"Lodowiec zagłady" topnieje znacznie szybciej, niż sądzono. Gdy zniknie, woda z oceanów zaleje wiele lądów

Jest wielkości Wielkiej Brytanii i jeśli się roztopi, z mapy może zniknąć choćby Gdańsk, Malbork czy Darłowo. Thwaites, znany także jako "lodowiec zagłady", jest bacznie obserwowany przez naukowców, którzy korzystają z najnowszych osiągnięć technologii, aby dowiedzieć się, co też "pod lodowcem piszczy". W tym celu "zatrudniono" bezzałogową łódź podwodną Ran. Sprawdziła się doskonale, choć wnioski już tak pozytywne nie są.

Thwaites jest jednym z sześciu wielkich lodowców Antarktyki, który sklasyfikowano jako niestabilny. Jego powierzchnia wynosi ok. 182 tys. km kw. Jak informuje National Geographic, w ciągu sześciu lat prędkość jego topnienia wzrosła dwukrotnie, a w porównaniu z latami dziewięćdziesiątymi ubiegłego wieku - pięciokrotnie. Na Antarktydzie znajduje się ok. 90 proc. lodu całej Ziemi.

Zobacz wideo Katastrofa klimatyczna. "Głupota polityków nas zaboli. Kto będzie sterował klimatem, ten będzie rządził światem"

Prof. Anna Wåhlin, oceanografka z Uniwersytetu w Göteborgu i główna autorka pracy opublikowanej na łamach "Science Advances", tłumaczyła, że "najmniej znaną zmienną jest przebieg pokrywy lodowej na Zachodniej Antarktydzie". Skorzystano więc z bezzałogowej łodzi podwodnej Ran, która wpłynęła pod niedostępne do tej pory miejsce, zwiedziła lodowiec od spodu i sprawdziła, co też pod lodowcem piszczy, a właściwie do niego dociera.

Łódź podwodna zdobyła cenne dane

Ran wyposażony w odpowiednie urządzenia zmierzył zasolenie, temperaturę i natlenienie prądów oceanicznych docierających pod lodowiec. Pierwszy kurs poszedł mu nadzwyczaj sprawnie, a wyniki okazały się na tyle wartościowe, że naukowcy już planują kolejną misję z jego udziałem w przyszłym roku. Ran pozwolił ustalić badaczom, że Thwaites nie bez przyczyny nosi przydomek "lodowiec zagłady".

Jak informuje Anna Wåhlin, dzięki pozyskanym danym stworzono mapę prądów morskich pod "pływającą" częścią lodowca. Odkryto pod nim głęboki przesmyk biegnący na wschód z zatoki Pine Island Bay. Do tej pory uważano, że ciepła woda nie może się tamtędy przedostawać. Okazało się, że jest zupełnie inaczej. Z najnowszych badań wynika, że lodowiec od spodu trzema nowymi przejściami opływają prądy oceaniczne.

Ustalenia naukowców są niepokojące dlatego, że do badanej góry lodowej docierają ciepłe prądy, które dostarczają ciepłą wodę pod lodowiec, znacznie przyspieszają jego topnienie i powodują jego destabilizację. Zmniejsza się jego podstawa, a lodowiec szelfowy może się cofać.

Organizacja ekologiczna postuluje opodatkowanie 'latającą elitę' Częste loty to luksusowy nawyk. Ekolodzy postulują opodatkowanie "latającej elity"

Wypływają ogromne masy wody

Podczas misji Ran przeprowadził badania przy krawędzi lodowca. Udało mu się odkryć, że w kierunku północnym wypływają stamtąd ogromne masy wody, które powstały w procesie topnienia lodowca. Naukowcy dzięki temu upewnili się o destrukcyjnej sile oddziaływania ciepłych prądów na Thwaites.

Najnowsze dane są alarmujące. "Ważne, że zbieramy dane, które są niezbędne do stworzenia dokładnego modelu dynamiki procesów, którym podlega lodowiec Thwaites. Będziemy mogli dokładniej analizować tempo jego topnienia w przyszłości. Im lepszy sprzęt badawczy, im więcej danych, tym mniejsza niepewność co do przyszłości" – stwierdza Anna Wåhlin.

Szybsze od spodziewanego topnienie lodowca Thwaites od spodu może prowadzić do wzrostu poziomu mórz i oceanów na całej Ziemi. Już dziś wody roztopowe z tego lodowca odpowiadają za 4 proc. całkowitego wzrostu poziomu mórz i oceanów. Natomiast woda z topniejących lodowców na zachodniej Antarktydzie odpowiada za 10 proc. rocznego podnoszenia się poziomu mórz i oceanów na Ziemi.

Naukowcy zwracają uwagę, że topniejące lody Antarktydy Zachodniej mogą sprawić, że poziom mórz podniesie się od 50 cm do nawet pięciu metrów. Jeśli osiągnięta zostanie górna granica, to właśnie obszar nadmorski w naszym kraju zostanie zalany. Z mapy Polski znikną Gdańsk, Malbork czy Ustka, a na świecie nie będzie już Amsterdamu czy Buenos Aires. Do końca tego stulecia poziom mórz i oceanów ma wzrosnąć o metr. Jak będzie wyglądał wtedy świat, można podejrzeć na mapce.

Dr Andrzej Kassenberg z Instytutu na Rzecz Ekorozwoju i portalu chronmyklimat.pl mówił na łamach Dziennika Bałtyckiego, że katastrofa nie będzie przypominała biblijnego potopu. "Zagrożenia nie będą występować nagle, wg wzoru, że w 2050 r. będą niemal niewidoczne, a w 2060 r. morze będzie miało metr wyżej. Ten proces będzie postępował wolno, jednak systematycznie".  

Źródło: Oceanographic Magazine / National Geographic / Focus / Ziemia na rozdrożu

Zapora na rzece Magpie Kanadyjska rzeka uzyskała osobowość prawną. "Nie jesteśmy jej właścicielami"

Więcej o: