Lizbona od poranka do poranka

Tu wszędzie jest pysznie. Czy na plaży, czy w barze...

Rano na plażę. Właściwie wszystko nam jedno, gdzie: może być popularna Costa da Caparica, może być nieco bardziej odległa Sintra albo ekskluzywne Cascais. Piasek to piasek, morze to morze (Portugalczycy zwykle nazywają ocean morzem). Nie jesteśmy wybredni, tym bardziej że - z doświadczenia wiem - tu wszędzie jest pysznie. A plaża być musi, tutejsi są wręcz uzależnieni.

Na uzależnianiu się od morskiego powietrza Cascais spędzamy czas do wczesnego popołudnia. Jest koniec lipca, prawie czterdzieści stopni, za to woda zimna. Surferzy (jest ich sporo) mają na sobie pianki. Fale potężne jak na reklamach.

***

Wysmażeni jak raki (Portugalczycy nazywają turystów biftekami ) zmuszamy się do turystyki nieco bardziej aktywnej. Po drodze z Cascais jest Belem. Szybko uciekamy od ogromnego i okropnego Pomnika Odkrywców (ze względu na przedstawiony na nim tłum nazywany bywa "Nie-pchać-się-tam-z-tyłu!"), w którym mieści się nawet sala teatralna. Kierujemy się do niepozornego - z zewnątrz - Centrum Kultury Belem (CCB). To wybitny ośrodek współczesnej sztuki, jakiego możemy Portugalczykom pozazdrościć. Kiedy przyjeżdżają goście, zawsze wysyłam ich do CCB, radząc, by kupili bilety na wieczór. Jeśli grupa muzyczna czy teatralna już się tam pojawia, na pewno jest najwyższej klasy. A w tym czasie jest co robić. Znakomite, nie za duże muzeum designu ma świetną kolekcję, głównie mebli, od eleganckich klasyków po (dominujące) szalone, nowatorskie pomysły. Prócz tego dwie-trzy wystawy tymczasowe naraz. Spędzamy tam prawie trzy godziny, oglądając zdjęcia, instalacje, obrazy w świetnie zaprojektowanej przestrzeni (CCB powstało jako budynek obrad Unii Europejskiej).

Spacerkiem przechodzimy przez park, tym razem nie wstępując do kuszącego szlachetnymi kształtami XVI-wiecznego klasztoru Hieronimitów (w tzw. stylu manuelińskim, dość podretuszowanym w XIX wieku, o czym mało kto wie!). Interesują nas teraz wyłącznie pasteis de Belem , słynne ciastka, których przepis do dziś jest utrzymywany w tajemnicy. Podobnie jak większość portugalskich słodyczy mają klasztorny rodowód.

Wchodzimy do środka cukierni, głębiej i głębiej - sale nigdy się nie kończą. Wychodząc, trzeba uważać, żeby nie wejść do kuchni (sam tam trafiam dwukrotnie, przekonując się, iż bardzo tego nie lubią). Delikatne, kruche ciastka w kształcie odwróconych babek mają w środku pyszny, jeszcze ciepły krem (0,8 euro sztuka). Przed zjedzeniem należy je posypać cukrem pudrem i cynamonem. Szkoda tylko, że obsługa - również poza kuchnią - nie zawsze jest sympatyczna.

Tuż obok cukierni znajduje się niepozorna uliczka Beco do Chao Salgado, czyli Zaułek Słonej Ziemi. Przeszedłszy kilkadziesiąt metrów, odkrywamy szczególną tablicę: "W tym miejscu zostały zrównane z ziemią i zasypane solą włości José Mascarenhasa, pozbawionego tytułu Księcia Aveiro...". Żyjący w XVIII wieku Aveiro uknuł spisek przeciwko królowi José I (Józef I). Został zdemaskowany, a okrutny Markiz Pombal (ten sam, który odbudował miasto po trzęsieniu ziemi w 1755 r., tworząc pierwszy na świecie urbanistyczny plan zabezpieczający przed kataklizmem) skorzystał z okazji, by zlikwidować nie tylko spiskowców - w tym Aveiro - ale i całą wielką arystokratyczną rodzinę Taworów, do której należeli. Stojąca w zaułku kolumna miała być przestrogą i nakazem, aby w tym miejscu nigdy nie powstała nowa budowla (sól miała symbolicznie zapobiec jakiemukolwiek odrodzeniu). Historia chciała inaczej i dziś miejsce to jest gęsto zabudowane.

Tuż obok znajduje się piękny park z wieloma egzotycznymi roślinami - Ogród Tropikalny zwany również Zamorskim, bo większość flory pochodzi z byłych portugalskich kolonii w Afryce, Azji i Ameryce Południowej (otwarty codziennie prócz poniedziałków od 10 do 17, wstęp wolny). Lizbona ma oryginalnych parków w bród - należałby im się oddzielny artykuł.

***

Przenosimy się do centrum.

Najpierw szybki wypad na wiśnióweczkę. Robiona na brandy ginjinha to lokalny specjał. Tym razem nie idziemy do najbardziej znanego barku o tej samej nazwie, bo odkryłem wiśniówkę alternatywną - kilkadziesiąt metrów dalej w lokalu Sem Rival (Bezkonkurencyjna). "Oryginalna" ginjinha z dumą wymienia na etykiecie medale zdobyte na międzynarodowych konkursach, natomaist Ginjinha Sem Rival szczyci się napisem: "Niniejszy trunek nigdy nie uczestniczył w żadnym konkursie krajowym bądź międzynarodowym". Jest pyszna, słodziutka, kosztuje 90 centów. Tym razem sami ją znajdźcie, wyjawię tylko, że to rzut beretem od "oryginalnej" przy centralnym placu Rossio (czyt. rrusiju).

***

Między uroczym, pełnym zieleni i ptaków placem Radości (Praça da Alegria) a bardziej "miejskim" placem Królewskiego Księcia (Principe Real), na końcu ślepej uliczki Mae d'Agua leży szykowny, malutki lokalik Chafariz de Vinho. To enoteka, czyli knajpka specjalizująca się w degustacji win. Założona w odrestaurowanej stacji ciśnień XVIII-wiecznego akweduktu, który biegnie przez całe miasto, jest wykwintną, dość - lecz nie zabójczo - drogą perełką, o której wielu lizbończyków nigdy nie słyszało. Od samego wejścia jest pysznie: obsługa nie tylko profesjonalna, ale i przemiła. Atmosfera intymna, paradoksalnie, bo wśród zębatych kół i dziwnych mechanizmów. Od początku sprawa jest jasna: nie przyszliśmy tu na obiadokolację (jantar , czyt. żantar), obszerny wieczorny posiłek, ale na lampkę wina. Do kieliszka dochodzą fantazyjne przystawki, ale na tym poprzestajemy. Można by teoretycznie zamówić całe "menu degustacja" - cztery różne wina i cztery przystawki - ale, co tu ukrywać, 25 euro to nie na moją kieszeń. Zamiast tego po prostu strzelam na chybił trafił - i trafiam. Za parę euro moje podniebienie przypomina sobie, dlaczego tak się nazywa...

Dobrze nastawieni, wspinamy się po stromych schodkach - tuż za rogiem pojawia się Principe Real. Najwspanialsze drzewo w Lizbonie, XIX-wieczny cyprys wsparty na stylowym rusztowaniu, wieczorem wciąż robi ogromne wrażenie, jednak jego rozłożystą (ponad dwadzieścia metrów!) koronę można naprawdę docenić dopiero w środku upalnego dnia, kiedy temperatura sięga 40 stopni.

Na szczęście przypominam sobie, że to nie koniec atrakcji. Kilkadziesiąt metrów dalej jest Pawilon Chiński (Pavilhao Chines) - niezwykle oryginalna knajpa wypełniona po brzegi... kolekcjami. W gablotach na ścianach, pod sufitem, między stołami, znajdują się setki, tysiące przedmiotów: lalek, żołnierzyków, kart i najróżniejszych dziwów. Pod pretekstem szukania odpowiedniego miejsca zwiedzamy wszystkie sale. Kelnerzy tego nie lubią, ale kiedy widzą, że jesteśmy "turystami", stają się sympatyczni i pozwalają oglądać do woli. Zostajemy na chwilę przy stoliku, ale tylko dlatego, że głupio nam od razu wychodzić. Jest tu mnóstwo ludzi, gwar kontrastuje z intymną atmosferą enoteki. Idziemy dalej...

Znajdujemy się teraz na skraju Bairro Alto, czyli Wysokiej Dzielnicy, zabawowej części miasta. Moglibyśmy spokojnie spędzić tu resztę wieczoru, przechodząc z jednego baru do drugiego (lub stojąc na środku uliczki pomiędzy nimi, jak mają to w zwyczaju lizbończycy), jednak już tak zrobiliśmy poprzedniej nocy, więc tym razem zaglądamy tylko do wspaniałej księgarni Ler Devagar otwartej do północy, gdzie kupujemy piękne pocztówki i książeczkę o Portugalii (Rua de Sao Bonaventura 115).

***

Zbliża się północ, włóczymy się po cudnej Alfamie (o wyraźnych arabskich wpływach), kiedy dobiegają nas odgłosy zabawy. Słychać instrumenty, przyklaskujących ludzi, i... kastaniety. Czyżby wizyta grupy z Hiszpanii? Podchodzimy pod samą katedrę - muzyka niesie się z domu po drugiej stronie torów tramwajowych. Wspinamy się cichutko po schodach. To ćwiczy ludowy zespół taneczny z Domu Kultury Arcos de Valdevez, malutkiego regionu na północy kraju (kastaniety są tam typowym instrumentem, toteż melodia nie ma nic wspólnego z flamenco czy hiszpańskimi wpływami). Jest głośno, wesoło i nikt się nie przejmuje osobami z zewnątrz, które pojawiają się zwabione niczym pszczoły lecące do miodu. To jednak autentyczna próba - tancerze są skoncentrowani, nie wiem, czy kiedykolwiek widziałem amatorów równie poważnie podchodzących do swojego hobby. Tylko czy to rzeczywiście hobby? Najstarszy uczestnik ma koło sześćdziesiątki, najmłodszy jakieś dziesięć lat. Ale większość to 20-30-latkowie. Dają z siebie wszystko, niezależnie od wieku. Jedynie para nastolatków wydaje się nieco onieśmielona. Pytamy, czy to jakaś szczególna okazja. Nie, spotykają się w każdy sobotni wieczór. Warto przyjść. My tu na pewno wrócimy.

Wyruszamy dalej. W samym środku Alfamy znam malutki Tejo Bar (Beco do Vigario 1a). Prowadzony przez osiadłego tu Brazylijczyka lokal jest jednym z ulubionych miejsc spotkań nowego pokolenia lizbońskich artystów. Otwiera się o 22, ale nie warto pojawiać się za wcześnie, a najlepiej już po północy, kiedy rozbrzmiewa fado śpiewane nie przez starych, "prawdziwych" śpiewaków, ale przez młodych zapaleńców, muzyków, studentów. Inni deklamują poezję, jeszcze inni dyskutują o polityce... W tej niewielkiej dziupli zawsze coś się dzieje. Są wystawy lokalnych twórców, z barmanem można pograć w szachy, a z właścicielem, aktorem, porozmawiać o jego nowych projektach teatralnych. I jak to zwykle w Lizbonie - każdy każdego zna, więc wystarczy poznać parę osób, żeby być wśród swoich.

***

Z Tejo Bar kierujemy się w dół, w stronę rzeki. Tuż nad Tagiem, naprzeciwko stacji kolejowej Santa-Apolonia, leży jedno z najbardziej imprezowych miejsc w Europie: dyskoteka Lux Fragil. Lux to prawdziwy nowoczesny luksus: cztery obszerne piętra o różnych nastrojach muzycznych (no, powiedzmy, nie na tyle różnych, żeby nie można było ich wszystkich nazwać techno). Co weekend pojawia się tu najpiękniejszy i najmodniejszy tłum na Półwyspie Iberyjskim. W Luksie bywa śmietanka światowego techno, didżeje i wideodżeje lubią to miejsce, bo jest tu wesoło, z klasą i oryginalnie. Często zdarzają się też performance, instalacje, projekcje wideo-art. Zabawa w weekendy trwa do białego rana, a widok słońca wschodzącego nad Tagiem należy do obowiązkowych przeżyć każdego szanującego się imprezowicza. Dotrwaliśmy.

Wracamy taksówką - za ok. 5 euro dojedziemy praktycznie wszędzie. Ulice są puste, w niedzielę rano Lizbona udaje, że jej nie ma. Ale jest. Jak z obrazka.

Więcej o Lizbonie

http://www.portugalia-online.net - mnóstwo informacji, aktywne fora dyskusyjne

http://www.portugal.org - oficjalna strona Portugalii

http://web.uvic.ca/ling/resources/ipa/handbook/Portuguese.zip - wymowa portugalska (dla osób anglojęzycznych)

Więcej o: