Polki utknęły na lotnisku w Bergamo cztery dni. Pani Joannie odwołano trzy loty powrotne do Polski. "Nie daruję im"

Zamiast we wtorek pani Joanna z córką z Bergamo do Gdańska wróciła w sobotę wieczorem. Odwołany lot za lotem, noce spędzone na lotniskowych krzesełkach, cztery dni niepewności i niewiadoma, kiedy uda się wrócić do domu. - To, co przeszłyśmy to koszmar - pisze do nas pani Joanna.

Pani Joanna wraz z córką na co dzień mieszka w Gdańsku. Na kilka dni wybrała się do Bergamo we Włoszech. Powrót do domu zamienił się w tor z przeszkodami. – W pewnym momencie tak się rozpłakałam, a moja córka, która cały czas była opanowana, tak się zdenerwowała, że prawie zemdlała – relacjonuje czytelniczka.

Zobacz wideo Niewygody podróży? Ten wynalazek sprawi, że w samolocie wyśpisz się jak we własnym łóżku

Wylot do Gdańska miał odbyć się 28 czerwca we wtorek węgierskimi liniami lotniczymi WizzAir. Pani Joanna z córką przeszła odprawę i czekała na lot powrotny do domu. Najpierw na tablicy odlotów pojawiła się informacja, że lot będzie opóźniony - Aż w końcu został odwołany. Wtedy nas poinformowano, że możemy w aplikacji zmienić bilet na inny lot. Oczywiście po długich próbach się nie udało i musiałyśmy bilet kupić od nowa. Tym razem do Warszawy, ale na czwartek (30 czerwca). Lot do Gdańska z tego lotniska odbywa się tylko dwa razy w tygodniu we wtorek i czwartek, a po dalsze informacje kazano nam podejść do punktu check in – pisze do redakcji pani Joanna.

Tylko część pasażerów otrzymała nocleg

– Nerwówka. Stres. Nie wiadomo, gdzie spać, gdzie jeść. Tylko jedna trzecia pasażerów z całego lotu otrzymała zakwaterowanie w hotelu. My nie otrzymałyśmy żadnej informacji, co z nami. Nikt nie zapewnił nam jedzenia ani picia. Nic. Tę noc spędziłyśmy na lotnisku – czytamy w liście naszej czytelniczki.

Rano Polka postanowiła wynająć pokój w kwaterze prywatnej w Bergamo. Jak najtaniej. Tylko po to, aby móc normalnie odpocząć i się wyspać. Gdy we czwartek wraz z córką przyjechała na lotnisko, czekała ją znowu niemiła niespodzianka.

Może polecieć innymi liniami?

– Lot do Warszawy też nam odwołali. Wpadłam w szał. Po co sprzedają bilety na loty, jeśli wiedzą, że się nie odbędą? Pomyślałyśmy, że jeśli WizzAir non stop odwołuje loty, to może lepiej zdecydować się na innego przewoźnika? Kupiłam więc lot do Wrocławia na sobotę (2 lipca) na godz. 5:50 u Ryanaira. Zauważyłyśmy na tablicy przylotów i odlotów, że z Ryanaira żaden lot nie został odwołany – pisze. 

Mniej więcej w tym czasie poinformowano pasażerki, żeby udały się do obsługi check in WizzAira, aby przebukować bilet na inny lot, bo w aplikacji nie mogły tego zrobić.

– Udało nam się przebukować lot WizzAirem z Warszawy do Gdańska, ale na sobotę (2 lipca). Jest czwartek, 30 czerwca, nie mamy gdzie spać, ale po długim oczekiwaniu przy stanowisku check in udało nam się uzyskać od przewoźnika miejsce w hotelu na dwie noce. Wciąż nie byłyśmy pewne, czy lot z WizzAira dojdzie do skutku, bo prawie wszystkie loty tego przewoźnika były odwoływane. Zawieźli nas do hotelu – relacjonuje czytelniczka.

Znowu to samo

Ponieważ lot do Wrocławia Ryanairem był rano o godz. 5:50, a pierwszy autobus na lotnisko kursował o godz. 5:45, Polki postanowiły na drugi dzień opuścić hotel, dostać się na lotnisko późnym wieczorem i przeczekać na metalowych krzesełkach do wyczekiwanego rejsu do domu. Nad ranem na tablicy odlotów wyświetliła się informacja, że lot do Wrocławia został odwołany.

- Znowu żadnych informacji na e-mail. Rozpłakałam się, a moja córka, która cały czas była opanowana, tak się zdenerwowała, że prawie zemdlała. Pani w okienku nie chciała nam przebukować rezerwacji. "Tylko w aplikacji" - usłyszałyśmy. Była bardzo niemiła wręcz chamska. Kazała córce odejść. Powiedziała, że z nią skończyła i że nie da rady. Co nam zostało. Kupiłyśmy same bilet z Ryanaira na ten sam dzień, 2 lipca, ale dopiero na godz. 18:25 z bardzo wielką nadzieją, że mimo tylu pechów w końcu uda nam się dolecieć do domu – pisze pani Joanna.

I znowu kobiety spędziły kolejny dzień na lotnisku. Zmęczone. Zestresowane.

- Siedziałyśmy jak na szpilkach. Gdy znowu na tablicy odlotów wyświetliła się informacja, że lot będzie opóźniony, ogarnęła nas przez chwilę panika. Na szczęście tym razem niepotrzebnie. Samolot z półgodzinnym opóźnieniem wyleciał do Gdańska. O godz. 19:00 byłyśmy już w drodze w domu. Dzięki Bogu. Nikomu nie życzę takich perypetii. Łącznie na lotnisku spędziłyśmy 96 godzin. Wydałam masę pieniędzy (3350,73 zł) na loty, które się nie odbyły. A do tego trzeba doliczyć koszty przejazdów na i z lotniska, jedzenie i picie. Teraz będę walczyła o zwrot pieniędzy na konto za odwołane loty, hotel, jedzenie itd. i odszkodowanie. Będę pisać nawet do prezydenta, jeśli zajdzie taka potrzeba, ale nie daruję im. To, co przeszłyśmy to koszmar - kończy swoją relację gdańszczanka. 

Więcej o: