Thomas Orchowski: Jeszcze przed inwazją Rosji na Ukrainę słyszałem: "Cały świat już o nas zapomniał. Wszystkich bardziej interesują inne konflikty, a nie nasz". Ale przecież trudno cały czas pisać na czołówkach gazet o uśpionym konflikcie i o tym, jakie może mieć konsekwencje, gdy zaraz minie pół wieku od tureckiej inwazji na Cypr.
Wydarzenia z 1974 roku to cały czas niezabliźniona rana dla greckich Cypryjczyków, którzy żyją na południu wyspy. Dla kontrolujących północ tureckich Cypryjczyków ta rana jątrzy się jeszcze dłużej, bo od lat 60. Po utworzeniu Republiki Cypryjskiej (1960), greccy Cypryjczycy zapędzili swych tureckich sąsiadów do gett, w których żyli w naprawdę trudnych warunkach.
Myślę, że tytuł mojej książki "Wyspa trzech ojczyzn" jest sugestywny. Każdy ma tam swoją ojczyznę, a tożsamość pokrywa się z ideologią, którą wyznaje.
Centrowi mieszkańcy wyspy z południa powiedzieliby, że południe jest kontrolowane przez greckich Cypryjczyków, a północ przez tureckich Cypryjczyków. Ci południowcy, którzy mają bardziej prawicowe poglądy, powiedzieliby, że są po prostu Grekami. Im ktoś jest zorientowany bardziej na lewo, tym bardziej dąży do dialogu i porozumienia.
Tak samo jest na północy. Osoby o liberalno-lewicowych poglądach, żałują, że nie udało się porozumieć, a ci bardziej prawicowi mówią: "Jesteśmy Turkami, którzy mieszkają na Cyprze. Mamy więzy krwi z Turkami. Niech żyje Turcja! Greccy Cypryjczycy byli i są naszymi rywalami. Przez to, co stało się w przeszłości, musimy się ich obawiać".
Nikozja jest podzielona na pół Heracles Kritikos / shutterstock
Skrajna prawica uważa z kolei, że ktoś taki jak Cypryjczyk w ogóle nie istnieje. Jest Grek albo Turek – cała reszta to fantasmagorie.
Na Cyprze mamy dwa podziały. Jeden narodowościowy, a drugi religijny. Gdy rozmawiałem z mieszkańcami w kafenijo, czyli lokalnych baro-kawiarniach, to jednak większy nacisk kładli na ten pierwszy. Religia oczywiście też jest czynnikiem, który wpływa na odseparowanie społeczności, ale w Pili, w wiosce, w której do dzisiaj mieszkają zarówno greccy, jak i tureccy Cypryjczycy, mówiono mi na przykład, że chodzi się na ślub przedstawiciela innej społeczności. Z drugiej strony, mój tamtejszy rozmówca, powiedział mi: "My się tak nie przyjaźnimy. Nie jesteśmy aż tak bardzo blisko. Żyjemy razem, ale oddzielnie".
W tej jedynej wiosce, gdzie przedstawiciele obydwu społeczności żyją do dzisiaj razem, panuje pokojowa koegzystencja. Same podziały biorą się z tragicznej historii. Podsycali je Brytyjczycy w czasach kolonialnych, gdy do specjalnych sił policyjnych rekrutowano nadprezentację tureckich Cypryjczyków, po to, żeby skłócić pomiędzy sobą mieszkańców. Greccy Cypryjczycy mówili wtedy: "Patrzcie, oni są przeciwko nam". To była pożywka dla nacjonalistów.
O 1 maja 2004 roku Republika Cypru jest członkiem Unii Europejskiej, natomiast Turecka Republika Cypru Północnego nie została oficjalnie uznana na arenie międzynarodowej Meg_Mi_ph / shutterstock
Dwudziestowieczna cypryjska historia pełna jest tragicznych wydarzeń. Starcia między społecznościami w latach 60., pucz skrajnie prawicowych greckich Cypryjczyków inspirowany przez juntę greckich czarnych pułkowników w 1974 roku, który był powodem wejścia Turków na wyspę i jej podzielenia. Wtedy nastąpiła wielka wymiana ludności - tureccy Cypryjczycy, którzy mieszkali na południu, przenieśli się na północ, a greccy Cypryjczycy, którzy mieszkali na północy – migrowali na południe. Mordy, zaginieni. Od 1974 do 2003 roku społeczności żyły o siebie zupełnie odseparowane.
Przez te wszystkie lata blizny zamiast się goić, tylko się jątrzyły. Spór się impregnował, a urazy narastały. Pokolenie, które pamięta czasy, w których można było żyć w jednej wiosce razem, pokojowo, obok siebie – wymiera, a na wyspie zostają ludzie, którzy noszą w sercu te najgorsze momenty historii i przekazują traumy innym. Brak kontaktu z drugą stroną sprawia, że nie dochodzi do procesu pojednania. Odseparowanie i poczucie krzywdy narasta.
Po tych licznych spotkaniach z greckimi i tureckimi Cypryjczykami po obydwu stronach wyspy nie wyczułem prawdziwej chęci pojednania. To była licytacja kto więcej wycierpiał.
Cypryjczycy spotykają się w kafenijo Caron Badkin / shutterstock
Od greckich Cypryjczyków słyszałem o 1974 roku, o zaginionych, o przymusowej migracji, o tym, że to ich znacznie więcej musiało uciekać z północy.
Tureccy Cypryjczycy mówili mi o latach 60. i o odwecie za lata, kiedy to oni cierpieli. Zapewniali mnie, że dzięki tureckiej inwazji mogli poczuć się bezpiecznie.
To nie jest dialog. To są dwie oddzielnie snute narracje.
To był zgniły kompromis, którego nikt nie chciał i w którym nikt nie odnajdywał się do końca. Skończyło się na tym, co mamy teraz.
To był pomysł Makariosa, arcybiskupa i przywódcy greckich Cypryjczyków, późniejszego prezydenta Republiki Cypryjskiej. Przypomnijmy, że to były czasy zimnej wojny, trzeba więc było lawirować pomiędzy Rosją i Zachodem. Tureccy Cypryjczycy też jej nie chcieli, bo przecież ich hasło taksim dąży do podziału wyspy na dwie części, jedną zamieszkałą przez greckich a drugą przez tureckich Cypryjczyków.
Republika Cypryjska tylko kilka lat przetrwała w pokoju. Potem zaczęły się kłótnie o podział stanowisk, zaczęło się torpedowanie różnych decyzji, zaczęły wybuchać spory. Błękitne hełmy w ramach misji ONZ weszły na Cypr kilka lat po powstaniu republiki, w 1964 roku, żeby uspokoić zamieszki, które tam trwały, a nie dziesięć lat później, jak przyjęło się myśleć.
Tak. Był jednocześnie przywódcą kościelnym i prezydentem republiki.
Nawet dla nas, Polaków, choć w naszym kraju wiara katolicka jest bardzo silna i oddziałuje na życie polityczne na co dzień, to jednak jest coś rażącego. Kościół ma na Cyprze ogromne posiadłości, nieruchomości o wartości 1,5 mld euro, jest bardzo bogaty, posiada udziały w browarze. Dla nas jest to bardzo niezrozumiałe. Południowa część Cypru jest mocno kościelna.
O enosis się nie mówi, bo nikt nie chce popełniać błędów z przeszłości. Republika Cypryjska istnieje, greccy Cypryjczycy żyją na południu nieprzemieszani z tureckimi Cypryjczykami.
Teraz, gdyby ktoś rzucił hasło: dołączamy południe Cypru do Grecji, to entuzjastycznie za tym pomysłem opowiedziałby się niewielki procent. Nie mówiąc już o tym, że Turcy zapowiedzieliby, że oni formalnie dołączą północną część Cypru do swojego kraju.
Enosis byłoby całkowicie symbolicznym ruchem, nikomu niepotrzebnym w obecnych okolicznościach, więc po co dawać teraz pretekst erdoganowskiej Turcji do nasilania nacjonalistycznej retoryki?
Cmentarz na okupowanej przez Ankarę północy Cypru Thomas Orchowski
Makarios starał się budować tożsamość cypryjską. Flagę republiki zaprojektował turecki Cypryjczyk, a dwie gałązki oliwne symbolizują pokój. Podejmowano próby niwelowania podziałów, ale trudno przez 62 lata stworzyć coś, co będzie wiązało ludzi w opozycji do wielowiekowej historii Grecji i Turcji, dwóch krajów z wielką historią.
Mówiono mi, że za Brytyjczyków greccy i tureccy Cypryjczycy razem strajkowali. Ale to za mało, żeby stworzyć tożsamość, która będzie konkurencyjna dla tożsamości greckiej i tureckiej.
Trudno na Cyprze akcentować wspólnotę tożsamości, bo nie ma jej jasnych fundamentów, oprócz tego, że "żyliśmy obok siebie przez kilka wieków, mamy piękny Cypr, szerokie plaże i turkusowe morze". Nie ma na przykład wspólnej religii, która mogłaby scementować Cypryjczyków. Poza tym historia grecko-turecka jest rozrywająca, bo jednych ciągnie w stronę Turcji, a drugich w stronę Grecji i budowanie czegoś pomiędzy, szczególnie na tak małej wyspie, z małą liczbą ludności jest bardzo trudne.
W Nikozji jest chociażby Dom Współpracy. Szkoda tylko, że tego typy inicjatywy nie docierają za bardzo na prowincję. W wiosce na zachodnim skraju wyspy rozmawiałem ze skrajnie prawicowymi greckimi Cypryjczykami, dla których taki stołeczny Dom Współpracy jest kosmicznym tworem. Oni odrzucają tę narrację, jest dla nich zupełnie obca. Kultuwują bardziej maczystowską, prawicową optykę.
W edukacji, ale również w dotarciu do Cypryjczyków mieszkających na prowicji, widziałbym nadzieje w poszukiwaniu elementów wspólnotowych.
Ostatnio gazeta znowu wróciła do tytułu "Avrupa". Jej naczelnym jest Sener Levent. To lewicowa gazeta, która ukazuje się w północnej części Cypru i jest mocno krytyczna wobec prezydenta Turcji Erdogana, co nie podoba się bardziej konserwatywnym Turkom. Uważają dziennikarzy piszących do "Avrupy" za zdrajców, ponieważ są bardziej pokojowo nastawieni do greckich Cypryjczyków i namawiają do porozumienia. Dziennikarstwo to zawód obarczony bardzo dużym ryzykiem w północnej części Cypru. Podobnie jest w Turcji, ale i w Grecji. Reporterzy Bez Granic podają, że Grecja jest na ostatnim miejscu, jeśli chodzi o wolność mediów w Unii Europejskiej.
Nie zauważyłem, żeby Levent się bał. Muszę przyznać, że byłem pod wielkim wrażeniem jego osobowości. Zresztą, to jest coś co pociąga mnie w tym regionie świata, że można poznać prawdziwych fascynatów, którzy z prawdziwym zapałem opowiadają o tym, co się dzieje. Z chęcią się z nimi rozmawia, bo potrafią snuć opowieści na temat wydarzeń politycznych i społecznych. Chociaż czasem trzeba z dystansem podchodzić do tego co mówią, bo w ich wypowiedziach nie brakuje teorii spiskowych, że wszystko to, co się dzieje jest inspirowane przez Rosję, USA czy Wielką Brytanię.
Do dziś z sentymentem wspominam spotkanie z Leventem - w jego gabinecie pełnym zalegających starych gazet. Dym z papierosów, które zapalał jeden po drugim, unosił się nad nami, niczym macki mocarstw nad Cyprem.
Dla polityków z południa ta sytuacja jest komfortowa. Mówią, że są ofiarami, bo Turcy okupują północną część wyspy, a biznes się kręci, bo to oni są członkami Unii Europejskiej (do UE należy cały kraj, ale na północy okupowanej przez Turcję członkostwo jest zawieszone). Większość turystów przyjeżdża właśnie na południe, kasa więc płynie.
Dla tureckich Cypryjczyków najlepszym rozwiązaniem byłoby zjednoczenie, ale na to nie ma woli ze strony Ankary. Ta chęć była, kiedy w sprawie Turcji rozmawiano o przystąpieniu do Unii Europejskiej. Erdogan mówił wtedy: "Zjednoczmy Cypr". Wtedy to był inny przywódca, który mamił społeczeństwo tureckie, że wprawdzie jest konserwatystą, ale opowiada się też za demokratyzacją Turcji i przystąpieniem do wspólnoty państw europejskich.
Kiedy w 2004 roku Cypr wszedł do UE, zjednoczeniowy plan Annana nie przeszedł w referendum ("za" byli tureccy Cypryjczycy, "przeciw" - greccy), a Turcja została odepchnięta od Unii, Erdogan zmienił politykę. Teraz podgrzewa spory na Cyprze. Wysyła tam dodatkowych żołnierzy, żeby prowokować Greków i podsycać spór. To jest jego środek nacisku. Nie widzi specjalnego powodu, dlaczego Cypr miałby być zjednoczony, a Unia Europejska nie dysponuje żadnymi środkami, żeby przymusić prezydenta Turcji do rozwiązania tego problemu. Myślę, że utrzymane zostanie status quo.
Meczet na kontrolowanym przez greckich Cypryjczyków południu wyspy Thomas Orchowski
Plan Annana był bardzo kompleksowy i rozbudowany. Wszystkie zapisy zajmowały tysiące stron. Upadł, ponieważ większość greckich Cypryjczyków stwierdziła, że znalazły się w nim regulacje, które są dla nich nie do zaakceptowania. "Południowcy" uznali, że plan jest dla nich mniej korzystny, niż dla tureckich Cypryjczyków.
W 2004 roku zaprzepaszczono historyczną szansę. Niestety sentymenty, a także ból, który wynikał z wydarzeń historycznych, wpłynęły na odrzucenie regulacji proponowanych przez ówczesnego sekretarza generalnego ONZ.
Co rusz są podejmowane próby wznowienia negocjacji, te ostatnie rzeczywiście odbyły się pięć lat temu. Niestety też zostały zawieszone.
Jeden z przedstawicieli partii postkomunistycznej na południowym Cyprze, który z ramienia swojej partii brał udział w rozmowach dotyczących podziału wyspy, przyznał się mi, że cały proces pokojowy, regulacje i przepisy są tak bardzo skomplikowane, że nawet on sam ich do końca nie rozumie.
Taką diagnozę usłyszałem od byłego prezydenta Republiki Cypryjskiej - Jorgosa Wasiliju. Człowieka dialogu, który o ten dialog apelował. Mówił, że dobra wola musi być po obu stronach. Gdy jest chęć porozumienia, to potem możemy zastanawiać się nad innymi rzeczami. Jeżeli brakuje tego fundamentu, jaką jest chęć dialogu, to nie ma na czym budować i nie da się rozwiązać tak skomplikowanej sytuacji jaka obecnie panuje na Cyprze.
Może kiedyś dojdzie do pojednania tureckich i greckich Cypryjczyków? Tonis Valing / shutterstock
Myślałem, że Rosja nie napadnie na Ukrainę, że wysłanie czołgów i armii na granicę to tylko putinowska gra, żeby wywrzeć presję na Europie. Okazało się, że zaatakował i prowadzi pełnoskalową wojnę. Erdogan chyba do czegoś podobnego by się nie posunął, chociaż los Ukrainy uczy nas, by nigdy nie mówić "nigdy".
W Turcji w przyszłym roku odbędą się wybory. Można sobie wyobrazić, że chcąc grać na nacjonalistycznych instynktach, Erdogan zacznie przekonywać, że "greccy Cypryjczycy prześladują naszych tureckich braci". Czy może się to przerodzić w gorący konflikt?
Pełnoskalowa wojna pomiędzy Turcją a Grecją jest bardzo mało prawdopodobna, ale trzeba uważać, żeby przypadkowe oddanie strzału na zielonej linii, tak jak pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem w górskim Karabachu, nie doprowadziło do większego konfliktu.
*Cypr odwiedziłam na zaproszenie Cypryjskiego Ministerstwa Turystyki i linii lotniczych WizzAir.
'Wyspa trzech ojczyzn. Reportaż z podzielonego Cypru', Thomas Orchowski, Wydawnictwo Czarne materiały prasowe
Thomas Orchowski. Dziennikarz Radia TOK FM specjalizujący się w tematyce zagranicznej. Publikował m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Krytyce Politycznej" i "Tygodniku Powszechnym". Autor książki reporterskiej "Rzeź na Tarlabasi. Opowieść o nowej Turcji". Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu.