"Polacy zwiedzają kościół i odjeżdżają. Nikt nie chce zwiedzać Betlejem. Izraelskie biura mówią, że jest niebezpieczne"

Jak wyglądają święta w Betlejem? Czy możliwa jest przyjaźń między Izraelczykiem i Palestyńczykiem? Jak podróżują Palestyńczycy, skoro nie mają obywatelstwa? I jak wygląda podróż Izraelczyka na drugą stronę muru? Rozmawiamy z Janem Kirschenbaumem - Polakiem o żydowskich korzeniach - oraz Palestyńczykiem Salahem Abu Labanem.

Sylwia Borowska: Czy choinka stoi już w Betlejem?

Salah Abu Laban: Od dwóch tygodni [rozmowa odbyła się przed świętami - przyp. red.] na głównym placu Manger Square (z ang. plac Żłóbka) obok Bazyliki Narodzenia Pańskiego. Betlejem w tym roku nie przypomina jednak tego, które znam i kocham. Aż przykro patrzeć. Wszystko pozamykane. Miasto wymarło, jest pusto. Właśnie rozpoczyna się u nas kolejny lockdown. Gdy odpalali świąteczne iluminacje, nikt nie mógł wejść na plac, mogliśmy tylko obejrzeć relację live na Facebooku. To już nie to samo.

 

Jak było w przeszłości?

Salah: Co roku w tym czasie na placu było kilka tysięcy ludzi. Betlejem przed Bożym Narodzeniem nie śpi. Ruch na ulicach jest cały czas, ludzie robią zakupy, bary są pełne, wszędzie młodzież. To święto dla wszystkich - zarówno chrześcijańskich Arabów, którzy w Betlejem stanowią 20 procent ludności, jak i muzułmanów. Wielu ubiera choinki w swoich domach, bo muzułmanie wierzą w narodzenie Chrystusa. W Bazylice Narodzenia Pańskiego w Wigilię jest tłum, w tym ważni politycy i hierarchowie kościelni, a także lokalne osobistości. Rezerwacje miejsc trzeba robić z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Na zewnątrz też stoją ludzie, ale w tym roku do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, czy odbędzie się msza i czy będzie można stać na zewnątrz. Jednak udało się, choć z mniejszym rozmachem niż zwykle.

Zaskoczyłeś mnie choinką w domach arabskich.

Salah: Podobnie jest na Wielkanoc, kiedy wielu muzułmanów przygotowuje pisanki. Po chrzcie arabscy chrześcijanie często idą do meczetu, aby imam pomodlił się za ich dzieci. Dużo muzułmanów modli się do Maryi, aby chroniła ich dzieci albo w intencji kobiet, które mają problem z zajściem w ciążę. Z kolei niektórzy chrześcijanie poszczą w ramadan. Tradycje obu religii przenikają się i dlatego Betlejem jest tak niezwykłym miejscem. Kiedy studiowałem na Katolickim Uniwersytecie w Betlejem, nigdy nie rozmawialiśmy o tym, kto jest jakiego wyznania. Różnice nikomu nie przeszkadzały.

embed

Salah w Betlejem, fot. archiwum prywatne Salaha Abu Labana

Gdzie nauczyłeś się mówić tak dobrze po polsku?

Salah: W Polsce, gdzie byłem przez czternaście miesięcy w 2013 i 2014 roku. Jestem przewodnikiem turystycznym i prowadzę też hostel w Betlejem. Nauczyłem się polskiego z zamiarem oprowadzania Polaków, bo od zawsze dużo ich tutaj przyjeżdżało. Przez chwilę myślałem o mandaryńskim, ale Chińczycy to 1 proc., a Polacy aż 30 proc. wszystkich pielgrzymujących do Bazyliki Narodzenia Pańskiego. Nie znałem wcześniej Polaków, bo zawsze tylko podjeżdżali autokarem pod kościół i po wyjściu z kościoła odjeżdżali. Nikt nie chciał zwiedzać Betlejem. Niestety izraelskie biura turystyczne mają wąski program i mówią, że jest tutaj niebezpiecznie. Dlatego, kiedy rozmawiałem w Polsce z ludźmi, byli zaskoczeni, że w Betlejem pulsuje normalne życie. W tym mieście mieszka przecież 150 tysięcy ludzi.

Jak odnalazłeś się w Polsce?

Salah: Po pewnym czasie zrozumiałem, że mamy podobne doświadczenie. Chodzi o historię. Wy mieliście w Polsce zabory, musieliście walczyć o niepodległości, my jesteśmy pod okupacją Izraela. To nas zbliża. W pierwszym kontakcie jesteście zamknięci, trochę chłodni, ale jak już zaufacie, to bije z was takie ciepło i życzliwość, jak od nas Palestyńczyków.

Jak to się stało, że Palestyńczyk zaprzyjaźnił się z "okupantem", czyli Izraelczykiem?

Jan Kirschenbaum: Poznałem Salaha przez Facebooka. Jestem polskim pilotem i przewodnikiem wycieczek, który robi państwowy kurs przewodnicki po Izraelu, więc często pomagam ludziom zaplanować ich wyjazd do Izraela. Na jednej z polskich grup turystycznych ktoś zapytał, czy na własną rękę można pojechać z Tel Awiwu do Betlejem. Odezwał się wtedy Salah, że może pomóc. Zaciekawiło mnie, skąd rodowity Palestyńczyk z Betlejem zna język polski. Moi turyści, których wysłałem pod opiekę Salaha, wracali zachwyceni nie tylko Betlejem, lecz także Salahem, więc pewnego dnia pomyślałem: teraz moja kolej.

Jestem Polakiem o żydowskich korzeniach, który zbudował swoją żydowską tożsamość od podstaw. Gdy wyjeżdżałem na studia do Izraela, a potem, gdy przygotowywałem się do emigracji do Izraela, poznałem wyłącznie izraelską część dziejów naszego regionu. Polega ona na pokazywaniu historii niewielkiego skrawka, na którym tutaj mieszkamy, ale wyłącznie z jednej perspektywy - odmawiając Palestyńczykom prawa do tej ziemi, tłumacząc, że w całości powinna należeć tylko do Żydów, bo jest ich ziemią od czasów praojców. Poznanie Salaha otworzyło mi oczy na wiele aspektów, o których nie miałem pojęcia. Jako gej i Polak o żydowskim pochodzeniu, zawsze będę przeciwko jakiejkolwiek dyskryminacji. A przez to, że urodziłem się we Wrocławiu, czyli na dawnych terenach niemieckich, a moja rodzina pochodzi z Kresów, wiem, że poczucie przynależności nie zawsze pokrywa się z obecnymi granicami geograficznymi. Dlatego w pewnym momencie zaczęło mnie korcić, aby przejść na drugą stronę muru i zobaczyć, co tam się dzieje, poznać palestyńską narrację.

embed

Jan w Jaffie, fot. archiwum prywatne Jana Kirschenbauma

Izraelczycy zazwyczaj tego unikają. Czego się boją?

Jan: Też miałem obawy. To przechodzenie na drugą stronę nie odbyło się tak od razu, to był proces. Kiedy powiedziałem swoim współlokatorom, dwóm Izraelczykom, że chciałbym wybrać się do Betlejem, bo poznałem przewodnika z Palestyny, zapytali: "Czy to jest bezpieczne?", "Czy możesz mu ufać?", "Jesteś pewien, że chcesz tam jechać?". Myślę, że pomogło mi to, że nie mieszkam w Izraelu od urodzenia i nikt z mojej rodziny nie ma nieprzyjemnych doświadczeń związanych z konfliktem izraelsko-palestyńskim. A może dlatego, że żyjąc tutaj krócej, jestem mniej podatny na antypalestyńską narrację.

Izraelczycy mają chyba powody, żeby się bać.

Salah: Izraelczycy zazwyczaj po raz pierwszy stykają się z Palestyną jako żołnierze. Albo w trakcie konfliktu albo regularnie na checkpoincie na granicy. Znają więc tylko Palestyńczyków, którzy sprzeciwiają się izraelskiej okupacji. Widzą mężczyzn z bronią albo dzieci, które rzucają w nich kamieniami. To tworzy złe wyobrażenie o Palestyńczykach. Po co mają potem jechać na wycieczkę do takiego miejsca?

Czyli Izraelczycy nie wpadają na weekend do twojego hostelu w Betlejem?

Salah: Miałem kilku Izraelczyków, ale tych bardziej otwartych i ciekawych Palestyny. Nie mają uprzedzeń, a czasem chcą zwiedzić tereny, gdzie mieszkała kiedyś ich rodzina. Tel Awiw jest jak Wieża Babel, stamtąd do nas nikt nigdy nie przyjedzie na weekend. To ich w ogóle nie interesuje. Prawo wojskowe teoretycznie zabrania Izraelczykom wjeżdżania na tereny Palestyny, przy wjeździe stoją czerwone tablice ostrzegawcze, można przekroczyć granicę, ale na własną odpowiedzialność. Niewiele osób ryzykuje. Boją się.

Prawo wojskowe nie dotyczy jednak cywilnych Izraelczyków, tylko żołnierzy. I nas cywilnych Palestyńczyków na równi z żołnierzami. Paradoks. Cywile izraelscy nie mają żadnych przykrych konsekwencji ze strony Izraela, jeśli odważą się przejść granicę. Powszechnie unikają takich wycieczek, tłumacząc to względami bezpieczeństwa. Rząd izraelski wmawia Izraelczykom również, że dla ich bezpieczeństwa zbudował na terenie Palestyny betonowy mur, który ma długość 160 km, a całe ogrodzenie Zachodniego Brzegu to linia o długości 780 km. My po drugiej stronie czujemy się jak w getcie. Mur nie chroni Izraelczyków, tylko zagarnia na ich korzyść naszą ziemię na Zachodnim Brzegu. Ogrodzenie z siatki jest ruchome i często zmienia położenie. Kradną w ten sposób coraz więcej i więcej.

Jan: Na kursie dla licencjonowanych przewodników po Izraelu mówi się o nim jako "murze bezpieczeństwa". Aby przejść na drugą stronę, trzeba pokonać checkpoint i kontrolę paszportową, dlatego gdy wybierałem się na Zachodni Brzeg, wziąłem dla pewności paszport polski, aby uniknąć ewentualnych problemów jako Izraelczyk.

Jak wyglądała pierwsza podróż na drugą stronę muru?

Jan: Wsiadłem pewnego poranka w autobus do Jerozolimy, tam przesiadłem się w autobus do Efrata [osiedle żydowskie na Zachodnim Brzegu - przyp. red.], pod które Salah przyjechał po mnie swoim samochodem. To był luty, a więc pora, kiedy przyroda w tym rejonie świata wraca po zimie do życia. Kwitły pięknie migdałowce. Salah ma hostel z wielkim tarasem na dachu, urzekł mnie widok, który rozciągał się stamtąd na Betlejem. Potem poszliśmy na miasto, a spacer był długi, bo wszyscy tu znają Salaha i po drodze musieliśmy się z każdym przywitać. Nie zliczę, ile razy usłyszałem tego dnia "Achlan wa sachlan" [z arab. dzień dobry - przyp. red.].

Tak sobie wyobrażałeś Betlejem?

Jan: Myślałem, że będzie biedniej i brudniej. Od wielu znajomych słyszałem wcześniej: "Tam nie ma nic ciekawego". Być może, ale dla tych, którzy nie zwiedzają Betlejem z Salahem. On zna tu każdy zakątek. Betlejem przypominało mi trochę Jaffę, czyli arabską dzielnicę telawiwskiej aglomeracji, ale wydało mi się miejscem bardziej autentycznym. Tutaj poczułem, że to prawdziwy Bliski Wschód. Izrael stoi w rozkroku między Zachodem a Orientem, a Betlejem to 100 proc. Orientu. Urzekł mnie targ, gdzie ludzie targują się dla przyjemności samego targowania, z lokalnymi, świeżymi oliwkami, mandarynkami praktycznie prosto z krzaka i z zapachami przypraw. No i ta niezwykła arabska gościnność!

Od tej pory zawsze mówię, że jeśli być goszczonym na Bliskim Wschodzie, to najlepiej przez Palestyńczyków i Sefardyjczyków, czyli Żydów pochodzących z krajów arabskich. Poza tym Betlejem jest przeżyciem kulinarnym! To tam jadłem najlepszego kurczaka w moim życiu - z sumakiem, oliwkami i dużą ilością cebuli. To lokalna specjalność. Podobnie jak kawa z kardamonem, bułki z sezamem, herbata z miętą. Niebo w gębie!

Z jakimi emocjami wróciłeś do Tel Awiwu?

Jan: To było przełomowe doświadczenie, zacząłem inaczej patrzeć na Izrael. Nie da się mówić o historii tego kraju i całego regionu bez zrozumienia historii Arabów, którzy tutaj mieszkają. Salah zawiózł mnie do klasztoru prawosławnego Mar Saba, jednego z najstarszych na świecie. Jechaliśmy przez pustynię, która o tej porze roku jest zielona i kwitną na niej anemony. Wysiedliśmy z auta i nigdy w życiu nie słyszałem takiej ciszy jak tam pośrodku pustyni. Niesamowite doświadczenie. W drodze powrotnej Salah zapytał, czy chciałbym posłuchać polskiej muzyki. Byłem ciekaw jakiej. Włączył i z głośników popłynęła piosenka Marka Grechuty "Dni, których nie znamy".

To było piękne dopełnienie chwili. Polski Żyd z Wrocławia, gej, który wybrał Tel Awiw na swoje miejsce do życia, i Palestyńczyk muzułmanin, który nauczył się polskiego, jadą jednym samochodem po pustyni. Rzadki, ale piękny obrazek blisko-wschodni. Chciałbym, żeby Polacy odwiedzający ten region też mogli doświadczyć czegoś takiego. Żeby wizyta w Betlejem była nie tylko pielgrzymką do Bazyliki Narodzenia Pańskiego, lecz także okazją do poznania palestyńskiej współczesności.

Dokąd zabralibyście mnie?

Salah: Musisz zobaczyć mur, bo graffiti na nim opowiada historię o tym, jakbyśmy wyglądali bez tego muru.

Co mogłabym jeszcze zobaczyć?

Salah: Mamy tutaj najstarsze drzewo oliwne na świecie, które liczy ponad pięć tysięcy lat. Ta oliwka jest niemal trzy razy starsza od Jezusa. Mamy piękną pustynię, a także Jerycho, czyli najstarsze miasto na świecie, liczące 11 tysięcy lat.

Jan: Cały Bliski Wschód należy do najstarszych zamieszkanych regionów na świecie. Udokumentowano, że to jedno z pierwszych trzech miejsc, gdzie uprawiano zboża i udomowiono zwierzęta. Nie zrobili tego ani Żydzi, ani Arabowie, bo wtedy nie było wtedy jeszcze ani islamu, ani judaizm. Byli tutaj po prostu ludzie. Nadal tak jest, a przynajmniej ja staram się nie patrzeć na kogoś przez pryzmat jego pochodzenia czy wyznania.

Czy Janek jest pierwszym Izraelczykiem, z którym się zaprzyjaźniłeś?

Salah: Tak. Znałem kilku wcześniej, ale dopiero z Jankiem złapaliśmy wspólny język. Po prostu polubiliśmy się i świetnie nam się współpracuje. Mam dziewczynę Polkę, która mieszka w Warszawie. Teraz rozdzieliła nas pandemia, bo od marca nie ma lotów z Polski. Moja dziewczyna jest katoliczką i jeśli się pobierzemy, to będziemy mieszanym małżeństwem. Każde zostanie przy swoim wyznaniu, choć ja nie powiedziałbym o sobie, że jestem wyznawcą islamu. Ja wierzę w Boga, ale nie wierzę w religię. Od 10 lat mam w domu choinkę na Boże Narodzenie, ale przestrzegam również ramadanu, bo widzę w tym większy sens niż tylko religijny.

Możesz odwiedzać Janka w Tel Awiwie?

Jan: Nie, Salah nie może wpaść spontanicznie do mnie na kawę albo przyjechać wykąpać się w morzu.

Salah: Muszę mieć specjalnie pozwolenie. Są Palestyńczycy, którzy pracują w Izraelu, często na budowach, więc oni mają stałe pozwolenie, ale mogą je dostać tylko, jeśli są żonaci, mają dzieci i więcej niż 35 lat. Palestyńczycy nie mają obywatelstwa. Każdy z nas ma status uchodźcy. Mamy tylko dokumenty na podróż, ale nie mamy paszportów. Gdy lecę za granicę, też muszę dostać specjalne pozwolenie, a wylecieć mogę tylko z Ammanu w Jordanii, nie z lotniska Ben Gurion w Izraelu. Moja rodzina pochodzi z Zeharja, miejscowości położonej niedaleko Bet Shemesh. Dzisiaj leży na terytorium Izraela, jakieś 30 minut drogi od Betlejem. O moich rodzinnych okolicach wspomina się w Biblii, tam między innymi odbyła się walka Dawida z Goliatem. Moi rodzice urodzili się w obozie dla uchodźców, są ich trzy w Betlejem. Ci ludzie czekają, aby wrócić kiedyś do swoich wiosek w Izraelu.

To chyba jest nierealne...

Salah: Ale czekają.

***

Jan Kirschenbaum - Licencjonowany pilot wycieczek z Polski, który obecnie kończy państwowy kurs przewodnicki po Izraelu. Można go znaleźć na Instagramie i Facebooku jako @telavivjan.

Salah Abu Laban - Licencjonowany przewodnik z Palestyny. Posiada certyfikat ukończenia kursu języka polskiego. Także prowadzi swój profil na Instagramie - Bunksurfing hostel & tours.

Więcej o: