Perevertilov za burtę wypadł na wodach pomiędzy Nową Zelandią a Pitcairn, które jest brytyjskim terytorium zamorskim. Spędził w wodzie 14 godzin, a przetrwał dzięki porzuconej boi, którą dojrzał na horyzoncie i do której postanowił dopłynąć. Jak podaje "The Guardian", załoga przez sześć godzin nie zauważyła, że brakuje jednego marynarza.
Po wypadku marynarz rozmawiał ze swoim synem, któremu opowiadał, że po zakończeniu nocnej zmiany w maszynowni dostał zawrotów głowy. Wyszedł więc na pokład, żeby się przewietrzyć. "Nie pamięta momentu wypadnięcia za burtę. Mógł zemdleć" - twierdzi syn Vidama Perevertilova. Inżynier pamieta jedynie, jak odzyskał przytomność i zobaczył, że jego statek odpływa.
Gdy załoga zorientowała się, że na pokładzie brakuje jednej osoby, wezwała na pomoc francuską flotę z Polinezji, aby pomogła w poszukiwaniach rozbitka. W akcję ratunkową włączyły się też służby meteorologiczne, które pomogły zbadać wiatr i prądy morskie, aby określić, dokąd mógł podryfować zaginiony.
Perevertilova udało się odnaleźć i wyłowić z wody około godz. 18. Jeden z członków załogi usłyszał słabe wołane i zobaczył uniesioną rękę. Marynarz był wyczerpany, ale nie odniósł żadnych obrażeń. Szczęśliwe zakończenie akcji poszukiwawczej skomentowała Brytyjska wysoka komisarz Nowej Zelandii Laura Clarke. "Obawialiśmy się najgorszego, biorąc pod uwagę ogrom Oceanu Spokojnego i jego silne prądy. Więc to, że Silver Supporter [nazwa statku - przyp. red.] go odnalazł, a on przeżył, jest zdumiewające" - przyznała.
Marynarz zdecydował, że nie będzie zabierał boi, która uratowała mu życie, na pamiątkę. Zostawił ją w wodzie z myślą, że być może kiedyś znów kogoś ocali.