Maja Kołodziejczyk to blogerka, która pod pseudonimem Pukkalifestyle prowadzi profil na Instagramie. Na co dzień uczy języka angielskiego, a po godzinach jest aktywna w mediach społecznościowych. Ostatnio kilka dni spędziła na greckiej wyspie Paros. Pod koniec pobytu blogerka razem z partnerem wybrała się na romantyczną kolację do lokalnej knajpki.
Zamówili dwa zestawy drobiowego gyrosu w chlebkach pita i frytki, a do tego dwa lokalne piwa. Za jedną porcję pity z gyrosem Polka zapłaciła 2,80 euro. Najdroższe z zestawu okazało się piwo. Na koniec kolacji, gdy para poprosiła o rachunek, nie czekał jej moment grozy, lecz miła niespodzianka. Kolacja dla dwóch osób w greckiej restauracji kosztowała nieco ponad 12 euro, czyli ok. 55 zł.
Maja Kołodziejczyk podczas kilkudniowej wycieczki zdążyła posmakować różnych greckich specjałów i zauważyła, że Grecy najczęściej zamawiają gyrosa w chlebku pita. "Marzyłam o takiej kolacji. Obserwowałam wcześniej, co najczęściej jedzą tu ludzie i to było właśnie to" - mówiła na nagraniu. Polka dodała, że była zachwycona zarówno smakiem, jak i ceną potraw.
Paragon z greckiej restauracji Instagram / Pukkalifestyle
Oczywiście trzeba pamiętać, że z zagranicy można wrócić też z pustym portfelem. Wielokrotnie informowaliśmy o "paragonach grozy" z różnych części świata. Jeden z turystów trzy lata temu za dwie kawy i dwie wody na placu św. Marka w Wenecji zapłacił 43 euro (ok. 193 zł) i był mocno wzburzony.
Przedstawiciel kawiarni tłumaczył, że tak wysoki rachunek jest wynikiem dodatkowej opłaty za prestiżową lokalizację. "Gdy przychodzi do płacenia rachunku, klienci się denerwują. A po prostu nie słuchają, gdy kelner przy wręczaniu karty informuje, że ceny są uzależnione od tego, który stolik zostanie wybrany" - mówił Daily Mail przedstawiciel kawiarni. "Oczywiście jeśli nasi goście chcą, mogą napić się kawy w barze za 1,25 euro (ok. 5,60 zł). Ale jeżeli wybiorą stolik na placu, mogą się cieszyć muzyką, podziwiać dzwonnicę i rozkoszować się widokiem bazyliki św. Marka, a to zupełnie inne doświadczenie" - przekonywał.
Zatem zanim zamówi się posiłek, warto poznać różne niepisane zasady i uważnie słuchać kelnerów, aby za dwie kawy nie zapłacić połowy budżetu przeznaczonego na wakacje.
A co z "paragonami grozy" nad Bałtykiem? Oczywiście nieuczciwi przedsiębiorcy znajdą się wszędzie, nie tylko nad polskim morzem. Na pewno też w centrum, na starówce czy przy plaży ceny będą wysokie. Warto pójść kilka przecznic dalej, by znaleźć nieco tańsze miejsce.
Z przekazem, że nad Bałtykiem panuje drożyzna, nie zgadzają się m.in. władze Mielna, które podjęły kampanię na rzecz obrony własnego wizerunku. "Sinice, mięsożerne bakterie i drożyzna w gastronomii, ten temat powrócił w tym roku - to fake newsy i mity" - mówiła "Gazecie Wyborczej" Mirosława Diwyk-Koza, rzeczniczka Urzędu Miejskiego w Mielnie.
Samorządowcy z Mielna twierdzą, że trwa nagonka na polskie wybrzeże i dlatego wymyślili akcję "Odkłamujemy Bałtyk". Jej efektem jest filmik na YouTube.
Jakie mieliście doświadczenia z wakacji nad Bałtykiem? Czy któryś z restauratorów wystawił wam "paragon grozy"? Jeśli tak, prześlijcie nam go na adres: podroze@agora.pl.