O symbolu SSSS (lub SSSSS) kiedyś coś czytałam. Było to jednak dawno temu, sama takiego kodu nigdy na swojej karcie pokładowej nie miałam, więc zupełnie wyleciało mi to z głowy. Przypomniałam sobie o nim niedawno, przed wrześniowym wylotem do Izraela. Odprawiłam się, a kartę pokładową zapisałam na telefonie. Spojrzałam na dane, numer lotu i tym podobne informacje, jednak na S-ki, które widniały na dole, nie zwróciłam za bardzo uwagi. Coś tam mi świtało w głowie, ale machnęłam ręką. Mój błąd.
Na lotnisku nie odprawiałam bagażu rejestrowanego, kontrolę paszportową, która jest konieczna przed wylotem do Izraela, też przeszłam bez udziału kogokolwiek z pracowników lotniska - skorzystałam z bramki elektronicznej. Niczego nieświadoma, mając jeszcze dwie godziny czasu do wylotu, usiadłam przed wyjściem, którym pasażerowie mieli wchodzić do samolotu, i zabrałam się za czytanie książki.
Dopiero tuż przed boardingiem, gdy spotkałam się już z moimi współtowarzyszkami podróży, zaczęłam się niepokoić. Obsługa lotniska wyczytała przez głośniki długą listę pasażerów naszego lotu. Jedna z pań, która nas minęła, powiedziała, że chodzi o symbol S na karcie pokładowej. W tym momencie jedna z osób, która leciała ze mną w jednej grupie, powiedziała, że też miała ten kod i musiała pójść na dodatkową kontrolę osobistą. Przy czym ona z tego powodu nie mogła odprawić się wcześniej online, w przeciwieństwie do mnie. Wtedy dotarło do mnie, że przecież ja też mam takie oznaczenie na karcie.
fot. archiwum własne
Lekko spanikowałam, bo boarding trwał, a nie wiedziałam, ile czasu zajmuje kontrola osobista i jak daleko muszę się cofnąć. Zdenerwowałam się też, że moje nazwisko nie zostało wyczytane. Co by było, gdybyśmy nie zaczęły o tym rozmawiać? Prawdopodobnie dopiero przy skanowaniu karty podczas wchodzenia na pokład dowiedziałabym się, że muszę iść na dodatkową kontrolę.
Poprosiłam o pomoc obsługę lotniska przy bramce. W związku z tym, że kartę miałam tylko w wersji elektronicznej, pracownik wydrukował mi nową. Wyjaśnił, że to dlatego, że później stawiana jest na niej pieczątka, która poświadcza, że pasażer faktycznie przeszedł kontrolę. Wytłumaczył mi też, dokąd mam pójść. Okazało się, że na szczęście daleko nie muszę się cofać.
Kontrola osobista na Lotnisku Chopina odbywa się w niewielkim, odgrodzonym pomieszczeniu. Gdy dotarłam na miejsce, przede mną były jeszcze dwie osoby. Bardzo szybko jednak wyszły i przyszła moja kolej. Kontrola przebiegła w bardzo miłej i uprzejmej atmosferze. Strażniczka poprosiła mnie o otwarcie bagażu podręcznego. Nic jednak z niego nie wyjmowano, został tylko powierzchownie zeskanowany. Mnie z kolei poproszono o opuszczenie rękawów bluzy. Nie musiałam jednak niczego zdejmować. Zostałam sprawdzona i jeszcze chwilę musiałam zaczekać, aż zakończy się skan mojego bagażu. Wszystko trwało może z 5-7 minut. Na koniec dostałam pieczątkę i mogłam iść.
Okazało się, że niepotrzebnie tak stresowałam się całą procedurą, bo przebiegła ekspresowo i miło. Żałuję tylko, że dowiedziałam się o niej w ostatniej chwili. Dlatego zachęcam: słuchajcie uważnie komunikatów na lotnisku i przyglądajcie się dokładnie swojej karcie pokładowej. Takie samo oznaczenie może pojawić się też w przypadku lotów do USA. Nie wiem jednak, jak wygląda cała procedura na innych polskich lotniskach, dlatego gdy zauważycie symbol kilku S-ek na karcie, nie odkładajcie pójścia na kontrolę na ostatnią chwilę.