Rekord utonięć w Polsce. "Wchodzą do wody i próbują być herosami". "Tato! Wróć ze mną z wakacji do domu"

W Kątach Rybackich utonął 50-latek, w Krynicy Morskiej 59-latek, a na Wyspie Sobieszewskiej 53-latek z Warszawy. W Pucku morze zabrało 19-latka. To bilans tylko z jednego weekendowego dnia i jednego województwa. Łącznie podczas weekendu 17 i 18 lipca utonęło 12 osób. Od 1 kwietnia w wodzie życie straciło 185 osób. W większości na dno idą mężczyźni. Tak wynika ze statystyk. - Wchodzą do wody i próbują być herosami. Woda to potężny żywioł, z którym człowiek często przegrywa walkę - mówi w rozmowie z Podróże Gazeta.pl Marek Koperski, prezes WOPR-u Województwa Pomorskiego.

Ze statystyk policyjnych wynika, że w ubiegłym roku utonęły 483 osoby. W większości mężczyźni, wśród nich życie w wodzie straciło 48 kobiet. – Sami idą pod topór. Najczęściej topią się panowie w wieku od 35 do 65 lat. Jeszcze przed pandemią chcieliśmy, żeby powstała audycja: "Tato, wróć ze mną do domu", żeby ojciec zanim wejdzie do wody, pomyślał, zastanowił się, co mu grozi – tłumaczy Koperski.

– Ostatnio byłem na pewnym kąpielisku, zastępowałem ratowników i zauważyłem, że wiele osób kąpie się w miejscu niestrzeżonym. Próbowałem tłumaczyć, że jeśli coś im się stanie, ratownicy po nich nie popłyną, bo w pierwszej kolejności muszą zadbać o tych, którzy znajdują się na strzeżonym kąpielisku. Niestety zamiast zrozumienia, odpowiedzią było wzruszenie ramion. Tłumaczymy, że nie poświęcimy stu osób dla jednej, której zechciało się popływać na niestrzeżonym kąpielisku – informuje prezes pomorskiego WOPR-u.

Przestrzegajmy zakazów

Gdy jesteśmy poza miejscem zamieszkania i nie wiemy, gdzie znajduje się najbliższe kąpielisko, najłatwiej i najszybciej znajdziemy najbliższych ratowników na stronie Serwisu Kąpieliskowego GIS. Jest on na bieżąco aktualizowany. Znajdziemy tam informacje, nad którymi kąpieliskami powiewa biała czy czerwona flaga. To szczególnie ważne, gdy nad morzem pojawiają się sinice.

– Nie można dopuszczać do sytuacji, żeby ktoś wchodził do wody, gdy obowiązuje zakaz kąpieli i powiewa czerwona flaga. Ostrzeżeniem powinno być też wzburzone morze czy silny wiatr. Ludzie niestety lekceważą takie zakazy. Miejmy nadzieję, że zaczną się zachowywać rozsądniej, bo my, ratownicy, mamy więcej pracy – zauważa Marek Koperski. - Unikajmy też kąpieli w okolicach falochronów, molo, wejścia do portu lub mariny.

Największy grzech nad wodą

Kilka dni temu media obiegło nagranie mężczyzny, który spacerował z małą dziewczynką po falochronie na plaży w Dziwnowie. W tym czasie wywieszona była czerwona flaga ze względu na wysokie fale.

"Tuż po tym, jak ratownicy zeszli ze służby, zarejestrowałem bardzo niebezpieczną i nieodpowiedzialną sytuację. Ojciec wziął trzyletnią córkę i wszedł z nią na falochron. Kiedy dziewczynka była wystraszona, ojciec wziął ją na ręce i poszedł dalej, ryzykując, że wpadną do wody. Wiadomo, jak niebezpiecznie jest na falochronach" - napisał internauta, przekazując nagranie stacji tvn24. Autor nagrania próbował rozmawiać z mężczyzną, ten jednak stwierdził, że to jego dziecko i ma się nie wtrącać. Na kocu były widoczne butelki po alkoholu.

– Co roku apeluję, żeby zlikwidować bary plażowe i wprowadzić zakaz picia na plażach. Przecież to jest alkohol. Gdy człowiek na słońcu wypije dwa piwa, ma odjazd. Przestaje być aktywny, nie pilnuje dzieci, gdzieś się położy i śpi. A ratownicy mają kłopot. Nie wiedzą, czy taka osoba zemdlała, czy jest nieprzytomna, czy coś mu się stało, czy to zawał, a może udar? To jest dla nas dodatkowa praca – zastrzega.

Po czym dodaje: - Dlaczego 10 piw sprzedanych na plaży ma decydować o czyimś życiu? Zakaz spożywania piwa nad morzem jest możliwy do wprowadzenia, przecież w Polsce mamy ustawę antyalkoholową, która mogłaby nałożyć takie ograniczenia. Przecież ratownicy nie będą latali z alkomatami i sprawdzali, ile plażowicze mają promili alkoholu we krwi. Rok czy dwa lata temu policja była bardziej rygorystyczna, mundurowi patrolowali kąpieliska i zwracali uwagę, żeby nie pić na plażach, żeby uniknąć sytuacji, że mama opala się, pije sobie piwko, bo jest na wczasach i w pewnym momencie traci nas sobą kontrolę. Jeśli chcemy, to wypijmy piwo później, kiedy już będzie chłodniej, wtedy będzie nam i przyjemniej, i bezpieczniej.

O krok od tragedii było w Skierniewicach, kiedy to 32-letnia kobieta wybrała się ze swoim dzieckiem nad zalew Zadębie, to miejsce odpoczynku nie tylko dla mieszkańców miasta. W pewnym momencie kobieta postanowiła zająć się swoim dzieckiem. Ponieważ była pijana, pomyliły jej się dzieci i zaczęła rozsmarowywać krem na cudzym dziecku. Matka dziecka zaalarmowała policjantów.

– Obie rodziny wypoczywały na jednej plaży nad skierniewickim zalewem. W związku z tym kobieta, która zawiadomiła policję widziała, że tuż obok spożywany jest alkohol, przez dwie osoby dorosłe, pod których opieką był dwulatek – mówiła "Dziennikowi Zachodniemu" komisarz Magdalena Studniarek ze skierniewickiej komendy.

Alkohol i brak rozsądku - te dwa grzechy główne przewijają się podczas naszej rozmowy. To najczęstsza przyczyna utonięć. Okazuje się, że człowiek sam jest swoim największym wrogiem.

- Dwa lata temu moi koledzy we Władysławowie walczyli - dosłownie walczyli - z upartym człowiekiem, który na siłę chciał się utopić. Był pod wpływem alkoholu. Trzy razy wchodził do morza, nie słuchał ratowników. Fala była wysoka i obowiązywał zakaz kąpieli. Trzeba go było więc ratować na siłę, a potem niektóre media podchwyciły, że ratownicy biją wczasowiczów. W taki sposób próbowano to zinterpretować. Dla nas to było szokiem. Ludzie mu ratowali życie. Nie wpuszczali go do wody, żeby się nie utopił. Niezbędna więc była interwencja policji, która skutecznie osłabiła jego zapędy - nie ukrywa wzburzenia Koperski.

Akcja ratownicza. Zdjęcie ilustracyjneAkcja ratownicza. Zdjęcie ilustracyjne Fot. Franciszek Mazur / Agencja Wyborcza.pl

Jak zachowywać się nad wodą, aby wrócić z wakacji?

- Co roku tłumaczymy dzieciom, że mają wchodzić do wody pod okiem dorosłych, że mają zwracać uwagę, czy jest biała czy czerwona flaga, a w sytuacjach zagrożenia życia - mają dzwonić pod numer 112 - mówi Koperski.

Szef pomorskiego WOPR-u dalej wymienia: - Gdy wchodzisz do wody, nasmaruj kremem okolice serca i wszystkie przegrzane części ciała, żeby nie było szoku termicznego. Wielokrotnie też tłumaczymy dzieciom i dorosłym, że nikogo nie ratujemy, gdy nie mamy pod ręką sprzętu. W takich sytuacjach sprawdzi się koło ratunkowe, sznurek, spodnie – cokolwiek, co będziemy mogli rzucić tonącemu, gdy sami – nie potrafimy ratować. Pamiętajmy też o zaopiekowaniu się osobą, która ma za sobą akcję ratowniczą. Gdy ojciec z powodzeniem uratował tonące dziecko, to wszyscy biegną do uratowanego, a zapominają o dorosłym. Taka osoba jest tak wyczerpana po walce z żywiołem, że nie ma sił wydostać się na brzeg. I to właśnie jej trzeba pomóc. W wielu miejscach pojawiają się też tablice: "Nie wolno skakać". Ktoś je tam postawił nie bez przyczyny. I jeszcze na jedno chciałbym zwrócić uwagę: nie skaczcie z pomostów. Wiele osób nie zna głębokości i dochodzi do nieszczęścia.

Potrafi obalić dorosłego i silnego człowieka

Nad morzem trzeba także uważać na prądy wsteczne.

- Zjawisko prądów wstecznych zawsze tłumaczę w prosty sposób. Gdy przechylimy gwałtownie miskę, to nie zatrzymamy wody, zawartość naczynia się wyleje. Gdyby natomiast miska miała wyższy brzeg, to woda na chwilę by się cofnęła. I tak jak te hektolitry wody wpływają na brzeg, tak muszą wrócić. Morze to wielka balia, w której fala się kołysze, po czym wraca. To niebezpieczny żywioł. Prąd wracającej wody potrafi obalić dorosłego i silnego człowieka. To jest siła, której nie da się okiełznać. Potrafi wciągnąć na 30-50 m w morze, a w zależności od ukształtowania dna, jeżeli jest kamieniste, może poharatać pływaka tak, że aż żal patrzeć - wyjaśnia szef pomorskiego WOPR-u.

Na prądy wsteczne trzeba szczególnie uważać w Trzęsaczu, Kamieniu Pomorskim, na Mierzei Wiślanej i na Wyspie Sobieszewskiej. W Sopocie czy w Gdańsku Jelitkowie fala też potrafi być agresywna, więc lepiej zachować czujność. Gdy pojawiają się takie prądy, ratownicy natychmiast wywieszają czerwoną flagę.

- Niczego nieświadomi urlopowicze często w takich chwilach mówią: "O! Fala, fala! Poskaczemy sobie w fali", ale gdy nagle przewróci dziecko lub mniejszą osobę i wciągnie pod wodę, to nawet nie zobaczymy, kiedy ktoś z naszych bliskich został przez nią porwany - ostrzega Koperski.

Fala jest na tyle silna, że aby jeden ratownik mógł popłynąć na ratunek, w akcji musi wziąć udział cały zespół ratowniczy. Ten, który płynie na pomoc, jest przywiązany do linki. Gdy uda mu się podpłynąć do osoby uwięzionej w wodzie, grupa ratowników zaczyna ich ściągać na brzeg. To ogromny wysiłek.

A może inny system ostrzegania?

Trzy lata temu cała Polska żyła tragedią, która wydarzyła się w Darłówku. Morze pochłonęło trójkę dzieci. Miejsce, w którym utonęły, okazało się czarnym punktem, a to znaczy, że nie można było się tam kąpać. Plażowicze zignorowali znak i ich pobyt nad morzem zakończył się tragicznie.

Jednak mapy czarnych punktów nad morzem trudno szukać. Dlaczego? - Gdy na drodze co roku lub co dwa lata w tym samym miejscu zdarza się wypadek komunikacyjny, taki punkt można oznaczyć, natomiast nad morzem trzeba by oznakować praktycznie każde miejsce, w którym nastąpiło zdarzenie czy jakaś tragedia - zauważa Koperski.

- Najbardziej stosowne byłoby oznakowanie miejsc przy falochronach, ponieważ tam znajdują się gwiazdobloki, które chronią falochron przed zniszczeniem. Tak jest we Władysławowie, Ustce, Darłówku. Należałoby takie znaki umieścić też przy wejściach do portu i przy palisadach. Gwiazdobloki wyglądają niegroźnie, natomiast przy zetknięciu z żywiołem i nawet niewielką falą mogą stanowić śmiertelne niebezpieczeństwo. Podobnie sytuacja wygląda, gdy próbujemy się kąpać w pobliżu drewnianych pali, czyli ostróg często widzianych na polskich plażach. Uderzenie z siłą fali w taki obiekt może skończyć się nieciekawie. Zaś muszelki, które obrastają palisady, tną jak żyletki. W wodzie tego nie czujemy, dopiero wychodząc na brzeg, człowiek się zastanawia: "Dlaczego ja tak mocno krwawię?" - tłumaczy ratownik. 

Jak długo jednak takie tablice ostrzegawcze postoją? - Wiadomo, jak jest nad morzem: albo je wiatr zwieje, albo sztorm zniszczy - mówi. Szef pomorskiego WOPR-u już od kilku lat upomina się o postawienie nad morzem telebimów, na których wyświetlane byłyby informacje o gwałtownych załamaniach pogody. Telebimy mogłyby być jednym z elementów alertu RCB.

- Od wielu lat wspominam o postawieniu dużych ekranów reklamowych, na których wyświetlane byłyby informacje o temperaturze wody, sile wiatru, falowaniu, zimnym prądzie, a jednocześnie mogłyby tam ukazywać się różne reklamy. Upominam się o to od lat, ponieważ nad naszym polskim morzem nie ma właściwie żadnej sygnalizacji o zagrożeniu – poza czerwoną flagą. Gdy jest zagrożenie burzowe na telefonach pojawia się informacja, ale brak innej czytelnej informacji: "Uwaga, proszę wyjść z wody, bo jest bardzo niebezpiecznie". Co komu szkodzi? I gmina na tym zarobi i my poczujemy się bezpieczniej. Może trzeba poszukać innego sposobu dotarcia do ludzi, który bardziej przemówi do plażowiczów niż nasza malutka czerwona flaga, która co jakiś czas nad tym naszym polskim morzem powiewa? I którą niestety ludzie lekceważą? Wielokrotnie dzwonią do mnie kierownicy kąpielisk i mówią: "Wisi czerwona flaga a ludzie wchodzą do wody. Można ich prawie obuchem po głowie walić, a oni i tak nie słuchają".

Edukacja - ważna sprawa

Szef pomorskiego WOPR-u dodaje: - Inna kwestia też jest taka, że media rozpoczynają akcję uświadamiającą tuż przed sezonem. A ja proszę od lat, żeby akcję profilaktyczną prowadzić przez cały rok. Żeby choć raz w tygodniu rozmawiać na ten temat, przedstawiać różne formy pływania, bo przez edukację werbalną można nauczyć człowieka bezpiecznego zachowania na wodzie.

Koperski opowiada, że niemal każdy człowiek jak się położy na plecach to będzie pływał, jedynie 5-10 proc. będzie lekko opadało, ale ponad 90 proc. ludzi utrzyma się na wodzie. Kiedy ludzie zyskają taką świadomość, przestaną się tej wody bać.

Prezes cieszy się, że widać efekty programów edukacyjnych skierowanych do dzieci dotyczące nauki pływania. - W ciągu ostatnich 10 lat w wielu miastach powstało wiele pływalni i coraz więcej małych Polaków umie pływać. Tę poprawę widać w statystykach, bo dzieci w ciągu ostatniej dekady toną bardzo rzadko. Teraz trzeba stworzyć inny program edukacyjny skierowany do rodzin i głównie mężczyzn. Chciałbym, żeby kobiety wypoczywające nad wodą mówiły do swoich mężów i partnerów: "A wiesz, że masz dziecko! Ja chcę z Tobą i z dziećmi wrócić do domu". Albo: "Taki chojrak byłeś i chodziłeś do tej wody, a taka duża fala była" - mówi na koniec Koperski.

Więcej o: