Skutki szalejącej w Polsce inflacji odczuwamy codziennie, ale zdaniem Piotra Henicza, wiceszefa Itaki, który wypowiedział się w rozmowie z portalem businessinsider.com, to wcale nie ona jest odpowiedzialna za tak wysoki wzrost cen w sektorze turystyki. Trzy inne czynniki mają bowiem powodować, że za urlop możemy zapłacić nawet 25 proc. więcej niż przed rokiem.
Szukasz podobnych treści? Sprawdź Gazeta.pl
Znaczny wzrost cen paliwa lotniczego to jeden z głównych czynników wzrostu cen wyjazdów. Jak podaje businessinsider.com od początku tego roku tona paliwa podrożała o blisko 60 proc. Kolejna taka podwyżka znów może odbić się na portfelach podróżnych.
Udział ceny paliwa w wakacjach z lotem czarterowym jest bowiem znaczący. Weźmy na przykład najbardziej popularne kierunki wśród Polaków - Grecję i Turcję, gdzie lot w jedną stronę trwa około trzech godzin. Cena tego przelotu to 30-40 proc. kosztu całych wakacji
- wyjaśnia w przywoływanym wcześniej wywiadzie Piotr Henicz. Mężczyzna dodaje również, że problemem jest także niski kurs złego oraz "prawa do emisji CO2".
W styczniu dolar kosztował 4 zł, teraz 4,48 zł. I tak oto mamy kolejne 10 proc. podwyżki ceny wyjazdu na samej walucie. Trzecią problematyczną kwestią, z którą mamy do czynienia w tym roku, to prawa do emisji CO2. Rosnące koszty sprawiają, że do ceny końcowej znów trzeba doliczyć kilka procent.
Choć obecnie koszty wakacyjnych wyjazdów są wysokie, niewykluczone, że wzrosną jeszcze bardziej. To może być trudny sprawdzian dla całej branży turystycznej, która przez ostatnie dwa lata cierpiała z powodu trwającej pandemii i wprowadzanych obostrzeń.
Piotr Henicz podkreśla, że jego zdaniem podwyżki nie powinny przekroczyć progu 30 proc.
To granica, którą konsumenci są w stanie przyjąć. Jeśli będą wyższe, rynek tego po prostu nie udźwignie.
Co ciekawe, pomimo wysokich kosztów, Polacy nie chcą rezygnować z urlopowych planów. Jak wyjaśnia Natalia Jaworska z Noclegi.pl, 70 proc. rodaków deklaruje chęć wyjazdu wbrew niesprzyjającym warunkom.
Już teraz widzimy u nas wzrost rezerwacji na wakacje o 47 proc. względem analogicznego okresu w roku ubiegłym. Choć trzeba przyznać, że nie wszystkie typy obiektów korzystają z tego wzrostu.
Do tej pory wielu klientów czekało z zakupem wczasów na ostatnią chwilę. Biura podróży często oferowały bowiem atrakcyjne oferty "last minute", które pozwalały sporo zaoszczędzić. W tym roku znalezienie "wakacji życia" może być znacznie trudniejsze. W cytowanym wcześniej materiale wiceszef Itaki nie pozostawia złudzeń:
Prawdą jest, że dużą część hoteli opłacamy wcześniej, ale są też miejsca, które "domawiamy" jako ofertę uzupełniającą, chodzi tu m.in. o oferty last minute. Kiedyś były one superatrakcyjne, teraz są droższe niż te standardowe. Tanie last minute to historia.
Choć te informacje nie napawają optymizmem, wielu turystów spragnionych odpoczynku i wakacyjnych wojaży jest w stanie zapłacić więcej. Czas pandemii i ograniczony ruch turystyczny w tym okresie sprawił, że część osób odłożyła środki na czas "po pandemii". Porównując więc planowane wyjazdy do ubiegłego roku, można zauważyć wzrost.
W porównaniu do ubiegłego roku, który był słaby, bo covidowy, odnotowujemy wyraźny wzrost. W tej chwili to ok. 50-60 proc.
- wyjaśnia Piotr Henicz. Nieco gorzej wypada jednak porównanie do 2019 roku, ostatniego przed pandemią. Tutaj widoczny jest spadek zainteresowania wyjazdami, który sięga nawet 20 proc.
***
Podróże.gazeta.pl jest dla Was i dla Was piszemy o podróżach. Nie oznacza to jednak, że nie pamiętamy i nie myślimy o Ukrainie. Wszystkie najważniejsze informacje znajdziecie w tych miejscach: wiadomości.gazeta.pl, kobieta.gazeta.pl/ukraina.