Ratownik TOPR: Osiągnięcie celu nie może przysłaniać nam naszych ograniczeń

Śmierć trójki wspinaczy pod Gerlachem wstrząsnęła opinią publiczną. Sprawę bada prokuratura, ale wciąż żywe pozostają pytania: Czy można było uniknąć tej tragedii? I jak dobrze przygotować się do wyprawy w góry? Rozmawiamy z ratownikiem TOPR i przewodnikiem wysokogórskim Janem Gąsienicą Rojem.

Urszula Abucewicz, Gazeta.pl: O tym, jak krótkie jest życie, przypominamy sobie, gdy zdarzy się tragedia. Jak jej uniknąć?

Jan Gąsienica Roj: Nigdy nie jesteśmy 100-procentowo bezpieczni w górach. Wyładowania atmosfery, spadające kamienie, zagrożenie lawinowe. Tych zagrożeń niezależnych od nas jest naprawdę wiele. Do tego dochodzą sytuacje, które sami stwarzamy na szlaku. Najczęściej do wypadków dochodzi wtedy, gdy nałoży się kilka czynników naraz. Załamuje się pogoda, jesteśmy gorzej ubrani, uruchamia się ciąg zdarzeń, które sprawiają, że dochodzi do wypadku. Tak jak do każdej wycieczki, tak i do każdej aktywności górskiej musimy się dobrze i dokładnie przygotowywać, po to, żeby jak najbardziej minimalizować ryzyko, którego nigdy nie da się w 100 proc. wykluczyć.

Jan Gąsienica RojJan Gąsienica Roj Archiwum prywatne

Wydawało się, że wspinacze, którzy wybrali się na Gerlach, byli dobrze przygotowani. Zadbali o swoje bezpieczeństwo, wynajęli przewodnika. Na zawsze już pozostali w górach.

Nie chcę nikogo oskarżać. Sprawą zajęła się prokuratura i będzie badać sprawę. Jeśli rzeczywiście okaże się, że to wyjście w góry było oparte na relacji klient-przewodnik, że dwójka wspinaczy wynajęła kogoś, kto ich bezpiecznie poprowadzi na szczyt, a ten zawiódł, to scenariusz jest bardzo zły. To tak, jakbyśmy wsiedli do taksówki z kierowcą, który nie posiada prawa jazdy.

Jakie uprawnienia powinien mieć dobry przewodnik?

Szczerze mówiąc, to wolałbym zwrócić uwagę na kwalifikacje, a nie uprawnienia. Przepisy powinny odwzorowywać rzeczywistość, ale czasem robią to lepiej, a czasem gorzej. Przy wyborze przewodnika mówimy o potencjalnym zagrożeniu życia, dlatego krytyczne są jego realne umiejętności, a nie umocowanie administracyjne. Są przecież kraje, które w ogóle nie regulują przewodnictwa górskiego. Czy to oznacza, że tam każdy będzie to robił dobrze? Patrząc z tej najważniejszej perspektywy, przy każdym działaniu poza granicami Polski nasz przewodnik, czy to polski czy zagraniczny, powinien mieć aktualne międzynarodowe uprawnienia IVBV/UIAGM/ IFMGA. Podaję aż trzy skróty, ponieważ są równoważne, a istnieje inny standard - UIMLA, który bywa mylony z UIAGM, a nie ma żadnego powiązania z technicznym działaniem w górach. UIMLA jest to standard wyszkolenia w zakresie prowadzenia ludzi jedynie tam, gdzie nie wykorzystuje się sprzętu wspinaczkowego ani nart. 

Jeśli chodzi o działanie w Polsce, to uprawnienia przewodników górskich nadawane są dla poszczególnych rejonów górskich i przewodnik, o ile nie ma wspomnianej uniwersalnej międzynarodowej kwalifikacji, powinen być wyszkolony w sposób wystarczający dla działania w rejonie, na który ważne są jego uprawnienia, np. Tatry czy Sudety.

Mówimy tutaj o Gerlachu, który w całości leży na na Słowacji i słowackie przepisy wymagają uprawnień IVBV, jednak niespójność prawa polskiego, słowackiego i unijnego spowodowała, że korzystając z luki prawnej znajdują się ludzie, którzy uważają, że mogą pracować jako przewodnicy na Słowacji i to wzbudza wiele dyskusji.

Dlaczego?

W naszym kraju mając uprawnienia przewodnika turystycznego, robiąc kurs na obszar Beskidów czy Sudetów, powinniśmy być w systemie rozpoznawani jako mountain leader (przewodnik turystyczny), a nie jako mountain guide (przewodnik górski), a tak się nie dzieje.

Departament Turystyki wysyła aplikacje z błędnym tłumaczeniem kwalifikacji i w ten sposób człowiek, który nie jest do tego przygotowany i wyszkolony, uzyskuje uprawnienia, które teoretycznie pozwalają na prowadzenie ludzi na szczyty trudne i niedostępne.

Jeśli chcemy, żeby nasza wycieczka odbyła sie w przyjacielskiej atmosferze i nikt na Słowacji nie miał zastrzeżeń do uprawnień naszego przewodnika, opierajmy się na przewodnikach z licencją IVBV.

Tragedia w rejonie Gerlacha poruszyła opinię publicznąTragedia w rejonie Gerlacha poruszyła opinię publiczną Fot. Horska Zachranna Sluzba

W kontekście tragedii na Słowacji, nie daje mi spokoju jeszcze jedna myśl. Może ci wspinacze za bardzo zaufali przewodnikowi? Może w podobnych sytuacjach nie powinniśmy wyłączać samodzielnego myślenia?

Od 25 lat pracuję w TOPR-ze, kilkanaście lat zajmuję się przewodnictwem wysokogórskim i nie wyobrażam sobie sytuacji, w których konsultowałbym swoje decyzje z ludźmi, którzy są pod moją opieką. Nie mogę sobie na to pozwolić.

W sytuacji, gdy widzę, że nadchodzi burza, słyszę grzmoty, wiem, czym to grozi i co może się wydarzyć i podejmuję decyzję o powrocie, nie ma miejsca na dyskusje. Wiem, że często turyści chcą iść dalej, padają pytania: dlaczego wracamy? Co się dzieje? Wiele osób jest niezadowolonych. Jeden człowiek zrozumie, inny nie. Oczywiście można wtedy zachować samodzielne myślenie, ale dyskutowanie nie ma sensu. Jeśli decydujemy się na towarzystwo przewodnika, to musimy mu zaufać. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś na szlaku kwestionował moje decyzje. Zdecydowaliście się na moje przewodnictwo, to robimy tak, jak ja uważam. Bezdyskusyjnie.

Tatry. Wejście na GerlachTatry. Wejście na Gerlach Fot. Adam Golec / Aencja Gazeta

Jak się przygotować do wyjścia w góry, żeby wyprawa była bezpieczna?

Jeśli ma to być samodzielna wyprawa w góry, to tych składowych, jest bardzo dużo. Oprócz warunków pogodowych, które się zmieniają, do tego dochodzi zagrożenie lawinowe czy niska temperatura.

Jeśli chcemy stać się samodzielnymi turystami, to musimy powoli nabierać doświadczenia. Nic nie przyjdzie samo. To musi być długi proces, który przygotowuje nas do samodzielnej wycieczki. Trzeba spędzić w górach naprawdę sporo czasu, żeby wiedzieć, jak je odbierać. Żeby móc odpowiedzieć sobie na pytania: Co nas może zaskoczyć? Czy umiemy sobie sami poradzić? Co nas przerasta?

Gdy korzystamy z usług przewodnika, wiele tych decyzji spada z naszych barków. To on wie, jakie panują warunki atmosferyczne, jaka jest temperatura i czy będzie wiało. Powie nam wcześniej, jak mamy się się ubrać, przygotować i co zrobić, żeby wejście i zejście na szczyt odbyło się bezpiecznie.

Ważna jest pokora?

Osiągniecie celu nie może przysłaniać nam naszych ograniczeń. Nie może być tak, że dochodząc do szczytu, osiągamy maksimum swoich możliwości wydolnościowych i sprawnościowych, bo to jest dopiero połowa drogi. Musimy przecież wrócić.

Czy w góry zimą nie powinny wyruszać osoby z większym doświadczeniem?

Na pewno tak. Jeśli nie mamy dużego doświadczenia we wspinaczce i chodzeniu po górach, to powinniśmy obrać łatwe cele. Pójść do schroniska, ewentualnie kawałek wyżej, np. na Kondratową. Wyjść na polanę, poopalać się, wrócić. Góry są dla wszystkich i każdy coś dla siebie uszczknie, niemniej jednak postarajmy się zachować zdrowy rozsądek i nie zapędzajmy się zbyt wysoko, gdy nasza wiedza opiera się na stwierdzeniu, że "wydaje nam się, że wiemy, co robimy".

Wypadki zdarzają się z niewiedzy i nieświadomości. Turyści często nie wiedzą, na jaki szlak się porywają, do tego dochodzą ograniczone możliwości kondycyjne i... alkohol. Mam też wrażenie, że coraz więcej roszczeniowych osób chwyta za telefon i wzywa pomocy. Czy turyści się zmienili?

Takie informacje są chwytliwe i szybko trafiają do mediów. Ostatnio głośno było o człowieku, który dzwonił na numer alarmowy 112, ciężko oddychał, dyspozytorka nie wiedziała co się dzieje, bo mówił o problemach z oddychaniem. Gdy policja sprawdziła lokalizację, okazało sie, że znajduje się gdzieś w rejonie Kondratowej, kilkanaście osób poszukiwało go w nocy, potraktowało jego wezwanie poważnie, po czym ten rano napisał SMS-a: "Proszę do mnie nie dzwonić. Śpię". To jest przykre i oburzające. Według mnie powinien chociaż przeprosić, jakoś się wytłumaczyć, najwyraźniej sytuacja ta nie wzbudziła w nim żadnych refleksji. "Od tego są, niech chodzą" – pewnie pomyślał.

Ruch turystyczny z roku na rok się powiększa, coraz więcej ludzi przyjeżdża w góry, dlatego takie różne sytuacje muszą się zdarzać. Statystycznie też musi dochodzić do tragedii. Tego się nie da uniknąć ani wykluczyć.

Tatry. Akcja ratunkowa na GerlachuTatry. Akcja ratunkowa na Gerlachu Fot. Facebook / Horská záchranná služba

W kilku województwach już zaczęły się ferie. Wiele rodzin z dziećmi wyruszy na szlaki. O czym warto pamiętać?

Na pewno trzeba mieć margines czasu i dobrać cel do naszych umiejętności i możliwości. Musimy założyć, że dzień trwa 8-9 godzin i tak zaplanować naszą wycieczkę, żeby nie trwała dłużej niż cztery czy pięć godzin. Ten zapas dlatego jest tak istotny, że gdy wydarzy się coś niepokojącego, będziemy mieli czas, żeby wezwać pomoc jeszcze za dnia. Jest to istotne, ponieważ śmigłowiec nie lata w nocy, o czym turyści często nie wiedzą. Dzwonią do nas po zmroku i są zdziwieni, że ratownicy nie przylecą. Poza tym zanim ktoś przybędzie na ratunek, często muszą upłynąć 2-3 godziny, dlatego ten back up czasowy jest tak istotny. 

Kolejna ważna sprawa to prognoza pogody. Trzeba sprawdzić nie tylko wysokość temperatury na sucho, ale również temperaturę odczuwalną, której kluczowym parametrem jest prędkość wiatru. Często te dwie liczby bardzo się od siebie różnią. Współczynnik wychładzania jest dużo większy przy silnym wietrze. Nagle temperatura -10 st. C może zamienić się w odczuwalną -25 st. C.

Zimą przed wyjściem w góry sprawdzajmy też komunikat lawinowy, dowiedzmy się, czy trasa naszej wycieczki nie przebiega przez ten teren. Przeczytajmy na stronie TPN, zadzwońmy do parku, skonsultujmy nasz plan wspinaczki z kimś, kto się zna, zapytajmy, czy podołamy i czy nie będzie w tym terenie załamania pogody, a przede wszystkim dobierajmy cele do naszych umiejętności.

Dobre obuwie to podstawa. Raczki sprawdzą się np. w miejscu, gdy będziemy musieli iść po lodzie, raki tam, gdzie śniegu jest więcej. Koniecznie musimy też mieć coś w ręce: kijki lub czekan, którym trzeba się umieć posługiwać. Oprócz tego warto zaopatrzyć się w sprzęt do prewencji lawinowej, który też trzeba umieć obsługiwać. To detektor, sonda i łopata.

Wspominaliśmy o pokorze, która tak bardzo ważna jest w kontakcie z naturą. Wielu rodziców realizuje też przy okazji różne swoje ambicje. Niektórzy chcą zaszczepić w swoich latoroślach miłość do gór, a inni wejść jak najwyżej.

Coraz młodsze dzieci pojawiają się w wysokich partiach gór. Jest to niepokojące, ponieważ nie ulega wątpliwości, że dziecko samo by nie wpadło na taki pomysł. Nie wiem, czemu to ma służyć, być może jest to trend związany z popularnością w mediach społecznościowych. Chęć opublikowania posta na Facebooku czy Instagramie pcha ludzi do tego, żeby narażać bezpieczeństwo swoje i swoich bliskich, tylko po to, żeby pochwalić się jakim to jestem świetnym rodzicem. Patrzcie: Innym to się nie udało, a ja doprowadziłem swoje dziecko tak wysoko.

Nikt też, czy to dziecko, czy dorosły, nie lubi być do niczego zmuszany. Jeśli więc chcemy, aby nasze dzieci pokochały wędrowanie po górach, zarażajmy je swoją pasją, bez nacisków, presji i niezdrowego rywalizowania.

Więcej o: