Stefan Jakimiuk: Nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie. Zanim na nie odpowiem, zastanówmy się, co nami kieruje, kiedy chcemy ratować braci mniejszych. Myślę, że w takich sytuacjach uruchamia się w nas ten sam mechanizm, który sprawił, że człowiek udomowił wiele gatunków zwierząt. Mogło się to odbywać w wielu miejscach na świecie w podobny sposób. Jeden z naszych przodków znajdował opuszczone czy osierocone młode zwierzę – bo tak na pewno musiało być – zabierał je ze sobą i przynosił do ogniska, szałasu czy chaty, pewnie ku uciesze dzieci. Myślę, że pod tym względem w ogóle się nie zmieniliśmy. Reakcja na bezbronne, bezradne zwierzę jest niemal ta sama. W pierwszej kolejności uruchamia się w nas reakcja emocjonalna, dopiero po pewnym czasie – może włączyć się myślenie pragmatyczne.
Zanim przyjdzie nam do głowy, żeby natychmiast biec zwierzęciu na ratunek, lepiej rozejrzeć się, bo być może gdzieś z krzaków obserwuje nas jego matka. W przypadku niedźwiedzia, to może się dla nas źle skończyć. Dlatego lepiej więc nie reagować impulsywnie.
Trzeba przyznać, że trochę też jesteśmy ofiarami upowszechniania informacji o pomaganiu zwierzętom. Jeśli ktoś pomaga, ratuje czyjeś życie, czy to człowieka czy zwierzecia jest szanowany, zyskuje prestiż, a więc otrzymuje nagrodę. Widzimy, że tego typu zachowania są wysoko cenione w społeczeństwie. Chęć zdobycia uznania i szacunku może również popychać nas do podobnych zachowań. Dobrze, jeśli chęci pomocy towarzyszy też wiedza: Czy można pomóc? Czy są warunki do późniejszej rehabilitacji i w jaki sposób to zrobić? W tym konkretnym przypadku mogła być chęć pomocy osłabionemu zwierzęciu. Natomiast nie było podstaw by dawać szanse na jego powrót do natury. To był roczny osobnik, w dodatku niewyrośnięty i bardzo wychudzony. W naturze niedźwiedzie usamodzielniają się w wieku ok. 2 lat. Nawet gdyby przeżył musiałby zostać w niewoli dłużej i przyzwyczaiłby się do człowieka.
Każda sytuacja jest trochę inna. Problem polega na tym, że nie mając fachowej wiedzy, nie jesteśmy w stanie ocenić, czy możemy takiemu zwierzęciu pomóc. Pamiętajmy, że mamy do czynienia z dzikimi zwierzętami, które wcale nie muszą z nami współpracować.
Gdy dochodzi do kolizji z samochodem dużych zwierząt, jak np. jelenie, łosie, czy żubry, a zwierzę zostanie poturbowane czy ranne w pierwszym odruchu chcemy mu pomóc. Jednak w takich przypadkach trzeba ściągnąć specjalistów, którzy będą w stanie ocenić, czy można będzie to zrobić. Bo czasami niestety tak bywa, że nie jesteśmy w stanie nic zrobić. To może być agonia czy ciężki uraz. Fachowiec spojrzy i często od razu widzi, czy można pomóc zwierzęciu, czy niestety nie. Nie możemy też narażać życia ludzi, bo ranne zwierzę może być w szoku i może zaatakować osobę, która ma dobre intencje i nie chce go skrzywdzić.
niedźwiedzie w Tatrach, zdjęcie ilustracyjne fot. Adam Wajrak / Agencja Wyborcza.pl
Musimy też pamiętać, że dzikie zwierzę w sytuacji zagrożenia życia, zbliża się do siedzib ludzkich, ucieka do człowieka. Sarny czy jelenie ścigane przez drapieżnika, wbiegają na podwórka. Znam wiele przypadków, w których ryś został znaleziony w budzie psa, wszedł do stodoły czy kręcił się wokół zabudowań, a to dlatego, że szukał jakiegoś ratunku. Zwierzęta w takich sytuacjach reagują instynktownie. Niestety nie wszystkim zwierzętom w takich wypadkach udawało się pomóc.
Jako przyrodnik mam świadomość, że jedne zwierzęta, żeby przeżyć, zabijają drugie. Jakkolwiek może się to wydawać brutalne, tak wygląda organizacja życia w przyrodzie. Pewnie w sytuacjach, które opisałem, chciałbym podjąć próbę ratowania, ale pod warunkiem, że istniałaby szansa na ich przeżycie.
Niedźwiedzie w Tatrach (zdjęcie ilustracyjne) Fot. Adam Wajrak / Agencja Wyborcza.pl
Niektóre gatunki szybciej przyswajają się do człowieka, wchodzą z nim w interakcje i zapamiętują sytuacje i zapachy, które będą kojarzyć z jego obecnością, jak np. karmienie. Gdy znajdzie się w okolicznościach, które skojarzą mu się z człowiekiem, to może dochodzić do sytuacji niepożądanych i niebezpiecznych. Zwierzę jest już trochę zdziczałe, bo żyło na wolności, ale wciąż szuka czegoś w pobliżu człowieka. Najczęściej – pokarmu. Rzeczywiście niedźwiedzie mają skłonność do poszukiwania pożywienia w pobliżu siedzib ludzkich. Myślimy, że pies ma świetny węch, a okazuje się, że u niedźwiedzi ten zmysł jest jeszcze bardziej wyostrzony. Potrafią wyczuć zapachy, które są dla nich atrakcyjne z bardzo dużej odległości. Jeśli przebywały wśród ludzi, będą to pamiętały i będą stwarzały sytuacje, żeby zbliżyć się do człowieka.
Jeśli chcemy, żeby zwierzę wróciło do natury, to musimy stworzyć odpowiednie warunki. To nie może być ośrodek zlokalizowany w środowisku miejskim. Tam możemy je leczyć, ale nie jest to ośrodek rehabilitacji w tym sensie, żeby mogło powrócić do naturalnego środowiska. Owszem może wrócić do pełni sił, do dobrej kondycji, jeśli okaże się, że urazy czy jego stan nie był tak ciężki. Jeśli jednak to zwierzę będzie słyszało odgłosy cywilizacji, miało kontakt z człowiekiem i będzie kojarzyło go z podawanym pokarmem – to niestety na sukces w tym przedsięwzięciu liczyć nie można.
Czasami udaje się rzeczywiście przywrócić zwierzę naturze, ale ośrodki te muszą być tak zorganizowane, żeby podawanie pokarmu nie wiązało się bezpośrednio z obecnością człowieka. Trzeba go dostarczyć, ale nie może być tak, że zwierzę czuje zapach człowieka i kojarzy swoich opiekunów z pożywieniem.
Niedźwiedź - zdjęcie ilustracyjne Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl
To jest trudna sprawa, ponieważ oceniamy ludzi. Myślę, że intencje były szczere, jeśli chodzi o ratowanie zwierzęcia. Co do dalszych losów Ady, niestety nie można było mieć złudzeń.
Odłowiony niedźwiadek miał rok, a jego stan i wielkość wskazywały, że był w bardzo słabej kondycji i osiągnął połowę masy zdrowego zwierzęcia w tym wieku. Normalnie w naturze niedźwiedzie przebywają z matką dwa lata. Roczny niedźwiadek jest jeszcze za mało samodzielny, żeby móc sobie poradzić. Wiadomo więc było, że takie zwierzę nie mogło wrócić do środowiska, nawet gdyby było w dobrej kondycji, bo ono było po prostu za młode. Niedźwiedzie usamodzielniają się po drugim zimowaniu.
To dość drastyczna wypowiedź, powiedziałbym może mniej kategorycznie. Nie wiem, czy od początku to było oczywiste, że nie można było uratować tego niedźwiadka. Natomiast na jego powrót do natury nie było szans. Tak małe zwierzę trzeba by było trzymać ponad rok czasu w superośrodku, w którym nie miałoby kontaktu z człowiekiem i opracować specjalny program jego zdziczenia. W Polsce takiego ośrodka nie mamy.
Jest coś takiego jak mądra miłość. Rozumiem ją w ten sposób, że nie muszę widzieć rysia, który został wypuszczony na wolność. Oczywiście, jeśli mignie na jakiejś fotopułapce, to jest to dla nas dowód, że żyje. Ale przecież pośrednio również znajdujemy na to potwierdzenie, znajdując jego tropy czy ofiary. Śledzimy jego ruchy dzięki telemetrii.
Warto zadać sobie pytanie o poszanowanie granic pomiędzy tym co dzikie, a ludzkie. Nie ma tu łatwych odpowiedzi. Na pewno jednak, jeśli ktoś zaczyna wabić zwierzęta, a ma wiedzę przyrodniczą, to musi sobie zdawać sprawę, że w ten sposób wyrządza im krzywdę. Uzależniają się od tego, że jest wykładany pokarm i jeżeli go w pewnym momencie zabraknie, to będą szukać go gdzie indziej. Istnieje niebezpieczeństwo, że będą podchodzić bliżej domostw, aby zaspokoić głód.
Nie można rozgrzeszyć dokarmiania zwierząt tylko po to, żeby zrobić ciekawe zdjęcia.