Doktor Rafał Długosz: Jest ona dosyć wygodna dla przeciętnego obywatela. Obostrzenia nie były bardzo uciążliwe, nie byliśmy zamknięci w domach, mogliśmy wychodzić na ulice. Niemniej jednak wiele osób straciło pracę, wygoda więc nie była dla wszystkich. Obciążenie służby zdrowia też było duże.
Liczyliśmy, że strategia przyjęta przez Agencję Zdrowia Publicznego (Folkhälsomyndigheten), przyniesie lepsze efekty. Przy porównaniu naszych statystyk zachorowań z danymi z sąsiedzkich krajów, oni wypadają lepiej. U nich umieralność na COVID-19 jest mniejsza. Choć analizując te dane, można wyciągnąć różne wnioski. W jednym z regionów kraju umieralność pomimo koronawirusa była niższa w 2020 roku niż w 2019 roku.
Katarzyna Tubylewicz: Szwecja ma gorsze statystyki od sąsiadów, ale jeśli porówna się je ze średnią europejską, z takimi krajami jak: Belgia, Hiszpania czy nawet Polska, które miały bardzo radykalne lockdowny, to widać, że Szwecja bez uciążliwych restrykcji nie ma od nich gorszych wyników. W pewnym momencie problem epidemii przestał być tylko sprawą Agencji Zdrowia Publicznego, a stał się kwestią polityczną. Strategia walki z pandemią do pewnego stopnia spolaryzowała Szwecję, a także podzieliła cały świat. W tej chwili w kraju panuje przekonanie, że chociaż program ten wywołał wiele kontrowersji, to był dobry i całkiem skuteczny.
Zgadzam się z Aminą Manzoor, wieloletnią dziennikarką naukową "Dagens Nyheter", autorką książki "Od hiszpanki do COVID-19", która uważa, że w większości krajów przereagowano i że mieliśmy do czynienia z masową histerią. Oczywiście Manzoor nie ukrywa, że popełniono też w Szwecji błędy, ale mówi się przecież o tym na głos.
R.D.: Reakcja w domach opieki nie była wystarczająco szybka. Można było zrobić więcej. Na początku pandemii umierało zbyt wiele osób i właśnie ofiary śmiertelne podczas pierwszej fali składają się na wysoką liczbę zgonów widoczną w statystykach.
K.T.: Od lat w domach opieki społecznej dochodziło do systemowego zaniedbania.
R.D.: Kiedy prywatyzowano ośrodki zajmujące się opieką nad osobami starszymi, nie uwzględniano kwestii związanych z pandemią. Nie wzięto pod uwagę kwestii chorób, które mogą się szerzyć, ani również tego, że w takich miejscach skupione zostaną osoby zwiększonego ryzyka.
W latach 80. w domach opieki zatrudniano osoby na umowy o pracę, które pracowały osiem godzin. Kiedy podjęto decyzję o prywatyzacji tych ośrodków, właściciele zmienili zasady zatrudnienia, postawili na elastyczność zatrudnienia, w rezultacie do seniorów przychodziły ciągle nowe osoby.
To jeszcze przyspieszyło pandemię. Osoba, która kontaktowała się zazwyczaj z jednym opiekunem, nagle zaczęła komunikować się z wieloma. Czasami z kilkoma osobami dziennie. W rezultacie do zakażeń zaczęło dochodzić o wiele szybciej.
K.T.: Osobom zatrudnionym na umowę o dzieło nie przysługuje zwolnienie, idą więc z kaszlem czy katarem do pracy i zarażają innych. A na początku pandemii w domach opieki nie stosowano maseczek czy podstawowych zasad ochrony i rzeczywiście, to co się stało podczas pierwszej fali pandemii rzutuje na całościową liczbę ofiar śmiertelnych. Potem sytuacja się poprawiła. Wprowadzono wiele różnych działań na rzecz ochrony mieszkańców i potem już fali śmierci w tych domach nie było. Warto tu chyba podkreślić, że Szwecja jest krajem, w którym ani politycy, ani urzędnicy nie usiłują przekonywać, że byli zawsze nieomylni. To ułatwia w sytuacjach kryzysowych odkrywanie, co nie działa, nazywanie tego i wprowadzanie lepszych rozwiązań.
R.D.: Zgadzam się. Gdyby wcześniej wprowadzono masowe testowanie, to o wiele wcześniej byłoby wiadomo, że wcale tak dużo osób się nie zakaża, żeby osiągnąć odporność stadną.
R.D.: Agencja Zdrowia Publicznego ogłaszała rekomendacje, a następnie część odpowiedzialności przeniesiono na obronę cywilną. To niestety nie przyniosło wystarczającego efektu, bo po zimnej wojnie wydatki na obronę znacznie ograniczono. Nie byliśmy już tak dobrze przygotowani na atak bronią biologiczną, więc i na pandemię.
W ostatnich latach wszyscy byli skupieni na zapobieganiu terroryzmowi. W wielu krajach zachodnich koncentrowano się na tym, żeby ograniczyć następstwo takiego ataku. Nie słyszeliśmy natomiast, żeby ktoś podejmował działania służące zabezpieczeniu nas przed następstwami pandemii.
K.T.: To nie fair, że Tegnell przedstawiany jest jako nieodpowiedzialny szaleniec. Jest pragmatykiem. Człowiekiem odważnym, który nie zmienia zdania pod wpływem nacisku mediów, co bardzo różni go od współczesnych polityków.
W pierwszej połowie pandemii uznawany był za osobę wręcz kultową, popieraną przez dużą część społeczeństwa. Potem poparcie dla niego spadło, ale wciąż jest duże. Należy też pamiętać, że on żadnych decyzji nie podejmował sam. Stała za nim cała instytucja i jego własny szef.
R.D.: Tegnell to chłodno kalkulujący naukowiec. Tu nie ma żadnej kawaleryjskiej fantazji. Nie zgadzam się z opiniami o przeprowadzaniu eksperymentu. To naukowiec i lekarz, dla którego eksperyment przeprowadza się w sposób absolutnie kontrolowany. Posłużył się swoją wiedzą i doświadczeniem, które zdobył podczas pracy w różnych krajach zmagających się z epidemiami. I taką zaproponował strategię. Tak to należy zrozumieć.
Jako epidemiolog, lekarz, naukowiec i urzędnik państwowy otrzymał od swojego mocodawcy opracowanie rekomendacji, co mamy zrobić, żeby opanować pandemię. I on to zrobił. Tegnell nie ma uprawnień, żeby wprowadzać zakazy.
K.T.: Ogromny wpływ na jego postawę miała epidemia eboli w Afryce. Obserwował ją z bliska. Był tam na miejscu. W jednym z wywiadów mówił, że to właśnie wtedy przekonał się, że znacznie więcej ludzi umierało na inne schorzenia niż te wywołane wirusem, tylko dlatego, że szpitale były zamknięte dla wszystkich innych pacjentów. Zapalenie wyrostka robaczkowego kończyło się śmiercią, a przecież można go było zoperować, gdyby nie to, że wprowadzono bardzo radykalne działania. Dlatego też powtarzał, że zamknięcie szkół, firm, miast i państw jest obciążeniem dla całego społeczeństwa.
K.T.: Od początku zapewniał, że będziemy musieli długo żyć z koronawirusem. Na pewno jego błędem było to, że gdy w lutym 2020 roku bardzo wiele osób wróciło z nart w Austrii, w których wykryto siedlisko COVID-19, na pytanie, czy Szwedzi ci mają zostać w kwarantannie, mówił, że nie ma takiej potrzeby. "Idźcie do pracy, idźcie do szkół". I to jest prawdopodobnie jeden z powodów, dla których ta pierwsza fala pandemii była bardzo dynamiczna. Pamiętajmy jednak, że mówił też wiele rzeczy, które się sprawdziły i podjął sporo słusznych decyzji. Według mnie, także dzięki niemu, Szwecja uniknęła pandemii strachu i paniki, a to ważny element całej układanki.
Tengell już nie raz podejmował ryzykowne decyzje. W 2009 roku gdy kraj zmagał się ze świńską grypą, epidemiolog podjął decyzję o masowym szczepieniu Szwedów przeciwko temu wirusowi. U ponad 500 z zaszczepionych osób szczepionka wywołała narkolepsję.
K.T.: Szwecja jako kraj miała tendencję do radykalnego reagowania w takich sytuacjach, także długo przed Tegnellem. Totalne opanowanie w czasie pandemii COVID-19 jest czymś nowym. Radykalizm był widoczny w czasach epidemii HIV. Wówczas Szwecja była chyba jedynym krajem w Europie, w którym osoba mająca pozytywny wynik testu na HIV była obowiązkowo rejestrowana jako nosiciel.
Kilka lat później, gdy doszło do epidemii świńskiej grypy, Szwecja też podjęła radykalne kroki. Szybko zakupiono szczepionkę Pandemrix i zaczęto nią szczepić także dzieci. Ponad 500 osób zapadło na narkolepsję. Czy rzeczywiście pod wpływem szczepionki? Opinie na ten temat są podzielone. Niektórzy lekarze uważają, że trudno udowodnić wywołanie skutku ubocznego szczepionki w postaci narkolepsji. Państwo jednak uznało ten fakt i wypłaciło poszkodowanym odszkodowania.
R.D.: Tegnell ostrzegał przed drugą falą. Mówił, że z pandemią będziemy żyć przez 1,5 roku, a może nawet przez dwa lata. Szkoda, że pamięta się raczej wypowiedzi, które mogą kogoś zdyskredytować. Naukowiec od początku mówił, że jedynym rozwiązaniem jest powszechne szczepienie.
K.T.: Łatwo oceniać i krytykować oraz szukać winnych zwłaszcza wśród osób charyzmatycznych i widocznych, a taką stał się Tegnell. Tymczasem zacząć należy chyba od tego, że sytuacja pandemii i pojawienia się nowej choroby jest czymś, co z góry skazuje nas na popełnianie pewnych błędów. Trzeba też pamiętać, że nie wszędzie obowiązuje takie samo prawodawstwo.
R.D.: Prawodawstwo szwedzkie jest dosyć słabo przystosowane do sytuacji kryzysowych. Być może wynika to z uwarunkowań historycznych. W szwedzkiej konstytucji nie ma czegoś takiego jak stan wyjątkowy, dlatego prawnie nie można było podjąć takich działań jak np. we Francji. To jest kraj liberalny.
Rząd ma ograniczone pole manewru. Może wprowadzić ograniczenie liczby zgromadzeń, ale galerii handlowych zamknąć nie mógł. I potem pojawiają się różne absurdy, że zamyka się kina, teatry, kościoły, a duże sklepy wciąż są otwarte, a przecież tam gromadzą się ludzie. Władze mogły prawnie zaingerować tam, gdzie mogły. W galerii handlowej nie mogły. Tak po prostu jest.
Szwedzi bardzo lubią swoje regulacje oraz przepisy i bardzo chętnie się nimi kierują, tam, gdzie one są. Ale w bardzo wielu przypadkach tych przepisów w ogóle nie ma.
K.T.: Pamiętajmy jednak o tym, że Szwedzi bardzo sumiennie przestrzegali rad zamiast nakazów, praca z domu, zachowywanie bezpiecznych odległości, rezygnacja z podróży po kraju, to nie było trudne do wyegzekwowania. Szwedzkie społeczeństwo jest protestanckie i to wciąż czuć. Choć trzeba przyznać, że wyznawana kiedyś przez większość Szwedów religia, bardziej dziś wpływa na sposób życia niż duchowość, bo Szwecja jest mocno zsekularyzowana. Ale nadal panuje tu protestancki kult pracowitości i lojalności wobec autorytetów – w tym państwa. To jest bardzo silne.
R.D.: Szwecja jest zupełnie innym krajem. Panuje tu mniejsze zagęszczenie ludności, a dystans społeczny mieszkańcy zachowują sami z siebie. Popularne są dowcipy o Szwedach, w których jeden do drugiego mówi, że nie może się doczekać, kiedy przestanie obowiązywać dwumetrowy dystans społeczny, a wróci normalna odległość, czyli pięć metrów.
K.T.: W Szwecji nikogo nie mamiono obietnicami: "Teraz was zamkniemy na trzy miesiące, a potem będzie już dobrze". Od początku mówiono, że podstawowym celem jest utrzymywanie liczby zachorowań na stałym poziomie, żeby mogła funkcjonować przede wszystkim służba zdrowia.
Wiele osób uważa, że Szwecja zachowała się dziwacznie, a może to większość świata zachowała się bezrefleksyjnie, podążając ścieżką Chin? Drogą wyznaczoną przez dyktaturę?
Już wiemy, że zamknięcie ludzi w domach przyniosło naprawdę dużo strat, niekoniecznie ekonomicznych. Myślę, że będziemy się o tym dowiadywać coraz więcej, w momencie gdy media zaczną się tym interesować zamiast ciągle porównywać, w którym kraju jest więcej, a w którym mniej zachorowań.
R.D.: Wydaje mi się, że parlament powinien szybciej zareagować. Szybciej wdrożyć zmiany prawne, które umożliwiłyby wprowadzenie bardziej radykalnych i jaśniejszych zasad czy też obostrzeń. Dlatego właśnie wykonawcza strona walki z pandemią była niewydolna.
Jeszcze przed pandemią trzeba było pomyśleć o zmianie prawa, bo przecież ostrzeżenia przed epidemiami pojawiały się już kilka lat temu. Bill Gates ostrzegał, że epidemie wirusowe mogą stać się dużym problemem w najbliższej przyszłości.
W sytuacji zagrożenia życia milionów ludzi władze powinny mieć możliwość wprowadzania radykalnych ograniczeń. Żeby było jasne. Nie jestem zwolennikiem wprowadzania pełnego lockdownu, ale miejscowego ograniczenia przepływu ludzi już tak.
R.D.: Szybko przeprowadzono reorganizację szpitala, żeby móc zapewnić opiekę osobom bardziej potrzebującym, wzmocniono oddział SOR, potem otwarto oddział intensywnej terapii tylko dla pacjentów COVID. Chaos w ciągu tego roku trwał tylko jedną godzinę, tylko dlatego, że dyspozytor się pomylił i skierował wszystkie karetki do jednego szpitala. Część lekarzy została skierowana do pracy przy pacjentach covidowych, stąd pojawiły się dowcipy o intubowaniu pacjentów przez psychiatrę. To były anegdotyczne sytuacje. Ja tylko raz dyżurowałem na takim oddziale, ale inni moi koledzy robili to częściej. Miałem wrażenie, że wszystko jest dobrze zorganizowane.
Pojawił się inny problem. Pielęgniarki anestezjologiczne zostały skierowane do pracy na oddziałach intensywnej opieki medycznej, ponieważ potrafiły obsługiwać respirator. Zabrakło ich więc przy zwykłych operacjach. W rezultacie wiele zabiegów, które nie były niecierpiące zwłoki, zostało odłożonych na później. Nie dotyczyło to operacji nowotworowych. Te nadal były przeprowadzane.
Inną kwestią jest to, że osoby, które w obawie przed zakażeniem nie wychodziły z domu, ignorowały niepokojące objawy związane z innymi chorobami. Może to spowodować tylko opóźnienie rozpoznania i leczenia nowotworów, a w rezultacie doprowadzić do pogorszenia się ich stanu zdrowia. Przykładowo: jednym z najczęstszych objawów nowotworu jelita grubego jest krew w kale. Najczęściej reagujemy na takie spostrzeżenie i idziemy do lekarza. Zwykle schorzenie to dotyka osoby starsze, które podczas pandemii mówią: "Poczekajmy". Tylko że nowotwór jelita grubego nie poczeka, a jego leczenie będzie później nieskuteczne.
W momencie, gdy wszystkie siły służby zdrowia zostały skierowane do walki z pandemią, inni pacjenci zostali zaniedbani. To zaczyna dopiero wychodzić na wierzch. Skutki pośrednie pandemii związane z większą śmiertelnością - z innych przyczyn, a nie tylko z powodu COVID-19 - zapewne nastąpią. Nie zobaczymy ich teraz, a za rok lub dwa lata.
R.D.: W Szwecji 90 proc. społeczeństwa chce się szczepić. Do tej pory jedną dawką zaszczepiono 7,1 mln Szwedów, dwie dawki otrzymało 2,64 mln osób. Prawie 30 proc. populacji jest już w pełni zaszczepiona.
Sporym problem jest dotarcie z informacją o szczepieniu do niektórych grup, głównie imigrantów, którzy nie znają szwedzkiego. Wśród nich organizowana jest kampania o szczepieniu.
Katarzyna Tubylewicz mieszka w Sztokholmie. Jest pisarką, tłumaczką i dziennikarką, autorką m.in. reporterskich książek o Szwecji: "Samotny jak Szwed? O ludziach Północy, którzy lubią bywać sami" i "Moraliści". Współpracuje m.in. z "Gazetą Wyborczą" i szwedzkim pismem "Kvartal". Jest też nauczycielką jogi.
Rafał Długosz, chirurg transplantolog. Na co dzień pracuje w Szpitalu Karolinska w Sztokholmie.