Gujana Francuska - skrawek Francji i Unii Europejskiej w Ameryce Południowej. "Kraina paradoksów"

- Rozmiarem przypomina Austrię lub Słowenię, przy czym jej rzeczywista populacja przekracza nieznacznie 300 tys. Jest integralną częścią Francji, jej drugim największym regionem, a to znaczy, że należy do Unii Europejskiej, choć jest usytuowana w Ameryce Południowej. Formalnie Gujańczyk jest de facto Francuzem. Ma te same prawa, przywileje i status co każdy obywatel Francji "europejskiej" - mówi Tomasz Owsiany, autor książki "Kraj naprawdę i na niby. Reportaże z Gujany Francuskiej".

Urszula Abucewicz, Gazeta.pl: Suma na Yu? Kim jesteś?

Tomasz Owsiany: (śmiech) Mi na bukuman di komoto Polen kondre.

Co to znaczy?

Powiedziałem, że jestem pisarzem i pochodzę z Polski.

Gdy byłeś w Gujanie Francuskiej, porozumiewałeś się taki-taki. Język był przepustką do tego świata i zamkniętych społeczności?

W niektórych przypadkach było to wręcz niezbędne, bo choć Gujana Francuska jest oficjalnie integralną częścią Francji i niemal wszyscy jej mieszkańcy, którzy nie są imigrantami, posiadają obywatelstwo francuskie, to jednak zwłaszcza na Zachodzie, mniej więcej 70 proc. ludności nie posługuje się językiem francuskim w domu albo nie zna go prawie w ogóle. Wśród żyjących tam Teków czy Wayanów, zwłaszcza w starszym pokoleniu, są tacy, którzy mówią wyłącznie w języku rdzennym oraz w taki-taki, więc to było zupełnie niezbędne.

Nawet w przypadku osób, które mówiły po francusku, taki-taki był wytrychem. Trzeba pamiętać, że nawet w najdalszych wsiach i osadach zawsze można spotkać jedną, czasem kilkoro białych osób (najczęściej lekarzy czy nauczycieli). Poduczenie się języka taki-taki sprawiało, że nie patrzono na mnie jak na kolejnego urzędnika czy pracownika budżetówki. To w ogóle jest znakomity sposób nawiązywania więzi. Wszystkie moje dotychczasowe doświadczenia, czy to na Madagaskarze czy Filipinach to potwierdzają.

W Gujanie FrancuskiejW Gujanie Francuskiej Tomasz Owsiany

Choć zdarzało się, że wśród Maronów używanie taki-taki budziło czasem niechętne reakcje. Kilka razy usłyszałem: "Jakim prawem uzurpujesz sobie fragment naszej kultury? Czy sądzisz, że jesteśmy zbyt nierozgarnięci, żeby nauczyć się twojego języka?". To jest jeden z wielu przejawów napięcia pomiędzy kulturą i systemem wartości Zachodu, a różnymi grupami etnicznymi zamieszkującymi Gujanę Francuską. Zarówno na tle dawnym, kolonialnym, jak i tym dzisiejszym, neokolonialnym.

Niemal od razu po przybyciu do Gujany Francuskiej udało ci się wziąć udział w ceremonii przesłuchania zmarłego.

Tak, moja reporterska podróż zaczęła się z przytupem. Zależało mi zresztą na udziale w tej ceremonii, ale rzecz jasna nie odbywa się ona na zamówienie. Okazało się, że kiedy z ciemnoskórymi Maronami dotarłem pirogą towarową do zupełnie przypadkowej wsi nad rzeką Maroni, tego samego dnia zmarł dziadek dziewczyny, która przyjęła mnie u siebie. I choć mieszkał on w Gujanie Francuskiej, ceremonia odbywała się w Surinamie. Przy dziesiątkach zgromadzonych osób dokonywano rytualnego sądu nad zmarłym leżącym w trumnie. Przez długie kwadranse przesłuchiwano zmarłego i wypatrywano rozmaitych znaków, odczytując je z ruchów trumny.

Ceremonia przesłuchania zmarłegoCeremonia przesłuchania zmarłego Tomasz Owsiany

Na czym polega ta ceremonia?

Ceremonia przesłuchania zmarłego to jedna z religijno-magicznej tradycji ciemnoskórych Maronów. To forma sądu, której dokonuje się nad duszą czy też składnikami duszy zmarłego, po to, żeby określić, czy zmarły nie był wisi (czyt. łiszi). A więc czy nie dopuścił się szkodliwych czynów dla swojej społeczności, na przykład, czy nie konszachtował z mrocznymi siłami, czy nie sprowadził demona do wsi czy nie próbował kogoś otruć. Jeśli ktoś zostanie uznany za wisi, wtedy jego dusza straci szansę na odrodzenie i na powrót do społeczności Maronów. Maronowie wierzą, że po śmierci dusza się rozwiązuje i jedna z jej składowych w jakiejś formie powraca w nowym ciele do szczęśliwszego życia.

W jaki sposób dokonuje się sądu nad duszą zmarłego?

To szereg różnych testów, którym poddaje się zmarłego. Wyznacza się parę mężczyzn, którzy we dwóch trzymają trumnę zmarłego na głowie. W tym czasie starszyzna zadaje pytania. Trumna jest ciężka, więc w pewnym momencie zaczyna dyrygować niosącymi. Przesłuchujący zmarłego obserwują jej ruchy. Kiedy porusza się na boki, oznacza to odpowiedź negatywną, a jeśli kolebie się w przód i w tył, wówczas jest to jednoznaczne z potwierdzeniem. Ale testów jest więcej. Można np. zrobić linię z rumu i gdy niosący trumnę nie będą mogli jej przekroczyć – oznacza to, że zmarły może być wisi.

Jest i inna próba: niosący trumnę oddalają się, a kolejne osoby muszą się ukryć w jakimś ustronnym miejscu. Następnie ci, na których spoczywa trumna, prowadzeni przez duszę zmarłego, muszą wskazać bezbłędnie to miejsce… Nawet jeśli nie wierzę w prawdziwość samych sił, prawdziwa jest wiara tych ludzi, którzy uczestniczyli w ceremonii z szacunkiem i zaangażowaniem.

Gujanę Francuską zamieszkuje 20 różnych grup etnicznych.

Tak, i każda z nich jest szalenie ciekawa. Gujana Francuska jest w pewnym sensie krainą paradoksów. Rozmiarem przypomina Austrię lub Słowenię, przy czym jej rzeczywista populacja przekracza nieznacznie 300 tys. Jest integralną częścią Francji, jej drugim największym regionem, a to znaczy, że należy do Unii Europejskiej, choć jest usytuowana w Ameryce Południowej. Formalnie Gujańczyk jest de facto Francuzem. Ma te same prawa, przywileje i status co każdy obywatel Francji "europejskiej". 

Rdzenni mieszkańcyRdzenni mieszkańcy Tomasz Owsiany

Gujanę zamieszkuje sześć rdzennych ludów. Oprócz nich są też wspominani już Maronowie, potomkowie niewolników afrykańskich sprowadzanych przez Holendrów do pracy na plantacjach. Sami wywalczyli sobie wolność i masowo począwszy od XVII wieku uciekali z niewoli. Organizowali się coraz bardziej, walczyli z Holendrami, potem między sobą i w końcu wytworzyli własną cywilizację, mocno zakorzenioną w kulturze afrykańskiej.

Najbardziej wpływową grupą etniczną w Gujanie Francuskiej pozostają Kreole. A przynajmniej oni sami byliby o sobie skorzy tak powiedzieć. Są potomkami niewolników afrykańskich, których sprowadzali Francuzi. Wolność odzyskali dekretami w połowie XIX wieku. Dominują w samorządzie, w kadrach zwłaszcza średniego szczebla, a także w mediach lokalnych i w urzędach. Do pewnego stopnia zawłaszczają sobie tożsamość gujańską.

W Gujanie FrancuskiejW Gujanie Francuskiej Tomasz Owsiany

W Gujanie Francuskiej znajdziemy też uciekinierów z Laosu.

Tak, to Hmongowie, czyli azylanci, którzy przybyli w liczbie tysiąca w latach 70. XX wieku do Gujany Francuskiej z Laosu, gdzie opadał kurz po wieloletniej wojnie domowej. Jako dawni sojusznicy Francji z czasów Indochin dostali azyl we Francji. Zostali sprowadzeni do Gujany Francuskiej w konkretnym celu, żeby najpierw zbudować dwie wsie w różnych zakątkach kraju, a następnie rozpocząć działalność rolniczą. Mieli stać się głównymi rolnikami i sadownikami, a właściwie żywicielami Gujany. I to jest jeden z nielicznych efektów inżynierii społecznej na tym terenie, który zakończył się pełnym sukcesem.

Pozostając w granicach jednego regionu francuskiego, który leży pomiędzy Surinamem a Brazylią – możemy być zarówno w Ameryce Południowej, w Afryce, Brazylii, Laosie i Europie. Ostatecznie tę gujańską różnorodność spina w jedną całość europejska klamra.

Transport odbywa się przez m.in. rzekę MaroniTransport odbywa się przez m.in. rzekę Maroni Tomasz Owsiany

Nawet Hmongowie mają szamanów. Jeden z rozdziałów tytułujesz "Wszyscy szamani już umarli". Jedni twoi rozmówcy mówią, że są katolikami i nie wierzą w szamanizm, a potem docierasz do innych, którzy mówią: "W naszej kulturze to zawsze będzie potrzebne. Nie możemy się wyprzeć tego, kim jesteśmy. Od choroby fizycznej to oczywiście nie uchroni, ale kiedy przyjdzie do choroby duchowej, tylko szaman może to wyleczyć".

Różnie się to przedstawia dla poszczególnych grup etnicznych. U Hmongów u jednej trzeciej rodzin panuje synkretyzm pomiędzy chrześcijaństwem a animizmem. To mnie zupełnie nie zaskakuje, ponieważ w zdecydowanej większości kultur, z którymi miałem styczność, animizm idzie w parze z napływowymi religiami. Wśród rdzennych mieszkańców szaman pełnił wielowymiarową funkcję. Był nie tylko lekarzem, diagnostykiem, tarczą przed złymi duchami, ale także pełnił funkcję regulatora społecznego. Uważano, że część nieszczęść jest skutkiem pojedynczych pojedynków duchowych pomiędzy szamanami. Obwinianie obcego szamana rezydującego w innej wsi w okolicy pozwalało znaleźć półwirtualnego winnego i w ten sposób nie raz uniknąć konfliktów bezpośrednich.

PidimaPidima Tomasz Owsiany

Szamanizm przechodzi do przeszłości? 

Starsze pokolenia umierają, młodsze nie są zainteresowane przejmowaniem tej tradycji, gubią się też oręża szamańskie niezbędne do praktyk. Nie można ot tak wykuć sobie obręczy do diagnozowania choroby szamańskiej. Nieraz podczas narady rodzinnej pada deklaracja, że podążą w stronę chrześcijaństwa, ale pewne elementy szamanizmu są reinterpretowane i np. gong szamański wzywa na katolicką mszę świętą.

Inaczej to wygląda wśród ludności rdzennej z wybrzeża, która została najmocniej zasymilowana i zmodernizowana. Podobno jacyś szamani jeszcze praktykują z rzadka wśród Teków i Wayanów, czyli ludności interioru. Rdzenna duchowość jest najbardziej żywa u ludu Wayampi we wschodnim interiorze. A o tym, że "wszyscy szamani już umarli", usłyszałem we wsi Kayodé od jednego z seniorów już drugiego dnia pobytu i stąd ten bardzo zresztą dla mnie przykry tytuł.

Swój wkład w upadek szamanizmu mają misjonarze ewangeliccy, którzy od lat 60. XX wieku zaczęli tworzyć swoje przyczółki po stronie surinamskiej i rozpoczęli bardzo skuteczną indoktrynację. Oczywiście mają też swoje zasługi, spisali rdzenne języki, zaczęli uczyć Teków i Wayanów czytania i pisania, ale robili to tylko po to, żeby ci mogli czytać katechizm i pismo święte i bardzo szybko przekonali przywódców duchowych, szamanów i innych ludzi, że jeśli bardzo szybko nie porzucą swoich wierzeń i wszelkich przejawów tradycji: pięknych strojów, wspaniałych, rozbudowanych koron z piór, nieprawdopodobnie pięknych grzechotek z chrząszczy leśnych, wspaniałych tańców i wielowiekowych tradycji – to niebo spadnie im na głowę i pochłonie ich ogień piekielny. I to był początek końca duchowego świata Wayanów.

Najciekawszy jest chyba Pidima i jego kult cargo. Udało mu się przekonać ludzi, że przyleci boski samolot i uchroni ich przed zagładą.

Ruch Pidimy miał być przeciwwagą dla umacniających się misjonarzy. Zgodnie z proroctwem, które ustami Pidimy przekazał jeden z duchów, bo pamiętajmy, że szaman jest pośrednikiem i futerałem na duchy, na skutek wielkiej powodzi miało dojść do zniszczenia świata Wayanów. Zaś tych, którzy pójdą za Pidimą i podporządkują mu się, uratuje boski samolot - Tenkowa. Akurat tego roku deszcze były szalenie ulewne i ludzie uwierzyli w zbliżającą się apokalipsę. Z rzadka nad ich chatami przelatywał samolot śmigłowy. Pidimie udało się w przekonujący sposób zmontować proroctwo, tym bardziej że do ostatnich swoich dni miał w sobie żyłkę aktora, poety i przewrotnego twórcy. Stworzył lustrzane odbicie liturgii ewangelickiej, ale poświęconej konkretnemu duchowi, który przekazał to apokaliptyczne proroctwo.

A fantazji i psoty Pidimie nigdy nie brakowało. Według jednej wersji kazał zbudować wysoką na 10 metrów, drewnianą wieżę nad brzegiem rzeki, z której i starzy, i młodzi musieli skakać do wody, żeby się prawdopodobnie przyzwyczaić do lotu. Kto nie skakał, ten nie leciał. Ludzie bardzo licznie uczestniczyli w często wielogodzinnych ceremoniach organizowanych przez Pidimę, co zresztą było ewenementem w kulturze tamtych ludów. Dyscysplina i podporządkowanie jakiejś wyższej hierarchii, innej niż ich własny klan i rodzina nie leżą w ich naturze. To, że Pidimie udało się pociągnąć za sobą połowę ówczesnych Wayanów, świadczy o jego niezwykłej charyzmie.

W Gujanie FrancuskiejW Gujanie Francuskiej Tomasz Owsiany

Poza skakaniem z wieży - kult cargo składał się z jeszcze jednego elementu.

Wśród starszego pokolenia bardzo żywo pamięta się próby seksualne, którym Pidima poddawał ludzi. Zmuszał ich do tłumnego spółkowania w hamakach, jedni przy drugich. Nieraz, gdy ktoś nie miał pary, Pidima znajdował mu drugą osobę i kazał uprawiać seks. Dlaczego? Tłumaczył, że duch odpowiedzialny za proroctwo zapragnął dowiedzieć się, jak powstają młodzi Wayanowie. A ja myślę, znając Pidimę, że on był po prostu bardzo frywolny. Jeden z jego znajomych powiedział zresztą, że w ten sposób Pidima miał dostęp do swojego własnego analogowego porno i był to jego dodatek do kultu.

Jeden z jego najbliższych krewnych, zanosząc się śmiechem, wspominał również, że pewnego razu jakiś młody człowiek nie miał pary. Wtedy Pidima spyta go, która kobieta mu się podobała, a gdy ten ją wskazał, wtedy szaman zawiązał mu oczy i podsunął mu jakąś starszą panią.

Ale Pidima to była wielka postać. Miałem ogromne szczęście poznać go w ostatnim roku jego życia. Spędziłem z nim łącznie ok. dwóch tygodni.

Tomasz Owsiany dołączył do nielegalnych poszukiwaczy złotaTomasz Owsiany dołączył do nielegalnych poszukiwaczy złota Tomasz Owsiany

Udało ci się dołączyć w dżungli do nielegalnych poszukiwaczy złota. Nie bałeś się o własne bezpieczeństwo?

Było to wyzwanie. Potrzebowało zachodu. Był element ryzyka, ale też nie chcę strugać bohatera i prężyć podróżniczych muskułów, bo tego nie lubię. Na szczęście wszystko skończyło się pozytywnie.

To mafia?

Mafia to słowo na wyrost. Złociarze tworzą całe struktury, łańcuchy dostaw, zatrudniają strażników. To taka podkskórna siatka. Mówi się o 10 tys. nielegalnych poszukiwaczy złota, którzy przemycają złoto w interiorze Gujany.

Na początku lat 2000 rzeczywiście istniały grupy, które terroryzowały rewiry, wabiły ludzi do pracy, odbierały im dokumenty i torturowały zniewolonych wyrobników w okrutny sposób. Między innymi na tej kanwie wyrosła czarna legenda o nielegalnych poszukiwaczach złota, których ja nazywam złociarzami. Na pewno jest to światek szemrany i dosyć niebezpieczny, w którym zdarza się wiele krwawych porachunków a nawet zabójstw.

Czy się bałem? Trochę tak. Na pewno był to etap z dreszczykiem, najtrudniejszy podczas mojego pobytu w Gujanie Francuskiej. Wiadomo, że nie wyskakiwałem jak Filip z konopi z pytaniem, czy może pozwolicie mi zostać na waszym ukrytym w dżungli wyrobisku przez parę dni. Wymagało to wielu różnych negocjacji, korzystania z łańcucha kontaktów i znajomości, które udało mi się zdobyć na miejscu. Parę prób się nie powiodło, ale w końcu dopiąłem swego. Dobrą legitymacją w negocjacjach była moja poprzednia książka, którą zawsze miałem ze sobą.

Gdy zwierzchnik nielegalnego wyrobiska wyraził zgodę na mój przyjazd, pełen obaw wsiadłem na motor młodego Brazylijczyka. Najpierw jechaliśmy jednośladem, a później szliśmy pieszo, w coraz węższe, w coraz mniejsze ścieżki ukryte w lesie, w końcu dotarliśmy do niewielkiej polanki. Długo pohukiwał, nawoływał, myśleliśmy, że nikt już nie odpowie, aż wreszcie usłyszeliśmy jakieś odgłosy ze ściany lasu i w końcu wyszło kilku złociarzy, niosących rury i inne elementy niezbędne do pracy na nielegalnych wyrobiskach. Ostatecznie okazało się, że ten młody chłopak był o wiele bardziej zdenerwowany niż ja.

Na wyrobisku w poszukiwaniu złotaNa wyrobisku w poszukiwaniu złota Tomasz Owsiany

I co było dalej?

Podszedłem do nich, pokazałem książkę i dowód osobisty, odpowiedziałem na wszystkie pytania. Potem pojawił się sam zwierzchnik, który potwierdził zgodę na mój pobyt wśród nich. Mogłem zostać 1,5 doby, krócej niż się spodziewałem, ale to zawsze coś. Mogłem towarzyszyć złociarzom w ich pracy i przyznam, że byłem zaskoczony tym, jak do mnie podchodzono. Oni uczestniczyli przecież w całkowicie nielegalnym procederze, na karku mieli siły mundurowe, m.in. Legię Cudzoziemską, żandarmerię i innych, którzy od lat, z umiarkowanym skutkiem, walczą z tym procederem, a mimo to, na przykład, pozwolono mi robić zdjęcia. Może dlatego, że nie stałem z boku, tylko przerzucałem razem z nimi kamienie. Rola uczestnika jest dużo bardziej przekonująca niż pozycja widza.

Do spania wyznaczono mi stanowisko pod wiatą, na samym skraju obozu. Spałem w pojedynkę na skraju lasu, jedyne co miałem to hamak i moskitierę. Starałem się nie myśleć wtedy o jaguarach czy innych grupkach złociarzy, którym zdarza się napadać na innych, kiedy w ich rewirze kończą się zasoby kruszcu. Szczęśliwie nic się nie stało.

Jak funkcjonują takie obozy?

Są często świetnie zorganizowane. Tam, gdzie przebywałem była świetnie wyposażona kuchnia. Kucharka piekła na miejscu ciasto. W szybkowarach dusiło się mięso. W największych obozach, przynajmniej jeszcze do niedawna istniały warsztaty jubilerskie, w których przerabiano szabrowane złoto na ozdoby. Na miejscu pracowali też fryzjerzy, a relaksowano się w barach, w których położono kafelki i umieszczono ciąg zamrażarek.

W tych rejonach jest dużo złotego kruszcu?

Gujana Francuska jest szalenie bogata w złoto. Samo nielegalne wydobycie wynosi około 10 ton kruszcu rocznie. Dla porównania, legalnie wydobywa się niespełna dwie tony rocznie.

Złota jest na tyle dużo, że wielu złociarzy podejmuje ryzyko i uprawia szaber. Szczególnie Brazylijczycy upodobali sobie to zajęcie, dominują wśród złociarzy.

Widok z pirogiWidok z pirogi Tomasz Owsiany

Czy myślisz, że Gujana zawalczy o swoją niepodległość?

Nie sądzę, żeby to się stało w ciągu najbliższych lat czy nawet dekad. Gujana będzie natomiast dążyć do znacznego poszerzenia swojej autonomii. Co prawda, 12 lat temu odbyło się już referendum w tej sprawie i wówczas 70 proc. głosujących opowiedziało się przeciwko. M.in. dlatego, że zmiana statutu Gujany oznaczałaby prawdopodobnie utratę wielu świadczeń socjalnych, którymi objęte jest tam 60 procent populacji. Nierzadko zasiłki pełnią tam bez mała funkcję pensji społecznej, zwłaszcza wśród rdzennej ludności.

W zeszłym miesiącu władze terytorialne przyjęły uchwały, które rozpoczną kolejną próbę zmiany statutu Gujany. Tym razem chodzi o statut "uszyty na miarę", który z jednej strony da więcej uprawnień samorządowi, pozwoli lepiej dopasować przepisy francuskie do lokalnych realiów, a z drugiej pozwoli zachować dotychczasowe przywileje socjalne. A więc poniekąd mieć kurę i zjeść kurę. Ale to będzie długi proces, wymagający negocjacji z władzami państwowymi oraz zatwierdzenia przez Gujańczyków poprzez referendum.

Więcej o: