Abucewicz / Gazeta.pl

Wkrótce dźwięk dzwonów przestał wzbudzać jakiekolwiek wątpliwości. A stało się to za sprawą pewnej dziewczynki.

– Gdy w 1876 roku wybuchło powstanie kwietniowe, przywieziono do Kowaczewicy dzieci, aby w cerkwi przeczekały zagrożenie. Rodzice wyposażyli je w biżuterię, a jedna z dziewczynek postanowiła ze swojej waluty zrobić użytek i w podzięce za schronienie w świątyni wręczyła popowi złoto. Dzięki temu nasz dzwon ma taki głęboki ton, no i przestał brzmieć fałszywie – opowiada mężczyzna.

Tyle legendy. A fakty mówią, że dzwonnica została wybudowana w 1900 roku. Wówczas dwa różne dzwony odlali na miejscu mistrzowie z Górnego Brojdenu z zebranych od mieszkańców dzwonów.

Cerkiew "zagrała" w filmie reżyserowanym przez Kirana Kołarowa "Sprawa 205/1913" (1983). W świątyni ślub wziął poeta Peijo Jaworow z Lorą Karawelową. To był burzliwy związek, a miłość ognista i gwałtowna. Lora 29 listopada 1913 roku zastrzeliła się, a Jaworow próbował popełnić samobójstwo. Strzał przebił skroń, a on w rezultacie stracił wzrok. Poeta został oskarżony o morderstwo. Nie mogąc się z tym pogodzić, 29 października 1914 roku zażył dużą dawkę trucizny, po czym do siebie strzelił.

Domy zbudowane z drewna i kamienia, na wysokich podmurówkach, przypominają warownieDomy zbudowane z drewna i kamienia, na wysokich podmurówkach, przypominają warownie Urszula Abucewicz / Gazeta.pl

Uciekli przed islamizacją

Dla Gylabicy największym wydarzeniem było kręcenie "Męskich czasów". Innych filmów już nie pamięta. – Pani kochana, tyle ich było. Ponad 20. A ludzie, którzy przy nich pracowali? Mrowie. I wszystkich trzeba było nakarmić – mówi kobieta.

Pytamy, jakiego jest wyznania. – Czy jestem muzułmanką? Nie. Chrześcijanką jestem – odpowiada.

Magiczne KowaczewiceMagiczne Kowaczewice Urszula Abucewicz / Gazeta.pl

Restauracja 'U braci', w której od lat pracuje GylabicaRestauracja 'U braci', w której od lat pracuje Gylabica Urszula Abucewicz / Gazeta.pl

To właśnie dlatego powstała wioska. Mieszkańcy w wysokich partiach gór szukali schronienia przed Turkami, którzy siłowo chcieli przekonać chrześcijan do zmiany wyznania. I tak w latach 1623-1625 i później w 1656 roku uciekinierzy znaleźli oazę wolności na wysokości 1050 m n.p.m. w południowo-zachodnim paśmie Rodopów. Przemawiały za tym miejscem obfitość wody pitnej, rozległe pastwiska, łagodny klimat i przede wszystkim bezpieczeństwo.

To właśnie uciekinierzy przed islamizacją wznieśli domy w stylu bułgarskiego odrodzenia, które tak zachwyciły filmowców. Zbudowane z drewna i kamienia, na wysokich podmurówkach, przypominają warownie.

Nazwa zaś wioski wzięła się od żony kowala Marka (kovatch to po bułgarsku kowal). Gdy ten umarł, jego żona Gina wzięła los rodziny w swoje ręce i szybko stała się autorytetem dla innych. – Trzeba pojechać do Kowaczewicy i zapytać o radę – mówili mieszkańcy z pobliskich wiosek, gdy pojawił się problem, z którym nie mogli sobie poradzić. Wkrótce kowalowa skupiła wokół siebie inne przysiółki, aby skutecznie bronić się przed najeźdźcami, i tak powstała obecna wioska Kowaczewica.

Woda nadaje się do piciaWoda nadaje się do picia Urszula Abucewicz / Gazeta.pl

Urodziła się jako dziesiąta w rodzinie. Jedyna dziewczynka

– Mieszkam tu 84 lata. Urodziłam się jako ostatnia dziewczynka. Dziewięciu braci miałam. Sama córeczki nie urodziłam, samych synów. Dokładnie trzech. Dwóch prowadzi tutaj restaurację "U braci", trzeci pracuje w Sofii w szpitalu jako zaopatrzeniowiec – mówi Gylabica.

Kiedyś mieszkało tu 3500 osób, teraz 40Kiedyś mieszkało tu 3500 osób, teraz 40 Urszula Abucewicz / Gazeta.pl

– Czy nie chcieliśmy stąd wyjechać? A pewnie, że tak. Do najbliższego lekarza stąd mamy siedem kilometrów, kanalizacja stara, wszędzie daleko. Kupiliśmy działkę w miejscowości Stambolijski, ok. 130 km stąd. Moi synowie wybudowali ogromny czteropiętrowy dom, z piwnicą i ogrodem. Wybudowali i sprzedali. Dzieci nie lubiły tam przebywać. W końcu kupili mieszkania w Goce Dełczewie (20 km od Kowaczewicy), wnukowie poczuli się lepiej, ale i tak i ja, i moi synowie tutaj, w Kowaczewicy czujemy się jak u siebie. To w końcu nasze miejsce na ziemi – kontynuuje.

– Choć ludzi tu jak na lekarstwo. Teraz mieszka tu ok. 40. A pamiętam czasy, gdy żyło w wiosce nawet 3,5 tys. osób. Kowaczewica ożywa, gdy przyjeżdżają turyści. Co dzisiaj będziemy serwować w naszej restauracji? Zupę z soczewicy. Jutro flaczki – mówi na koniec.

Więcej o: