Pojechaliśmy do Ilców, w samo serce Huculszczyzny. To dobry punkt wypadowy do podejmowania jednodniowych wypraw w Czarnohorę, najwyższe pasmo Karpat Ukraińskich, które tworzy 30-kilometrowy łuk od Pietrosa na północnym zachodzie do Popa Iwana na południowym wschodzie. U podnóża tych gór leżą największe ośrodki Huculszczyzny: Jaremcze, Worochta i Werchowyna.
Pop Iwan (2022 m n.p.m.) jest jednym z czterech dwutysięczników Czarnohory (pozostałe to Howerla, Brebenieskul, Gutin-Tomnatyk). Czerwony szlak na szczyt zaczyna się we wsi Dzembronia, 15 km od Ilców. Zatrzymaliśmy się u rodziny Kikinczuków w czystych, ładnie umeblowanych pokojach, z jadalnią, telewizorem i łazienką.
Ruszamy wcześnie rano taksówką (100 hrywien w obie strony), bo gospodarze odradzili nam jazdę samochodem - droga jest kiepska, łatwo uszkodzić podwozie o kamienie. (Można też dojechać autobusem - wysiada się w Dzembroni przy kapliczce, skręca w prawo, dalej drogą cały czas prosto, ok. 3 km.)
Szlak zaczyna się na podwórku gospodarstwa, gdzie stoi krzyż upamiętniający partyzantów Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), a za nim duża tablica informacyjna Karpackiego Parku Narodowego. Przechodzimy, otwierając sobie furtkę. W razie wątpliwości trzeba pytać, to tutaj normalne.
Po półgodzinnym marszu dochodzimy do niewielkiego gospodarstwa. Tu droga się rozwidla. Skręciwszy w prawo, idziemy przez ogrodzone pastwiska (uwaga na byki, nie zawsze chcą zejść z drogi!). Dalej leśną ścieżką, wokół wysokie świerki i buki. Kiedy drzewa się kończą, stajemy naprzeciw wodospadów. Fantastyczny widok! W wodzie spadającej z dużej wysokości odbijają się promienie słońca. W tym miejscu zaczyna się roślinność wysokogórska: kosodrzewina, olchy i jałowce. Na Smotrecz (1818 m) wspinamy się udeptaną ścieżką, mając z jednej strony panoramę Dzembroni, z drugiej - grzbiety Czarnohory. Przedzierając się przez ponaddwumetrową kosówkę, docieramy do charakterystycznych skał. Tu trzeba skręcić w lewo, jak pokazuje czerwona strzałka. Olbrzymie głazy z piaskowca wyznaczają szlak na szczyt Smotrecza, najbardziej oryginalny jest Uchaty Kamień.
Ze Smotrecza idziemy dalej połoniną. Od czasu do czasu spotykamy turystów (połowa to Polacy). W kotle doliny widać ruiny przedwojennego schroniska Akademickiego Zrzeszenia Sportowego (AZS) - przed wrześniem 1939 r. w Karpatach Wschodnich było 58 polskich schronisk i kilkanaście czechosłowackich, wytyczono ponad 2 tys. km szlaków górskich.
Dalsza droga prowadzi w pobliżu Pohanego Misca (Nieszczęśliwego Miejsca). Według legendy znajduje się tu grób pasterza zabitego przez piorun i pochowanego bez udziału księdza. Nieszczęsna dusza często daje o sobie znać, nękając pasterzy i turystów gwałtownymi burzami i wichurami. To miejsce nazywane jest też Czarnohorskim Trójkątem Bermudzkim, bo łatwo się tu zgubić. Nic dziwnego, szlak nie jest oznakowany. Wystarczy jednak trzymać się słupków dawnej granicy polsko-czechosłowackiej i na pewno dojdziemy do celu.
Granica biegła m.in. grzbietem Czarnohory od Howerli do Popa Iwana. W okresie międzywojennym często toczyły się tu walki między polską strażą graniczną a bojówkami Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) wspieranymi przez wywiad czechosłowacki. Do dziś zachowały się nagrobki poległych strażników granicznych w Worochcie i Żabiem (Werchowynie).
Zrywa się gwałtowna wichura. Chmury zasłaniają słońce i górskie szczyty. Idzie się ciężko, prawie nic nie widać. Wreszcie tuż przed nami wyrastają potężne kamienne mury Obserwatorium Państwowego Instytutu Meteorologicznego - dotarliśmy na szczyt. Obserwatorium na Popie Iwanie (otwarte w 1938 r.) było najwyżej położoną, zamieszkaną budowlą II Rzeczypospolitej. Miało pięć pięter i 43 pomieszczenia. "Białego słonia", jak je nazywano, wyposażono w najnowocześniejszą na owe czasy aparaturę. Była tu również placówka straży granicznej. 17 września 1939 r. personel opuścił budynek, wywożąc najcenniejszy sprzęt na Węgry. W czasie wojny obserwatorium przejęli Niemcy, potem Węgrzy, wreszcie zdewastowała je miejscowa ludność.
Zachowały się mury, wewnątrz schody, fragmenty pomieszczeń i kanalizacji. Nad głównym wejściem widać resztki stylizowanego Orła ze śladami po kulach. Niżej pozostałości kotłowni z zardzewiałymi piecami centralnego ogrzewania i kaloryferami. Odpoczywamy i schodzimy w dół tą samą trasą. Dusza pasterza nie daje za wygraną.
Wyprawa na Popa Iwana zajęła nam ok. dziewięciu godzin. Można ją polecić doświadczonym turystom, osoby z mniejszym doświadczeniem powinny iść z przewodnikiem. Warto wcześniej zadbać o powrót na kwaterę i zamówić sobie transport, bo wieczorem nie można liczyć na żadną komunikację.
Na Howerlę (2061 m n.p.m.), najwyższy szczyt Karpat Ukraińskich, najprościej wejść od schroniska Zaroślak. Z Ilców jedziemy samochodem w kierunku Werchowyny (do schroniska nie kursują autobusy, z Worochty lub Werchowyny taksówką ok. 50 hrywien), tuż przed nią skręcamy w lewo "Na Gowerlu", jak pokazuje drogowskaz. Po kilku kilometrach - szlaban, za nim zaczyna się Karpacki Rezerwat Państwowy. Trzeba zapłacić 2 hrywny od osoby, podać numer samochodu i można dalej jechać do samego Zaroślaka (uwaga na doły i wystające kamienie!).
Czerwony szlak na Howerlę jest dobrze oznakowany. Od kapliczki ruszamy prosto, jak pokazuje strzałka. Idziemy świerkowym lasem wzdłuż Prutu, który ma tu swoje źródła. Po blisko 40 min docieramy do pierwszego słupka dawnej granicy (odtąd one będą wyznaczać szlak). Dochodzimy do skraju połoniny, przez kosodrzewinę przeprawiamy się do Małej Howerli, a potem ostra wspinaczka na szczyt i - po pięciu godzinach wędrówki wspaniała nagroda - panorama Karpat Ukraińskich i Rumuńskich.
Howerla (z rumuńskiego hovirla , czyli trudne do przejścia) jest dla Ukraińców symbolem - wielu uważa zdobycie szczytu za swój narodowy obowiązek. Wejście nań było przed pomarańczową rewolucją formą deklaracji polityczno-ideowej. Od kilku lat corocznie wspinają się tam grupy zwolenników "Naszej Ukrainy" z Wiktorem Juszczenką. W połowie lipca przybyło tu 18 tys. osób!
Z Zaroślaka dojdziemy też do polodowcowego jeziora Niesamowitego (1750 m n.p.m.) u stóp szczytu Turkuł (1933 m n.p.m.). Przechodzimy przez most, dalej drogą wybudowaną jeszcze przez Austriaków, potem udeptaną ścieżką (szlak jest nieoznaczony). Jezioro (80 m długości, 45 szerokości) ma niezwykły, sinoniebieski kolor.
Wracamy przez połoninę Maryszewską i Pożyżewską. Niemal przez cały towarzyszą nam piękne widoki na pasmo Czarnohory.
Na tym wzniesieniu od ponad stu lat odbywały się ludowe zabawy w święto Narodzenia Maryi Panny. Pamiątką po nich są napisy wyryte na olbrzymich głazach wieńczących szczyt (najstarszy, jaki znalazłem - dowód miłości do pewnej Marii pochodził z 1917 r.). W latach międzywojennych swoje nazwiska wykuli żołnierze ze straży granicznej i saperzy. Wejście na Pisany Kamień znajduje się 8 km za Werchowyną w kierunku Kosowa. Dojechaliśmy tam taksówką z Werchowyny (25 hrywien). Jadąc mikrobusem (linia do Kosowa i Kołomyi), trzeba poprosić kierowcę, aby zatrzymał przy drodze na Pisany Kamień.
Od szosy nieoznaczony szlak prowadzi prosto do gospodarstw położonych w górach. Dalej idziemy leśną ścieżką na szczyt wzniesienia. Tu skręcamy w lewo, a potem prosto na Pisany Kamień (można zapytać o drogę pasterzy). Wracamy do Werchowyny mikrobusem (1 hrywna).
Wycieczkę po Huculszczyźnie zaczynamy od Jaremczy, miasteczka nazywanego perłą Karpat Ukraińskich (określenie trochę na wyrost). Jaremcze rozwijało się szybko w latach 20. i 30. XX w. Z tych czasów pozostało kilka pięknych drewnianych willi i pensjonatów, teraz są w nich sanatoria. Niestety, wille nad Prutem są zdewastowane. Oglądamy wodospady na Prucie, a na huculskim jarmarku kupujemy drewniane szkatułki, solniczki, koraliki, wyszywane serwetki.
W Worochcie zatrzymujemy się przy wiaduktach kolejowych z końca XIX w. Biegnąca tędy (czynna do dziś) linia kolejowa była arcydziełem sztuki inżynierskiej. Zwiedzamy ruiny polskiego kościoła, cmentarz i drewnianą cerkiew z XVIII w. Worochta, przed wojną znana wieś letniskowa, miała bezpośrednie połączenie kolejowe z Warszawą.
Werchowyna przeszła do legendy polskiej turystyki pod nazwą Żabie, zmienioną w 1962 r. Z dawnego kurortu, niestety, nic nie zostało. Będąc tu, trzeba koniecznie odwiedzić Romana Kumłyka, twórcę prywatnego muzeum huculskiego i kierownika zespołu Czeremosz (często koncertuje w Polsce). Obejrzeliśmy bogatą kolekcję instrumentów muzycznych (m.in. huculskie dudy i trembity), stroje, z których najstarsze pochodzą z początku XIX w., przedmioty codziennego użytku, stare fotografie. Gospodarz opowiedział nam (płynną polszczyzną) o swoich zbiorach, o dziejach Huculszczyzny, obyczajach, języku. Wysłuchaliśmy koncertu na trembicie, dudach, cymbałach i skrzypcach (muzeum można zwiedzać, kiedy gospodarz jest w domu, tel. 00380 3432 2 17 44, wstęp wolny, ale wypada zostawić parę groszy).
Z Werchowyną graniczy wieś Krzyworównia, w czasach austro-węgierskich nazywana letnią stolicą kultury ukraińskiej. Wakacje spędzali tu pisarze, badacze kultury, malarze, np. Iwan Franko czy poetka Łesia Ukrainka. Krzyworównię chętnie odwiedzali także Polacy. Tutaj miał dom Stanisław Vincenz, twórca epopei huculskiej "Na wysokiej połoninie". Zwiedzamy też muzeum Iwana Franki z wystawą poświęconą Vincenzowi (czynne 10-16, bilet 2 hrywny). Niedaleko znajduje się grażda - huculskie domostwo z 1750 r. Oprowadzają po nim gospodarze sąsiedniego domu (zapłata według uznania).
Z Krzyworówni jedziemy do Kołomyi (ok. 30 km). To blisko 70-tys. miasto jest jednym z najładniejszych, jakie widzieliśmy na Zachodniej Ukrainie. Spacerujemy po odnowionym centrum, gdzie uwagę zwraca ratusz (dawniej siedziba towarzystwa Sokół). Zwiedzamy kościół jezuicki, ponownie otwarty w 1990 r. Jest też Muzeum Pisanek oraz Muzeum Huculszczyzny i Pokucia (oba czynne 10-18, oprócz poniedziałków, bilet 2 hrywny).
Kto tu przyjedzie, nie pożałuje - mawiają miejscowi. To prawda. Szkoda tylko że tak szybko znikła pamięć o wspólnej, ukraińskiej i polskiej historii Huculszczyzny.