"Jeśli idziemy w kąpielówkach do smażalni i chcemy zjeść coś z plastikowego talerza, to nie spodziewajmy się cudów" - apelował jakiś czas temu w rozmowie z money.pl Robert Makłowicz. I pewnie część turystów wzięła sobie do serca popularnego krytyka kulinarnego, bo przedstawia drugą stronę wakacji nad morzem.
Do redakcji o2.pl czytelniczka przesłała paragon z Trzęsacza. To urokliwa miejscowość, która słynie z kościółka, który został zabrany przez morze i plaż, które jeszcze nie są oblegane. To stąd właśnie turystka przysłała paragon, którego wysokość zaskakuje. Kobieta wraz z towarzyszami zamówiła: dwa przysmaki drobiowe oraz talerz wieprzowego gulaszu. Za obiad dla trzech osób zapłaciła zaledwie 50 złotych. Dwa tygodnie temu również z Trzęsacza relacjonował inny turysta. Za obiad z kotletem schabowym, frytkami i surówką zapłacił 8,90 zł.
Wcale nie musi być też drogo w kurortach obleganych przez turystów. Turyści wypoczywający we Władysławowie przysłali do redakcji o2.pl zdjęcie paragonu, na którym widać, że pani Kasia i jej towarzysze zamówili pizzę z salami za 20 zł oraz dwie porcje dorsza w zestawie z frytkami za jedynie 21 zł. Do tego trzy soki pomarańczowe. "Obiadek dla trzech osób, paragon jest, tylko grozy brak" -napisała pani Kasia. Za całość zapłaciła 77 zł. A pan Piotr za pomidorową i schabowego w nadmorskim barze również we Władysławowie zapłacił 26 złotych. Czy skarżył się na jakość? Nie. Smakowało mu. Chwalił, że wszystko jest świeże i dobre.
Rachunkiem z restauracji, który nie ogołocił kieszeni podzielił się też inny czytelnik, wypoczywający z rodziną w Słupsku. Za pizzę dla 6 osób pan Przemysław zapłacił zaledwie 75 zł. Pizza miała 60 cm średnicy i dużo dodatków. W cenie były także dodatkowe sosy. "Przesyłam paragon łagodności. Nie jest wcale tak drogo nad naszym pięknym morzem" - napisał do redakcji o2.pl czytelnik.
- Na pewno artykuły o drożyźnie nie przynoszą sławy Pomorzu, ale też czytałem teksty informujące o tym, że turyści, którzy przyjeżdżają nad morze są pozytywnie zaskoczeni, że nie muszą stracić całego budżetu na jeden obiad. To wszystko zależy od tego, gdzie się trafi - mówi w rozmowie z Podróże Gazeta.pl Ireneusz Szydłowski, właściciel Tawerny Dominikańskiej. - Prowadzę restaurację w centrum Starego Miasta w Gdańsku i rynek cen na Starówce jest ukształtowany. Nie powiem, że są przystępne dla każdego klienta, ale wiadomo, że drożyzna dobrego PR-u nie robi.
Restaurator z Gdańska radzi, żeby nie stołować się w barach usytuowanych tuż przy plaży, atrakcjach czy w centrach miast.
- Być może ci restauratorzy, którzy prowadzą swoją działalność tuż przy wejściu na plażę albo w centrum miasta, tworzą np. z sześcioma innymi restauracjami monopol, które utrzymują wysokie ceny i turysta w tym obrębie po prostu nie zje taniej. Duże obłożenie lokali mimo wysokich cen nie stanowi przecież mobilizacji do tego, żeby je obniżać, dlatego warto poszukać, pójść dalej i zjeść nieopodal, a nie przy samym centrum i zaoszczędzić trochę pieniędzy - tłumaczy Ireneusz Szydłowski.
Z przekazem, że nad Bałtykiem panuje drożyzna, nie zgadzają się m.in. władze Mielna, które podjęły kampanię na rzecz obrony własnego wizerunku. "Sinice, mięsożerne bakterie i drożyzna w gastronomii, ten temat powrócił w tym roku - to fake newsy i mity" - mówiła "Gazecie Wyborczej" Mirosława Diwyk-Koza, rzeczniczka Urzędu Miejskiego w Mielnie.
Samorządowcy z Mielna twierdzą, że trwa nagonka na polskie wybrzeże i dlatego wymyślili akcję "Odkłamujemy Bałtyk". Jej efektem jest filmik na YouTube.
Jakie mieliście doświadczenia z wakacji nad Bałtykiem? Czy któryś z restauratorów wystawił wam "paragon grozy"? A może wręcz przeciwnie. Czekamy na e-maile od was pod adresem: podroze@agora.pl.
Źródło: o2.pl / "Gazeta Wyborcza"