Do tragicznego zdarzenia doszło 3 sierpnia 1925 roku, kiedy małżeństwo Kaszniców wraz z 12-letnim synem zdecydowali się wracać do Zakopanego przez Lodową Przełęcz. Mąż, 46-letni prokurator z Warszawy niepokoił się jednak załamaniami pogody. Postanowił więc poprosić o pomoc w przejściu łatwej, lecz długiej trasy doświadczonych wspinaczy.
Rodzina Kaszniców przebywała w tym samym schronisku co grupa młodych, ale doświadczonych taterników - Alfred Szczepański, Jan Alfred Szczepański, Stanisław Zaremba oraz Ryszard Wasserberger. Okazało się, że mężczyzn czekała ta sama trasa. Najpierw mieli podejść ze schroniska na wysokogórską przełęcz, następnie przejść długą Doliną Jaworową aż do Łysej Polany i Zakopanego. Pokonanie drogi nie sprawia sprawnym turystom najmniejszych problemów, jednak tego dnia panowały niezbyt sprzyjające warunki - było wietrznie, zimno oraz deszczowo.
Prokurator uprosił młodych taterników o wspólną wędrówkę. Tak więc te dwie, tak od siebie różne, grupy wyruszyły razem ze schroniska. Kasznica już od samego początku wykazywał trudności z podchodzeniem pod górę. Słabe tempo denerwowało taterników, z wyjątkiem Ryszarda Wasserbergera, który czuł się odpowiedzialny za niedoświadczonych towarzyszy.
W końcu bracia Szczepańscy i Zaremba postanowili się zbuntować i oświadczyli, że wystarczy jedna osoba, by odprowadzić Kaszniców. Powyżej Lodowego Stawku ruszyli więc sami, pozostawiając resztę towarzyszy za sobą.
Kiedy Kasznicom i Wasserbergergowi po blisko trzech godzinach udało się dojść do przełęczy (trasę tę szacuje się zwykle na około 1,5 godziny), pogoda zaczęła się pogarszać. Taternik zaproponował przyspieszenie tempa, jednak wkrótce syn Kaszników zaczął skarżyć się na kłopoty z oddychaniem. Z trudem udało im się dotrzeć do Zadniego Stawu Jaworowego. Kiedy wydawało się, że najgorsze było już za nimi, to starszy Kasznica usiadł na kamieniu i przyznał, że czuje się bardzo zmęczony i nie da rady pójść dalej. Małżonka od razu zwróciła się o pomoc do Wasserberga, jednak jego odpowiedź ją zaskoczyła. Przyznał, że sam jest bardzo słaby i nie może na niego liczyć.
Kobieta poczęstowała mężczyzn czekoladą oraz koniakiem, by dodać im sił. Wkrótce cała trójka zmarła. Kasznicowa spędziła przy ich ciałach łącznie 37 godzin. W końcu 5 sierpnia zdecydowała się zejść na Łysą Polanę, gdzie wezwała pomoc. Przyczyny tragedii do dziś nie są znane, choć brano pod uwagę różne okoliczności. Początkowo podejrzewano zatrucie koniakiem, jednak taternik i chłopiec poczuli się słabo już przed wypiciem trunku. Jako powód wskazywano także próżnię powietrzną, jednak dlaczego nie zabiła ona kobiety? Odpowiedź na to pytanie pozostanie już tajemnicą Doliny Jaworowej.
Więcej informacji na temat aktualnych wydarzeń znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl