Więcej informacji na temat aktualnych wydarzeń znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Letni poranek. Krowy żują trawę na pastwisku, w oddali rozlega się śpiew ptaków. Osiadają na wielowiekowych drzewach, które były świadkami łez, uśmiechów i historii, o których już się nie mówi. W górskiej rzece kobiety i dzieci płuczą bieliznę; choć w wielu domach stoją pralki, to swego rodzaju tradycja. Brzmi jak opis sielanki wyrwany z powieści, jednak w bieszczadzkich wioskach na pograniczu ukraińsko-polskim tak właśnie wygląda rzeczywistość.
We współczesnym społeczeństwie coraz więcej osób niepokoi fakt niedostatecznie trwałych więzi międzyludzkich. W porównaniu do lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX. wieku, nawet w mniejszych wioskach znikają słynne ławki, na których niegdyś wspólnie przesiadywali sąsiedzi i dyskutowali. W tej części Ukrainy jest jednak inaczej. Pęd życia codziennego nie jest tak dostrzegalny, jak w innych krajach zachodnich. Jak wspomina Krzysztof Potaczała w reportażu "Tak blisko, tak daleko. Bieszczady po drugiej stronie granicy":
Trzeba zatrzymać się na gościńcu, porozmawiać, a jeszcze lepiej – przysiąść na ławce pod sklepem lub domem, by napić się kawy albo kompotu. To takie ludzkie, normalne.
W większości wsi, a tym bardziej miast zanika nawet zwyczaj pożyczenia przysłowiowej szklanki cukru od sąsiada — w Ukrainie jednak wciąż tak jest, a przynajmniej w jej zachodniej części, która nieco się wyróżnia spośród innych regionów.
W niektórych wioskach klimat minionych czasów jest jeszcze bardziej wyrazisty. Wystarczy natknąć się w jednej z chat na zielarkę. Dawniej takie kobiety określano mianem szeptuchy. Pod sufitem z kuchni trzymały najczęściej pęczki czosnku i wysuszone zioła; każde z nich miało inne, specjalne zastosowanie. Szeptucha, kiedy kruszyła liście i łodygi nad garnkiem z wrzątkiem, najczęściej coś do siebie mówiła. Tak cicho, aby inni nie mogli jej zrozumieć. Krzysztof Potaczała w swoim reportażu opisuje to następująco:
Kobieta szeptała w kółko jakieś frazy, formuły, może zaklęcia, a kiedy oplatała ją biała para wydobywająca się gęsto z saganów, przypominała senną zjawę.
W latach 2008-2012 badaczka Olga Solarz zbierała informacje z przygranicznych wiosek Ukrainy na temat magii w medycynie ludowej. Okazało się, że z takim sposobem myślenia można spotkać się nie tylko u starszych osób, ale również wśród dzieci. Przykładem ilustrującym ten fenomen jest wiara w moc zaklęć w leczeniu zaburzeń fizycznych i psychicznych. Ponadto badaczka dowiedziała się o ponad siedemdziesięciu sposobach na odczynianie uroków oraz jak walczyć z dolegliwościami, takimi jak jęczmień na oku, ukąszenia żmii czy kurzajki na ciele.
Z kolei dzisiejsze Bieszczady po stronie Polski wydają się w pełni poznane. Kojarzą nam się głównie z dzikością, wspaniałymi widokami i ciszą — nie zawsze tak było. Niegdyś ten region Polski tętnił życiem, zamieszkiwali go mieszkańcy różnych wyznań i narodowości. Rozkwit Bieszczadów rozpoczął się ok. XIV-XV wieku. W kolejnych stuleciach ziemie zostały zaludnione przez ludy pochodzenia rusińskiego i wołoskiego. Mieszane społeczności w bieszczadzkich wioskach żyły ze sobą w zgodzie i spokoju. Jak podaje portal naszebieszczady.pl:
W niedzielę mieszkańcy wspólnie wyruszali ze swoich chat i razem szli do swych świątyń na mszę, rozstając się dopiero przed wejściem do cerkwi czy kościoła katolickiego.
Niebawem wszystko miało się zmienić. Niespokojna sytuacja polityczna zupełnie przekształciła oblicze tej krainy. Po II wojnie światowej podjęto kluczową decyzję — od tej pory granicą między Polską a ZSRR stał się San. Doprowadziło to do rozdzielenia wielu tutejszych wiosek; nagle okazało się, że niedawny sąsiad może zamieszkiwać zupełnie inny kraj.
Do tego wszystkiego doszły akcje przesiedleńcze i słynna akcja "Wisła". Pewnej nocy w ciszę wdarł się przerażający jęk bezdomnych psów. Opustoszały domy, zamarły doliny. Niebawem w Bieszczadach pojawiły się ruiny i ślady dawnego życia, z roku na rok coraz mniej wyraźne. Podobno przetrwały jedynie koty, krzyżując się ze żbikami. Sytuacja zmieniła się dopiero w latach pięćdziesiątych XX. wieku., kiedy zakaz wstępu został zlikwidowany. W Bieszczady ruszyli harcerze, leśnicy, kartografowie. Wszystkie te wydarzenia sprawiły, że region przez dłuższy czas był uważany za dziki i najtrudniej dostępny w całej Polsce.
źródło: Krzysztof Potaczała "Tak blisko, tak daleko. Bieszczady po drugiej stronie granicy", naszebieszczady.com