Grecja przed sezonem: wycieczka zorganizowana

Życie w miasteczku Paralia rozpoczynało się ok. jedenastej. Od pierwszej do ósmej, dziewiątej była sjesta. Dopiero potem warto było wyjść ?na miasto?

Po raz pierwszy daliśmy się namówić na wyjazd zorganizowany. Kraj: Grecja, Riwiera Olimpijska. Termin: koniec kwietnia/początek maja. Dojazd: autokar. Wyżywienie: własne. Warunek: pokój z widokiem na morze. Po przyjeździe do Paralii, typowej miejscowości letniskowej z małym portem rybackim i dużym (jak na warunki greckie) miastem Katherini w pobliżu, nastąpiło dzielenie kluczy do pokoi. Nasz był na parterze, po otwarciu drzwi balkonowych okazało się, że plaża podchodzi do naszego tarasu, a parę metrów dalej srebrzy się w słońcu Morze Egejskie.

***

Najpierw było pół dnia na promie (przed podpisaniem umowy z biurem podróży warto uściślić jego kategorię i rodzaj). Wyspaliśmy się tylko dzięki temu, że płynęliśmy przed sezonem i można było położyć się w poprzek na kilku złączonych fotelach (za to wracaliśmy na krypie pamiętającej początki motoryzacji i transportu morskiego).

Do Igumenitsy dopływaliśmy o brzasku - to była prawdziwa poezja! Górzyste wybrzeże, usiane dziesiątkami wysp i wysepek, zza których poprzez poranną mgiełkę przebijało się leniwie greckie słońce. Przepięknie!

Potem podróż autokarem przez góry Pindos - spore przeżycie, trochę z gatunku filmów grozy. Piękne panoramy wysokich gór (ponad 2 tys. m n.p.m.), przeplatane widokami małych wsi i miasteczek w dolinach.

Drogi, bez śladu barierek, pięły się nad przepaściami. O tym, że nie były bezpieczne, świadczyły leżące dziesiątki metrów niżej wraki samochodów. Jedynym zabezpieczeniem, jakie widziałem, były przydrożne kapliczki. To podnosiło na duchu.

Następny przystanek: Meteory. Miejsce zupełnie wyjątkowe, jeden z cudów naszej planety. Dwadzieścia kilka klasztorów zawieszonych na potężnych skałach wyrasta niespodziewanie na jednej z nielicznych w Grecji równin. Czynnych klasztorów zostało niewiele, w jednym mieszka tylko jedna mniszka. Nawet dzisiaj, przy użyciu najnowszego sprzętu alpinistycznego zdobycie pionowych skał nie jest proste. A wciągnięcie na ich szczyt materiałów budowlanych graniczyło z cudem! Warto zobaczyć to niezwykłe miejsce, zwłaszcza że dostęp do klasztorów jest prosty - kilkadziesiąt skalnych stopni i możemy porozmawiać z mnichem strzegącym tajemnych miejsc przed aparatem fotograficznym. Trzeba pamiętać, że kobiety nie mogą tu wejść w szortach (mężczyźni też), krótkich spódniczkach czy z odkrytymi ramionami. Mnisi wypożyczają (bezpłatnie) długie do kostek spódnice.

W miasteczku pod Meteorami zatrzymujemy się w warsztacie ikon połączonym ze sklepikiem z "pamiątkami z Grecji". Poczęstunek ouzo lub metaksą, coś słodkiego na przekąskę.

***

Wieczorem dojeżdżamy do Paralii, pod boski Olimp. Nie wiedziałem, że to potężne pasmo górskie z najwyższym szczytem 2917 m n.p.m. Sporo, tym bardziej że od podnóża gór do brzegu morza jest tylko kilkanaście kilometrów. Robią wrażenie ich ośnieżone wierzchołki, bardzo często przysłonięte tajemniczą zasłoną chmur, zawieszonych tuż u ich szczytu, właśnie tam, gdzie przebywają greccy bogowie. Warto wspiąć się nieco wyżej, niż dojeżdża autokar czy samochód - na końcu krętej asfaltowej drogi nie ma żadnej knajpki czy schroniska, a i widok z wysoka jest piękniejszy (pamiętajmy o dobrych butach, ciepłej kurtce i dokładnej mapie - to naprawdę są góry, a nie plaża).

***

Dzień kolejny - Saloniki, duże miasto portowe w Macedonii, krainie, która wydała na świat Aleksandra Wielkiego, zwanego Macedońskim, jednego z największych wodzów ludzkości. W wieku osiemnastu lat pokonał sprzymierzone wojska miast południowej Grecji, a w dwa lata później, jako władca Macedonii, rozpoczął podbój potężnego państwa perskiego, docierając aż do Indii.

Dzisiaj największą atrakcją miasta oprócz kilku zabytków, w tym bazyliki św. Demetriosa, największego obiektu sakralnego w Grecji, jest ogromne, orientalne targowisko i sklepy, w których tanio kupimy markowe wyroby bawełniane. Warto wcześniej ustalić dni i godziny ich otwarcia, bo dzień pracy Greków znacznie odbiega od naszego. Godziny południowe to czas spotkań, gry w karty, trik-traka czy innych rozrywek - oczywiście dla mężczyzn. Kobiet nie widuje się w "męskich" miejscach. Knajpki i restauracje, miejskie skwery i ogrody okupują mężczyźni.

Obrazek z restauracji: kelner podaje mi kartę, rozmawia ze mną, siedząca obok kobieta jakby nie istnieje, a zamówione potrawy najpierw lądują przede mną. Albo dyskoteka - cena wstępu taka sama dla wszystkich, ale po krótkim targu z bramkarzem panie wchodzą gratis. Wpadamy grupką około dziesięciu osób: na parkiecie tłum Greków. Greczynki (bardzo nieliczne) pochowane po kątach. Jakby tańczącym Grekom kobiety nie były potrzebne do zabawy. Ale gdy zobaczyli cudzoziemki - pół dyskoteki nagle oszalało! Nieodgadniony jest stosunek Greków do kobiet.

***

Na rynku w Katherini trafiliśmy na wielkanocny zwyczaj rozbijania gotowanych jajek pomalowanych na czerwono. Zabawa polega na tym, żeby uderzając swoim, poprzednio starannie wybranym i sprawdzonym na własnych zębach (twardość skorupki), doprowadzić do pęknięcia jajka drugiej osoby. Na centralnym placu miasta ustawia się rząd kilkunastu mężczyzn (a jakże!). Pierwszy z rzędu przechodzi wzdłuż szeregu, uderzając w kolejne jajka - zawodnicy z pękniętym odpadają. Na koniec zostaje tylko jeden i w nagrodę dostaje prawdziwy puchar! Wszystko transmituje telewizja. Dostaliśmy od uczestników zabawy po kilka jajek i cały wieczór walczyliśmy ze sobą o palmę pierwszeństwa.

***

Akropol - prawdziwa uczta duchowa. Z Paralii do Aten jest kilkaset kilometrów, więc wyjechaliśmy o niewyobrażalnie wczesnej dla Greków godzinie. (Na marginesie: kiedy nasz sąsiad poszedł o świcie do portu po świeże ryby, zastał tylko tubylca sprzątającego nabrzeże, który poinformował go, że rybacy wypływają w morze przed południem i świeże rybki będą wieczorem). Życie w miasteczku rozpoczynało się ok. jedenastej (z wyjątkiem piekarni i dwóch sklepików spożywczych), od pierwszej do ósmej, dziewiątej była sjesta. Dopiero potem warto było wyjść "na miasto".

I kiedy ostatni goście wychodzili z nadmorskich knajpek, my wsiadaliśmy do autokaru. Warto stawić się przed kasą Akropolu w momencie jej otwarcia. Przez pierwszą godzinę zwiedza się to przepiękne miejsce bez przeciskania się przez wielojęzyczny tłum, który wraz z upływem czasu coraz szerszą ławą wlewa się pomiędzy świątynie. A te tkwią niewzruszenie, spoglądając na nas z góry. Są niewyobrażalnie piękne i harmonijne. Znakomitym dla nich tłem jest białe, wspinające się na pobliskie wzgórza miasto i majaczący w oddali port w Pireusie z lazurowym morzem po horyzont. Osobnym rozdziałem Akropolu są piękne, zwiewne, kamienne dziewczyny, podtrzymujące strop świątyni - Kariatydy. Po prostu boskie. Ale potrzeba sporej wyobraźni, żeby "zobaczyć" świątynie i posągi greckie takimi, jakie były przed tysiącami lat - kolorowe, z wymalowanymi oczami, ustami, podkolorowanymi policzkami. Pastelowe kolumny i wielobarwne tympanony. Zgroza. Dzisiaj Akropol i greckie zabytki są białe, farbę przez wieki spłukały deszcze, wypaliło słońce, przewiał wiatr. I chwała im za to. Biała Grecja jest klasyczna, antyczna, boska. I niech tak pozostanie. Na wieki.

Zejście na Plakę, starą dzielnicę Aten przylegającą do Akropolu, też jest bardzo przyjemne. Wąskie uliczki pełne straganów, handlujących i turystów. Niezliczone urocze knajpki z sympatycznymi Grekami. Warto usiąść na dłuższą chwilę, posmakować miejscowych potraw (za bardzo uczciwą cenę), napawać się widokami i atmosferą miejsca. Na wyciągnięcie ręki mamy bizantyjskie kościoły, Agorę, Wieżę Wiatrów, antyczne ruiny.

W drodze powrotnej odwiedzamy Termopile, wąwóz, gdzie trzystu Spartan wychowanych w poczuciu honoru i patriotyzmu zginęło do ostatniego żołnierza, powstrzymując przeważające siły wroga.

***

Na ostatnią kolację wybraliśmy maleńką knajpkę nad brzegiem morza, do której wchodziło się przez kuchnię. Po tradycyjnym rytuale, kiedy kelner rozmawia tylko ze mną, ustalamy menu, z bardzo wyraźnym zastrzeżeniem, że interesują nas wyłącznie dania typowo greckie, oczywiście z sałatką grecką i tzatzikami. Do tego miejscowe wino. I świece. Też greckie.

Za oknami robi się coraz ciemniej, morze cicho szumi, popijamy wino. Po jakimś czasie kelner przynosi greckie specjały. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy jedną z potraw okazał się wielki panierowany schabowy! Chyba pora wracać do kraju!

A grecka sałatka jest dobra na wszystko i do wszystkiego! Myślałem, że gdy wrócę do domu, nie tknę grubo krojonych ogórków, grubo krojonych pomidorów, grubo krojonej cebuli, grubo krojonego sera feta, oliwek, a to wszystko zalane oliwą. A jednak jem dalej, jak w Grecji.

Do wszystkiego można jeść również tzatziki - gęsty sos na bazie ogórków, czosnku i jogurtu. Zresztą jedzenie w Grecji to naprawdę przyjemność. Warto śmiało próbować lokalnych potraw, nawet jeśli trafi się dziwnie przyrządzona i "pleciona" z boczkiem baranina. Próbowaliśmy wszystkiego, co brzmiało po grecku. Polecam souvlaki, czy klasyczny gyros. Znajomi zachwalali oktapodi - ośmiornice, podawane tu na wiele sposobów. Miłym zwyczajem w naszym rejonie było serwowanie na deser talerza pełnego pokrojonych owoców. Od firmy.

Więcej o: