Tatry. Wracał z górskiej wycieczki - po drodze zgubił żonę. "To nie jest odosobniony przypadek"

Na początku października tuż po zmroku do centrali TOPR zadzwonił turysta. Jak sam twierdził, w czasie zejścia z rejonu Małołączniaka zgubił żonę. Wciąż nie jest bowiem rzadkością, że podczas wysokogórskich wycieczek niektórzy pozostawiają swojego towarzysza w trudnym terenie samotnie.

Więcej informacji na temat aktualnych wydarzeń znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Ratowników TOPR nie dziwią już zgłoszenia, w których turyści informują o pozostawieniu bliskiej osoby w górach samotnie — "zgubienie" żony to nie jest odosobniony przypadek. O tego typu sytuacjach można przeczytać w wielu źródłach, najczęściej jednak w kronikach wypadków TOPR. 

Zgubił żonę w górach

Pierwsza połowa października, wczesny wieczór. Do centrali Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego zgłasza się turysta. Mężczyzna twierdzi, że w czasie zejścia z rejonu Małołączniaka zgubił żonę, którą widział "około trzy godziny temu". Para rozdzieliła się przy fragmencie szlaku zabezpieczonym łańcuchami w Kobylarzowym Żlebie, skąd mężczyzna postanowił wędrować dalej samotnie, w kierunku Przysłopu. Na miejscu oczekiwał na kobietę, która przez dłuższy czas się nie pojawiała. Turysta wrócił więc do Kobylarza, jednak nie spotkał po drodze swojej towarzyszki. Zaniepokojony zgłosił się do ratowników TOPR, informując o całym zajściu. 

Ratownik dyżurny zapytał, w jakim pensjonacie się zatrzymali. Zadzwonił tam i okazało się, że żona już chwilę temu dotarła na kwaterę i czeka na męża.

- informuje Gazeta Wyborcza. Było już jednak ciemno, a mężczyzna nie miał przy sobie latarki. Aby sprowadzić go z gór, na wyprawę ruszyło dwóch toprowców. Ostatecznie nikomu nic się nie stało, a turysta bezpiecznie dotarł do kwatery. - Całe zamieszanie powstało, bo mąż zbyt szybko schodził, nie zaczekał na żonę, która była akurat nad dość trudnym miejscem — podsumował Adam Marasek, prowadzący kronikę wypadków TOPR.

Zostawili znajomą na szlaku

Jak się okazuje, takich sytuacji jest jednak znacznie więcej. W tegoroczne wakacje ratownicy TOPR musieli ewakuować z Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego turystkę. Znajomi zostawili kobietę pod wierzchołkiem — nie była w stanie samodzielnie zejść do Morskiego Oka. Dodatkowo w tym czasie przez Tatry przetaczały się burze. Historia mogła mieć zatem tragiczny finał, na szczęście po drugiej próbie udało się zabrać turystkę na pokład śmigłowca. 

Jeśli wybieramy się gdzieś na wycieczkę w towarzystwie, nie powinniśmy jednego z uczestników pozostawiać na szlaku samotnie, zwłaszcza w trudnym terenie.

- przypomina Adam Marasek. 

Źródło: Gazeta Wyborcza, Polsat News

Więcej o: