Więcej informacji o Polsce i świecie przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl.
Para pasażerów z Wielkiej Brytanii wybrała się 17 grudnia tuż przed świętami Bożego Narodzenia w podróż do Kopenhagi, stolicy Danii. Już od momentu wejścia na lotnisko w Manchesterze przemknęła im myśl, że łatwo nie będzie, ponieważ panował przedświąteczny chaos, a kolejki do kontroli bezpieczeństwa były tak ogromne, że Simon i Emma niemal spóźnili się na swój lot. Pobiegli do bramki odlotów, gdzie, jak mówią, pracownicy Ryanaira sprawdzili ich paszporty i karty pokładowe. Przy okazji spytali, czy lecą do Kopenhagi i skierowali ich na płytę lotniska do jedynego czekającego samolotu na pasie startowym. Po czym podróżnicy z Wielkiej Brytanii weszli na pokład.
Simon twierdzi, że chcieli pokazać swoje karty pokładowe stewardesom, ale w odpowiedzi usłyszeli: "Och, o nic się nie martwcie" i poproszono ich o zajęcie miejsc. Te akurat były wolne, więc nie wzbudziło to żadnych podejrzeń z ich strony. Dopiero, gdy wylądowali i zostali powitani "bonjour" podczas kontroli paszportowej, zdali sobie sprawę, że zamiast w Kopenhadze, znaleźli się we francuskim mieście Beauvais – oddalonym o 1200 kilometrów od stolicy Danii.
Ryanair twierdzi, że obowiązkiem każdego pasażera jest upewnienie się, że wsiada do właściwego samolotu, a pasażer podczas lotu kilka razy słyszy o miejscu docelowym podróży. Na pewno też pada taka informacja na samym początku lotu – zanim samolot wystartuje. Ale Simon nie słyszał takiego ogłoszenia po angielsku. "Szok po wylądowaniu gdzieś pod Paryżem był absurdalny" – mówi. "Chciałbym zrozumieć, jak to się u licha stało".
Para we Francji znalazła się ok. godz. 23:00, a od północy następnego dnia miał obowiązywać zakaz wpuszczania do kraju turystów z Wielkiej Brytanii. Szybko zarezerwowali więc hotel i chcąc nie chcąc, postanowili spędzić weekend w stolicy Francji.
Do Wielkiej Brytanii wrócili 21 grudnia, korzystając z linii easyJet i przez cały czas kontaktowali się z Ryanairem, próbując zrozumieć, w jaki sposób doszło do pomyłki. Simon prosi Ryanaira o przeprosiny, a także o zwrot kosztów lotów, hoteli i taksówek w Paryżu, które opiewają na kwotę ponad 930 funtów (ok. 5 tys. zł).
Minęły dwa miesiące, a Ryanair milczy, dlatego swoją sprawą Simon zainteresował brytyjską gazetę. Czy artykuł pomoże wyjaśnić sprawę i pasażerowie otrzymają zwrot kosztów? Marna szansa. "Obowiązkiem każdego pasażera jest upewnienie się, że znalazł się we właściwym samolocie. Jest kilka punktów kontrolnych podczas procesu podróży, które jasno informują pasażera na temat tego, dokąd leci dany samolot. Numer lotu i destynacja są wydrukowane na karcie pokładowej, są też pokazane na bramce na lotnisku, a dodatkowo informacja o destynacji pada też w samolocie podczas komunikatu głosowego dla pasażerów" – można przeczytać w oświadczeniu Ryanaira do "Manchester Evening News".
Brytyjczycy są rozczarowani stanowiskiem przewoźnika. "Jeśli umieszczasz pasażerów w złym samolocie podróżującym do innego kraju, to oczekujesz przynajmniej przeprosin" – mówi Simon. "Tym bardziej że próbowaliśmy pokazać obsłudze nasze karty pokładowe i usłyszeliśmy: 'O nic się nie martwcie'. Nie pomyślałbyś, że może się to zdarzyć w dzisiejszych czasach".
Źródło: Manchester Evening News, fly4free.pl