"Na terenie Wawelu działają naciągacze żerujący na niewiedzy i chaosie organizacyjnym gospodarzy obiektu. Naciągacze podają się za licencjonowanych przewodników z kilkudziesięcioletnim stażem" - alarmuje Przemek Saracen w magazynie "Srebrny Kompas" i opisuje sytuację dotyczącą Krakowa, a szczególnie zamku na Wawelu.
Wielu turystów nie wie, że na Wawelu obowiązuje dzienny limit wejść. Najlepiej więc wcześniej zarezerwować bilet. Gdy pula się wyczerpie, wiele osób odchodzi z kwitkiem. I ten właśnie fakt wykorzystują naciągacze.
Gdy turyści, którym nie udało się kupić biletu, głośno wyrażają swoje niezadowolenie i rozczarowanie, wtedy pojawia się "licencjonowany przewodnik", który oferuje swoje usługi.
"Schludnie ubrany, z identyfikatorem zawieszonym na szyi. W pięknych słowach roztacza przed wami wizję zwiedzania (w tym konkretnym przypadku) Katedry Wawelskiej. Mało tego, okazuje się, że nie musisz stać w kolejce, a na dodatek masz gwarancję, że na pewno zwiedzisz to miejsce. I to za jedyne 50 zł od osoby" – czytamy na stronie magazynu.
Można by się zastanawiać, czy autor nie jest zbyt krytyczny, w końcu przecież turyści wchodzą na upragniony Wawel, a i przecież przewodnikom zdarza się dorabiać. Rzecz polega na tym, że oszust sprzedaje jeden bilet za 50 zł, gdy tymczasem jego prawdziwy koszt wynosi 14 zł.
Saracen przekazał sprawę pracownikom Katedry Wawelskiej i zasugerował, jak rozwiązać ten problem. Proponuje, żeby przewodnicy nosili jednolite elementy ubioru.
Na stronie instytucji można przeczytać, że usługi przewodnickie prowadzi Biuro Rezerwacji Zamku Królewskiego na Wawelu.
Źródło: Srebrny Kompas