Abstrahując od wątpliwości i absurdów wynikających z rozporządzenia rządowego, nie można zapominać po prostu o zasadach bezpieczeństwa i zdrowym rozsądku. Pandemia nie robi sobie wolnego na święta, ferie czy urlopy, które chcielibyśmy spędzić, podróżując, a koronawirus nie uzależnia swojej transmisji od tego, czy prawo w danym kraju jest logiczne, czy zaskakujące.
Nie należę do osób, które uważają, że wraz z końcem roku kończą się problemy. Jestem raczej pełna obaw, co przyniesie 2021 rok. Czy nie będzie to kolejny trudny rok w moim życiu zawodowym i kolejny najgorszy w życiu całej branży turystycznej.
Alina Dybaś-Grabowska Archiwum prywatne
Rozumiem trudną sytuację w branży, ale czytelnicy komentują: "turystyka płacze, a przecież zdrowie jest najważniejsze". "Czy nie powinniśmy raczej zostać w domu, a nie gdzieś jechać, ryzykować zakażeniem i utratą życia, tylko po to, żeby ktoś mógł zarabiać?". Wszyscy borykamy się z negatywnymi skutkami pandemii. Czy narzekania przedstawicieli z branży turystycznej są na miejscu?
Odwrócę pytanie. Może ludzie powinni zrozumieć sytuację, w jakiej znalazła się branża turystyczna? Internet przyjmie wszystko. Czy ktoś ośmieli się w cztery oczy coś podobnego powiedzieć? Nie sądzę. W obiektach hotelowych utrzymany jest wysoki reżim sanitarny, na pewno większy niż w kościołach czy galeriach handlowych.
Ludzie, którzy od roku siedzą pozamykani w domach, również tracą zdrowie, fizyczne i psychiczne. Brak ruchu, ciągłe przebywanie z tymi samymi osobami jest męczące zarówno dla dorosłych, jak i dzieci. W ostatnich miesiącach nasiliła się przemoc domowa. Dzieci uczące się w systemie zdalnym, niemające kontaktu z rówieśnikami, popadają w coraz większą izolację. Wszyscy mają już tego dosyć. Nikt nie mówi, żeby organizować teraz grupowe wyjazdy, ale powtarzam, że branża turystyczna zapewnia reżim sanitarny w obiektach. To jedna z bardziej bezpiecznych branż. Siedząc w domach, nabawiamy się otyłości, cukrzycy, nadciśnienia, nie wspominając o problemach psychicznych.
Mogę powiedzieć, że pozwalając iść babci na pasterkę, wysyła się staruszkę na śmierć. I to stwierdzenie jest bardziej realne i odpowiednie do sytuacji niż wysyłanie kogoś na stok narciarski, bo na nartach jeżdżą raczej ludzie zdrowi, bez chorób współistniejących.
Odszkodowania domagają się podmioty zrzeszone i niezrzeszone w TOO. Organizacja jest jedynie koordynatorem tych działań. Pozew ma dwieście czterdzieści sześć stron i jest skierowany przeciwko Skarbowi Państwa. Na jaką kwotę finalnie? Nie jestem w stanie powiedzieć, ponieważ dochodzą kolejne firmy. Ubiegamy się o odszkodowanie w związku z niekonstytucyjnym ograniczeniem działalności gospodarczej.
To był pierwszy krok. Tuż po wysłaniu wezwania do zapłaty do Rady Ministrów, ministra zdrowia oraz ministra spraw wewnętrznych i administracji próbowaliśmy się bezskutecznie skontaktować z rządem. Wysłaliśmy pisma z prośbą o spotkanie i o mediację. W całym tym procesie wspierał nas Rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorstw.
Uważam, że mediacje są najlepszym sposobem rozwiązania spraw. Na sali sądowej powinno się spotykać w ostateczności, ale ponieważ wszystkie próby komunikacji zawiodły, postanowiliśmy złożyć cywilny pozew zbiorowy o odszkodowanie.
Jeszcze pod koniec października liczyliśmy na jakieś rozmowy, ale ponieważ zostaliśmy zignorowani, przez kolejne dwa miesiące koncentrowaliśmy się na zebraniu odpowiednich dokumentów.
Ostatnie wydarzenia, czyli decyzja rządu o skróceniu ferii zimowych i zamknięciu obiektów hotelowych na okres noworoczny, pozbawiły mnie wątpliwości.
Żeby zamknąć komuś biznes, musi zostać wprowadzony jeden z przewidzianych konstytucją stanów nadzwyczajnych. W takim przypadku przedsiębiorcy mają ustawowo zagwarantowane wyrównanie strat poniesionych w związku z sytuacją. Żaden z nich nie został wprowadzony. Faktem jest, że inne kraje również dokonały zamknięcia turystyki (jak np. Czechy, Słowacja, Niemcy, Francja, Austria), ale przedsiębiorcy otrzymali adekwatne wsparcie. Nie podważamy kwestii pandemii, tylko sposób, w jaki się z nami postępuje. Nie widzę arogancji w działaniu hotelarzy, a jedynie absurdalną odpowiedź na absurdalne i niezgodne z literą prawa rozporządzenia.
Turystyka jest moją miłością. Śmieję się, że jest gorsza niż narkotyk, bo nie ma od niej odwyku.
Przez przypadek zaczęłam pracować w tej branży, mając dziewiętnaście lat, idąc na studia. Raz próbowałam ją rzucić, jeszcze szybciej wróciłam. Kocham tę branżę, jestem w niej od ponad 20 lat, przeszłam w niej bardzo wiele. Zaczynałam od sprzedawcy, potem byłam trenerem, kierownikiem biura, szefem regionu, dyrektorem zarządzającym. Pracowałam u dużych i małych organizatorów, mam swoją agencję turystyczną i firmę czarterującą jachty. To całe moje życie. Nie pozwolę nikomu, żeby je zniszczył, bo tak mu się podoba.
Przeszłam już naprawdę wiele. I arabską wiosnę i atak na World Trade Center, nauczona więc doświadczeniem, postanowiłam działać. Wiedziałam też, że działania trzeba prowadzić mniej dyplomatycznie. Są sytuacje, w których trzeba działać jak odbicie lustrzane przeciwnika.
Zarzucono mi, że petycja, którą wystosowałam do premiera Morawieckiego była zbyt emocjonalna, że przesadzam z moimi czarnymi myślami. Może i tak, ale była prawdziwa. Nie siedział nad nią sztab ludzi, nie zastanawiał się nad każdym słowem. Okazało się, że to nie były czarne myśli, tylko tak rzeczywiście się stało.
Z tej fali negatywnych komentarzy wyłoniło się też sporo pozytywnych. Nie ma co ukrywać, z tych mniej przychylnych też wyciągnęłam wnioski. Pewnego wieczoru, po przeczytaniu kilkunastu wiadomości, zdałam sobie sprawę, że jestem otoczona inteligentnymi ludźmi, którzy tak jak ja chcą temu stawić czoła. I choć są inne organizacje, postanowiłam założyć własną. Nie dlatego, że inne są gorsze, czy robią coś źle. Chciałam, aby powstała organizacja, która będzie działała w sposób bardziej dobitny, bo przecież my jesteśmy grupą ludzi, którzy mają zbyt wiele do stracenia. Powstała więc Turystyczna Organizacja Otwarta jak sama nazwa mówi bardziej otwarta. Zaczęli się zbierać wokół mnie bardzo fajni ludzie, fachowcy, dzięki nim zobaczyłam, że każdy z nas potrzebuje działań na rzecz wspólnoty, społeczności. I zaczęliśmy działać.
Powołanie Turystycznej Organizacji Otwartej miało na celu integrowanie środowiska i działanie na jego rzecz po ustaniu pandemii. To był początek trwającej do dzisiaj ciężkiej pracy. Mimo wieloletniej pracy z ludźmi przyznaję, że nie zdawałam sobie początkowo sprawy, jak trudna to będzie praca i jak szalenie roszczeniowi są ludzie. Satysfakcja jest jednak ogromna. Do organizacji w krótkim czasie zapisało się ponad tysiąc przewodników, pilotów, właścicieli obiektów hotelowych, agentów turystycznych, touroperatorów, właścicieli firm transportowych.
Zabrał możliwość robienia tego, co kocham najbardziej, czyli turystyki. Nie mogłam też zobaczyć się z rodzicami. To są dla mnie dwie najtrudniejsze rzeczy.
O dziwo, przyniósł też sporo satysfakcji, ponieważ zostałam biegłym sądowym w dziedzinie turystyki. Poszłam na studia. Studiuję prawo spółek handlowych.
Prywatnie, dał mi więcej czasu dla mojej czteroletniej córki. I zweryfikował przyjaciół. Postawił na mojej drodze zawodowej i prywatnej nowych, szalenie wartościowych ludzi. Bardzo dużym zaufaniem obdarzam osoby, które razem ze mną zakładały oraz prowadzą organizację. Szanuję ich za szczerość, bezinteresowność i bezpośredniość. Najbardziej obrzydza mnie fałszywe poklepywanie po plecach i dwulicowość oraz próby wykorzystania czyjejś pracy do zbudowania własnej pozycji. Niestety każda społeczność zawiera też takie jednostki, których osobiste ambicje wykraczają ponad potrzeby ogółu.
Branża turystyczna na pewno będzie inna niż do tej pory. Proces wychodzenia z kryzysu będzie trwał latami. Nie rok czy dwa. Trudno też to jednoznacznie ocenić, ponieważ jesteśmy w trakcie tego całego zamieszania.
Polacy przyzwyczaili się już do podróżowania, zwiedzania świata, potrzebują oddechu od szarej codzienności. Kiedy rozmawiam z ludźmi spoza branży, to często słyszę, jak bardzo im tego brakuje. Jestem więc pewna, że turystyka się odrodzi, ale na pewno ten proces trochę potrwa.