Jak podaje brytyjski dziennik "Daily Mirror", Dawn i Mark Bearsleyowie wyruszyli z lotniska w Manchesterze na swoją wymarzoną podróż na wyspę Rodos. Ich radość nie trwała jednak długo, ponieważ tuż po wylądowaniu spotkały ich problemy.
Jak czytamy w "Daily Mirror", para Brytyjczyków uważa swój wyjazd za zrujnowany. Po wylądowaniu ich uwagę zwróciły walizki, które nie wyglądały tak, jak powinny. Walizka mężczyzny miała przesunięty zamek, a w walizce jego żony nie było kłódki z zamkiem. Okazało się, że brakowało kilku rzeczy - zegarka, butów oraz ubrań z metkami. Straty oszacowano na blisko 4 tys. złotych.
Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
"Poczęstowali się" czapkami, t-shirtami, butami sportowymi i zegarkami. Zegarek był ukryty w tenisówkach. Zabrali nawet kurtkę Marka, którą włożył tam tuż przed lotem
- mówiła w rozmowie z "Daily Mirror" Dawn Bearsley.
Dawn i Mark Bearsleyowie byli zniesmaczeni całą sytuacją. Próbowali zwrócić się o pomoc do przewoźnika linii lotniczych, ale na próżno.
Skontaktowaliśmy się z EasyJet, ale oni po prostu nie chcieli nas słuchać. Byliśmy ciągle odsyłani do kogoś innego i nikt nie chciał wziąć odpowiedzialności za zaistniałą sytuację
- dodała kobieta.
Głos w tej sprawie zabrał również rzecznik linii lotniczych.
Przykro nam z powodu tego, o czym się dowiedzieliśmy. Traktujemy wszystkie tego rodzaju zarzuty bardzo poważnie i badamy je z naszymi bagażowymi w Manchesterze i Rodos, ponieważ ściśle współpracujemy ze wszystkimi naszymi partnerami na lotniskach, aby zapewnić bezpieczną obsługę bagaży naszych pasażerów
- mówił.