Spłyń Narwią: Z Maciejkowej Góry w świat

Nie ma tu wodnych stanic, restauracji czy barów. Jest za to Polska Amazonia

Zaczynamy w Maciejkowej Górze, maleńkiej wsi na prawym brzegu Narwi, która cztery kilometry wcześniej opuściła Siemianówkę - trzecie co do wielkości sztuczne jezioro w Polsce. Maciejkowa Góra, niezwykle cicha i spokojna, to zaledwie kilka drewnianych zabudowań (co najmniej sprzed pół wieku) u stóp wysokiego wzgórza. Od niego właśnie wieś wzięła nazwę. Wedle legendy strażnik królewskiej puszczy Maciej natknął się na złożonego niemocą templariusza strzegącego zakopanych skarbów. Gdy rycerz wyzionął ducha, Maciej przywdział jego pancerz, nie zważając na to, że jest za ciasny. Potem nie mógł się od niego uwolnić. Ostatkiem sił wszedł na górę i skonał w żelaznym uścisku. Jego duch w lśniącej zbroi krąży ponoć po okolicy, a najprędzej zobaczymy go o północy na szczycie góry tuż za wsią...

Spuszczamy łódki na wodę w samym środku Maciejkowej Góry. Płyniemy wśród łąk porośniętych wysokimi trawami, które gdzieniegdzie ustępują miejsca łanom zakwitającej krwawnicy. Umykają piżmaki, zrywają się do lotu łabędzie i dzikie kaczki, nad naszymi głowami krążą stawowe i łąkowe błotniaki. Mijamy pojedyncze chaty i małe osady nad brzegiem.

Po kilku godzinach wiosłowania - Narew. Dziś to tylko gminna wieś, ale za ostatnich Jagiellonów i jeszcze przez dwa następne stulecia była gwarnym miastem. Popasali tu w drodze na Litwę polscy królowie, a mieszkańcy żyli dostatnio, zajmując się rzemiosłem, handlem, transportem rzecznym i rybołówstwem. Z czasów świetności pozostał kościół pw. Wniebowzięcia NMP i św. Stanisława Biskupa na wysokim brzegu rzeki, wzniesiony z sosnowego drewna w połowie XVIII w. W nim cenne obrazy, barokowe rzeźby i przedmioty liturgiczne oraz nagrobna tablica kamienna ze wspartym na włóczni rycerzem. Ma to być dworzanin Zygmunta Augusta - śmiertelnie ranny na polowaniu, prosił o pochówek w drzwiach kościoła, by wierni deptali jego ciało, pomagając mu odkupić grzechy.

***

Wokół bezkresne łąki, nurt rzeki leniwy. Odkładamy wiosła i cicho suniemy między wysokimi brzegami podziurawionymi przez jaskółki brzegówki (karmią właśnie pisklęta i co chwila, jak wystrzelone z procy, wpadają i wypadają z gniazd). Po drodze "bliskie spotkania" z niebieskim zimorodkiem (umknął niemal potrącony przez dziób łodzi), czaplą siwą i parą krzyżówek (dostrzegają nas w ostatniej chwili i podrywają się z takim wrzaskiem, że drętwieję z przerażenia).

Późnym popołudniem widoczny dotąd w oddali sosnowy las podchodzi do samej rzeki, pozostawiając tylko wąski pas dzikiej łąki - idealne miejsce na rozbicie namiotów. Zastanawiamy się nawet, czy by nie przenocować, ale w oddali błyskają w słońcu kopuły cerkwi w Puchłach... Naciskamy mocniej na wiosła, żeby jeszcze przed zachodem obejrzeć świątynię słynną z cudownej ikony Pokrowy Przenajświętszej Bogarodzicy (Matki Boskiej Opiekuńczej).

Legenda mówi, że na niewielkim wzgórzu, na którym stoi cerkiew, rosła przed wiekami olbrzymia lipa. W jej cieniu zamieszkał w szałasie starzec cierpiący na bolesny obrzęk nóg. Kiedy pewnego dnia modlił się pod drzewem, ujrzał na jego wierzchołku obraz Matki Bożej i wyzdrowiał. Miejsce to zwano odtąd Puchły (od słowa "opuchli" - obrzęknięte kończyny). Po raz drugi cudowna ikona objawiła się na tej samej lipie mieszkańcom proszącym o obronę przed dziedzicem usiłującym zmusić ich do przejścia na wiarę greckokatolicką.

W Puchłach zachowała się tradycyjna zabudowa, tylko tu i ówdzie stoi murowany dom lub dacza jakiegoś mieszczucha. Drewniane chaty mają świetne proporcje, piękne szalunki, bogato zdobione szczyty. Nadzwyczajnego uroku dodają im dekoracje zapożyczone ze Wschodu. Przywędrowały wraz z powracającymi w rodzinne strony "bieżeńcami" - mieszkańcami podlaskich wsi, których w 1915 r. zmuszono do wyjazdu w głąb Rosji. Przypadły im do gustu tamtejsze ozdoby chat i poczęli je odtwarzać, dodając to i owo według własnego pomysłu. Węgła i okiennice zdobią więc figury geometryczne, a nadokienniki - ptaki i rośliny.

Po 42 km spływu (a 11 od Puchł) rozbijamy pierwszy biwak w Kaniukach, tuż obok domu rzeźbiarza Włodzimierza Naumiuka. Pan Włodzimierz nie tylko pozwala nam ustawić namioty na swojej łące, ale chętnie pokazuje pracownię i galerię w drewnianym domu (zbudował go przed I wojną światową jego pradziad). Dwa niewielkie pomieszczenia wypełniają rzeźby: stoją na półkach, parapetach, po kątach, wiszą na ścianach. To nadnarwiańscy wędrowni grajkowie, bajarze, ludowi mędrcy, rybacy, drwale, flisacy, kobiety z sierpami w dłoniach czy ze skopkami mleka...

***

Kaniuki opuszczamy wczesnym rankiem. Płyniemy wśród rozległych, pustych aż po widnokrąg łąk. Sosnowe lasy, tworzące zwykle linię horyzontu, rzadko podchodzą do brzegu Narwi (a jeżeli już, to zaraz pojawiają się w nich domki letniskowe, a nawet spore ośrodki wczasowe; na szczęście nie jest ich zbyt wiele).

Kiedy we wsi Doktorce mijamy most, na lewym brzegu rzeki mignęły bielą w kępie starych drzew ściany pałacu w Strabli - dawnej rezydencji znakomitego rodu Starzeńskich (jego przedstawiciele byli m.in. posłami, marszałkami szlachty, generałami wojsk koronnych, powstańcami styczniowymi). Niestety, z bliska pałacu obejrzeć się nie da, jest dziś w prywatnych rękach (widać, że świeżo po remoncie). Popatrujemy tylko przez bramę. W głębi dziedzińca stoi piętrowy, drewniany lamus z 1792 r. To rzadko spotykany przykład barokowo-klasycystycznego dworskiego spichrza z podcieniami na obu kondygnacjach.

Za nami 38 km. Drugi dzień spływu kończymy w Surażu. Dziś to senna miejscowość (ok. tysiąca mieszkańców), ale w XV i XVI w. należała do najważniejszych ośrodków miejskich Podlasia. Ciągnęły tędy wojska, przyjeżdżali królowie, toczono o Suraż zacięte boje. Przeprawy przez Narew strzegł potężny zamek na sztucznie usypanym wzgórzu. Surażanie twierdzą, że upodobała go sobie królowa Bona i w podziemiach przechowywała skarb. Nie zdołała zabrać go do Włoch, pozostał w lochach. Świadczyć o tym mają opale, agaty i bursztyny wielkie jak pięść, znajdowane jeszcze w naszych czasach u podnóża zamkowej góry - dowodzi Wiktor Litwińczuk, który po ojcu Władysławie odziedziczył muzeum archeologiczne (w przebudowanej stodole), wraz z pasją archeologa-odkrywcy. Pan Wiktor tak jak jego ojciec penetruje nadnarwiańskie uroczyska i wydobywa z nich kamienne toporki, bełty do kuszy, groty strzał... Ma znaleziska sprzed kilku tysięcy, kilkuset i kilkudziesięciu lat.

Opuszczamy Suraż i wpływamy w granice Narwiańskiego Parku Narodowego. Gdy zbliżamy się do Uhowa, pojawiają się coraz liczniejsze odnogi i starorzecza. Na ogół są jednak tak wąskie i mają tak leniwy nurt, że bez kłopotu odnajdujemy właściwą drogę.

Pod koniec trzeciego dnia spływu rozbijamy namioty na polu biwakowym w pobliżu wsi Topilec (23 km od Suraża), u podnóża wieży widokowej. Można stąd obserwować narwiańską dolinę z pasmami starorzeczy i odnóg, kępami olsów i niewielkich grądów porastających piaskowe wydmy.

***

Za Topilcem wpływamy na tzw. Polską Amazonię. Wyraźne dotąd główne koryto rzeki poczyna kluczyć wśród rozlewisk i bagiennych oczek otoczonych szuwarami, by przejść w plątaninę strug, przesmyków i tuneli prowadzących w głąb gęstych trzcinowisk. Chcieliśmy zatrzymać się w Waniewie, by zobaczyć neoromański kościół z cennymi zabytkami (nawet nam mignął w niewielkiej odległości), ale pojawiło się rozwidlenie jedno, potem drugie i szybki prąd porwał nas jakimś wąskim kanałem. Nim się spostrzegliśmy, Waniewo zostało daleko w tyle.

Mkniemy tunelami w wysokich na trzy metry trzcinach. Kiedy już na dobre tracimy orientację, pojawia się drogowskaz: Kurowo. I już płyniemy lewym dopływem Narwi - Kurówką, dość wąską i krętą, miejscami z trudem przebijającą się przez szuwary (są tak wysokie, że przesłaniają krajobraz).

Wreszcie koryto rzeki rozszerza się, tworząc małą zatoczkę. Przy niej drewniany pomost i kilka rybackich łódek (dla turystów). Zarząd Narwiańskiego Parku Narodowego ma siedzibę w murowanym, krytym dachówką dworze z drugiej połowy XIX w., z okrągłą wieżą zwieńczoną krenelażem (świetny punkt widokowy). Mieści się tu również stacja naukowo-badawcza i muzeum narwiańskiej przyrody. A tuż obok - pole namiotowe, na którym ochoczo się rozbijamy. Stąd nazajutrz wrócimy do Białegostoku. Ale wkrótce znów popłyniemy Narwią, tym razem z Kurowa do Wizny albo jeszcze dalej, do Nowogrodu.

Spłynęliśmy Górną Narwią trzema czółnami typu canoe, które swobodnie mieszczą nie tylko po dwóch wioślarzy, ale i całą stertę bagażu. Musieliśmy zabrać ze sobą namioty, butle i palniki gazowe, no i wyżywienie na cztery dni, gdyż na tym odcinku Narwi (w sumie 122 km) nie ma wodnych stanic ani restauracji czy barów

Dolina Górnej Narwi w sieci

http://www.kajaki.narew.org

http://www.npn.pl

http://www.ntos.narew.org

http://www.suraz.org.pl

Więcej o: