Szukając grzybów, nie gubmy zdrowego rozsądku. "Dostrzegłam w jej spojrzeniu prośbę o pomoc" [RELACJA]

Sezon na grzyby trwa, lasy tętnią życiem. Od świtu do późnych godzin popołudniowych poszukiwacze leśnych skarbów przechadzają się po alejkach i wąskich ścieżkach - nierzadko nie zdając sobie sprawy z zagrożeń, jakie mogą na nich czekać.

- Przepraszam bardzo... Czy jest szansa, że w miarę dobrze zna Pani okoliczne lasy?

Całe szczęście: znam. Na tyle dobrze, żeby móc wskazać drogę kolejnej zagubionej osobie, którą spotykam podczas popołudniowej przejażdżki na rowerze. Na zegarku 14:30. Nauczona doświadczeniem z ostatnich dni, zdaję sobie sprawę, że to dopiero początek. 

Najpierw ginie telefon. Dopiero później auto

Mijam drewniany most, w towarzystwie szumu Brynicy i śpiewu ptaków. Kilka metrów dalej szutrowa dróżka wpada w gęsty las, przerzedzając światło. Bardziej niż na kałuże i gałęzie trzeba uważać, aby na wąskiej ścieżce bezkolizyjnie ominąć grupę osób, dumnie niosących kosze pełne grzybów. Kilkaset metrów dalej wciąż dźwięczy śmiech i przekomarzanie o to, kto znalazł piękniejszego prawdziwka. Później zaczyna się sfera, w której słyszy się głównie pytania. 

- Dzień dobry, może nam Pani pomóc?

Zdążyłam się zatrzymać jeszcze zanim pan w bordowej czapce z daszkiem machnął dłonią. Przy dwóch koszykach na skraju leśnej ścieżki siedziała jego żona, oparta plecami o pień. Z daleka dostrzegłam w jej spojrzeniu prośbę o pomoc.

- Zgubili się Państwo? - pytam wprost.

- Nie wiem, jak to się stało. Zginęło nam auto. Właściwie to najpierw telefon... Musiał mi gdzieś wypaść w krzakach. Czy jest szansa, że w miarę dobrze zna Pani okoliczne lasy? - westchnął, na oko 40-letni mężczyzna. Jego żona prawdopodobnie była już zbyt zmęczona, aby dodawać cokolwiek od siebie. Okazało się, że para od kilku godzin błąka się po lasach, nie mogąc znaleźć ścieżki, przy której zostawili auto.

Szutrowa, wąska dróżka. Zakręt. Skrzyżowanie. Wiadukt. (Kochanie, był tam wiadukt?). Wróć. Drugie skrzyżowanie, mniej wyraźne. Jestem prawie pewien, że pojechaliśmy prosto — czyli tak jakby łagodnie w lewo... Po kilku minutach burzliwych obrad i rekonstrukcji wspólnie udało nam się ustalić, w którym miejscu Państwo zostawili auto. Staliśmy około 600 metrów od niego. 

leśna drogaleśna droga Wiktoria Szydło / archiwum prywatne

Niewidzialny przyjaciel

Około godziny później dojeżdżam do niewielkiego Zalewu Zielona w Kaletach (województwo śląskie). Okolica wydaje się opustoszała. Chłodny, jesienny wiatr w połączeniu z ponurą aurą sprawił, że większość mieszkańców obserwuję zza szyb, pogrążonych w świetle jarzeniówek i telewizora. Pozorny spokój nie trwa jednak zbyt długo. W drodze powrotnej, przy opuszczonym szlabanie, zamykającym leśną ścieżkę widzę dwóch starszych panów. Wypatrują czegoś w skupieniu, nerwowo przebierając nogami. W pewnym momencie jeden z nich upuścił wiadro z kilkoma brunatnymi kapeluszami w środku — nawet huk nie zdołał oderwać jego wzroku od nieznanego mi punktu w oddali. Przejeżdżam powoli za ich plecami. 

- O, może Pani będzie w stanie nam pomóc. Zgubiliśmy kolegę. 

Przecieram oczy ze zdumienia.

- Otóż jakiś czas temu się rozdzieliliśmy, poszedł gdzieś prosto, mówi: Heniek, ja znam las jak własną kieszeń. No i chyba nie zna, bo z kolegą już od godziny na niego czekamy. Jak kamień w wodę. A Pani ma rower, to może...

Jadąc na poszukiwania pana Stanisława - chudy taki, wysoki, czupryna siwa... Ale w co był ubrany, to Pani nie powiem - zastanawiam się nad konsekwencjami. Nad brakiem rezultatów tak prowizorycznych poszukiwań. Zwłaszcza że nieprzyjemny chłód stopniowo paraliżuje dłonie, kłuje policzki, a las po zmroku zamienia się w zupełnie inną krainę, niż ta, która znana jest ze zdjęć w mediach społecznościowych; idylliczna, słoneczna. Bezpieczna. 

Na szczęście po chwili dostrzegam na ścieżce starszego pana z koszykiem, który rozgląda się nerwowo we wszystkich kierunkach. - Dzień dobry. - uśmiecham się. - Mogę się mylić, ale prawdopodobnie dwóch przyjaciół Pana szuka. Na końcu tamtej ścieżki; prosto i w prawo.

- O! Chwała Bogu.

Leśna drogaLeśna droga Wiktoria Szydło / archiwum prywatne

Apel policji

Dyskusje o możliwych zagrożeniach podczas grzybobrania najczęściej toczą się wokół bezpośredniego niebezpieczeństwa, jakim jest pomylenie grzyba jadalnego z trującym. Niedostateczna znajomość atlasu tych organizmów, a także przecenianie własnych umiejętności i wiedzy może zakończyć się tragicznie. Mimo wszystko rzadko wspomina się o problemie, jakim jest niedostateczna znajomość... lasów. Sprawę komentuje Piotr Szczepaniak, rzecznik prasowy krotoszyńskiej policji, apelując do grzybiarzy — przede wszystkim o zdrowy rozsądek.

Grzybobranie to dobry sposób na spędzenie wolnego czasu i aktywny wypoczynek na łonie natury. Doświadczenia lat ubiegłych pokazują, że nie wszyscy amatorzy grzybów znają jednak lasy, do których się udają. Często wybierają się tam w pojedynkę, przeceniając swój zmysł orientacji w terenie.

Wybierając się w rejon, który nie jest nam znany, najlepiej unikać zapuszczania się w głąb lasów w pojedynkę. Warto również zaopatrzyć się w mapy, kompas oraz naładowany telefon.

Więcej informacji na temat aktualnych wydarzeń znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Więcej o: