Władze amerykańskiego stanu Utah informują, że przy pomocy samolotów zarybiają wysoko położone zbiorniki wodne. Podczas jednego kursu samolot może zrzucić do wody 35 tysięcy ryb, które mają od 2,5 do 7,5 centymetrów długości. W ten sposób w ubiegłym tygodniu zarybionych zostało 200 jezior.
Stanowa agencja amerykańskich władz, zarządzającej zasobami naturalnymi - Utah Division of Wildlife Resources stosuje tę metodę od połowy lat 50. ubiegłego wieku. Organizacja podaje, że przeżywalność ryb zrzucanych do jeziora z powietrza jest "niezwykle wysoka", nie podaje jednak statystyk. Nagranie wideo z procesu zarybiania jezior zostało opublikowane w mediach społecznościowych. A my się pytamy, czy takie działanie jest ekologiczne i etyczne?
– Zacznijmy od aspektów etycznych – mówi dr Alicja Pawelec, specjalista ds. ochrony ekosystemów wodnych z organizacji WWF. – Ryby są kręgowcami, mają receptory czuciowe, a to znaczy, że odczuwają ból, tak samo jak inne kręgowce: ja, pies czy kot. Jeśli zrzucamy narybek samolotami z obojętnie jakiej wysokości, to wiadomo, że spory jego procent nie trafi do wody - tylko gdzieś indziej i zginie. Zginie też albo z szoku ciśnieniowego, jeszcze w powietrzu, albo od upadku na ziemię, albo od uderzenia w wodę. Trzeba pamiętać, że taki narybek jest bardzo delikatny. Gdybyśmy człowieka zrzucili z takiej wysokości, to on mógłby się mocno poturbować, uderzając w taflę wody. Dla ryb oznacza to po prostu śmierć. Pomysł ten jest bezsensowny i etycznie wątpliwy.
Dr Alicja Pawelec zwraca uwagę również na kwestie ekologiczne.
– Nie powinno się zarybiać zbiorników, w których historycznie nie było ryb – informuje specjalistka ds. ochrony ekosystemów wodnych. – Spójrzmy na Polskę. W stawach tatrzańskich w Dolinie Pięciu Stawów – tylko w jednym z nich żyły ryby, ale ludzie postanowili zaingerować i zarybić pozostałe. Do Dwoistego Stawu Gąsienicowego wpuszczono pstrąga źródlanego. Gatunek obcy i agresywny. Szybko się rozmnożył. A w stawie tym żył reliktowy gatunek bezkręgowca: skrzelopływka bagienna, która występowała w strefie podbiegunowej i w Tatrach. Niestety pstrąg zniszczył całą populację skrzelopływki bagiennej, wyniszczył cały gatunek, a potem sam zaczął zdychać. Z powodu braku pokarmu, ale również dlatego, że zimą stawy przymarzały do dna. Na rozwiązaniu tym nic nie zyskaliśmy, a straciliśmy gatunek. Jesteśmy w szóstej fazie wymierania gatunków, a to znaczy, że każdy gatunek jest na wagę złota.
Doktor Pawelec dziwi się, że organizacja Utah Division of Wildlife Resources dostała pozwolenie na takie działania. – W USA kwestie ryb i zarybień są mocno kontrolowane, ale też trzeba pamiętać, że każdy stan ma własne regulacje.
Specjalistka WWF zwraca uwagę, że zarybianie zbiorników, czy to słodkowodnych, czy morskich, nie powinno mieć w ogóle miejsca. - Z jakichś przyczyn tych ryb nigdy wcześniej tam nie było – mówi zdecydowanie i przywołuje hipotezę Czerwonej Królowej.
Hipoteza Czerwonej Królowej została zapożyczona z powieści Lewisa Carrolla "Po drugiej stronie lustra". W powieści Czerwona Królowa szachów, biegnąc bez przerwy wraz ze zmieniającym się otoczeniem, mówiła do Alicji: "Aby utrzymać się w tym samym miejscu, trzeba biec ile sił". Stąd wzięła się koncepcja, stworzona przez ewolucjonistę Leigh Van Valena z uniwersytetu w Chicago i tzw. "wyścig zbrojeń" pomiędzy drapieżnikami i ich ofiarami.
– Organizmy ewoluują razem ze sobą. Drapieżniki z ofiarami – tłumaczy dr Alicja Pawelec. – Drapieżniki się szkolą, żeby jeszcze lepiej i efektywniej łapać ofiary, a ofiary specjalizują się w tym, żeby jeszcze lepiej przed nimi uciekać. Osobniki ewoluują równolegle i kiedy są ze sobą razem – to w ekosystemie jest zachowana równowaga, drapieżniki jedzą ofiary, a ofiary uciekają drapieżnikom. Ekosystem zostaje drastycznie zaburzony, gdy do środowiska, w którym występują same ofiary, nagle zostaje wpuszczony drapieżnik. Bo nigdy nie miały szans nauczenia się, jak postępować w sytuacji zagrożenia. W starciu z drapieżnikiem nie mają szans, zostają wyjedzone do cna. Wprowadzając więc ryby do zbiornika, w którym wcześniej ich nie było, wcale nie pomagamy, a jeszcze bardziej zaburzamy ekosystem i zaczynamy mieć większy problem.
– Pomysł zarybiania zbiorników "latającymi rybami" to etycznie i ekologicznie zły pomysł, a poza tym strata pieniędzy. Takie działanie nie przynosi żadnych korzyści – mówi zdecydowanie specjalistka WWF.