Leśnicy z Nadleśnictwa Wałbrzych na biedaszyby natrafili u podnóża Chełmca. Choć zostały już zasypane, apelują, aby uważać podczas spacerów po lesie.
To szkodnictwo leśne, polegające na wykopywaniu tzw. biedaszybów w celu wydobycia węgla. Szkodnictwo powodujące duże straty leśne, a przede wszystkim będące ogromnym zagrożeniem dla samych kopaczy, jak i wszystkich turystów
- piszą.
Zwracają uwagę na dywan, który widoczny jest na zamieszczonych w poście zdjęciach. Osoby, które wykopują biedaszyby, po zakończonej pracy często zakrywają je właśnie dywanami i cienką warstwą ziemi. A inni, nieświadomi zagrożenia, mogą nadepnąć na prowizoryczne przykrycie i wpaść do środka. Głębokie doły stanowią także duże niebezpieczeństwo dla zwierząt. Mogą mieć nawet 10 metrów głębokości.
Dlatego pamiętajcie, że gdy spotkacie w lesie podobne widoki, to koniecznie zgłoście to do nas i przede wszystkim nie próbujcie tych szybów penetrować!
- apelują leśnicy.
Lasy Państwowe na swojej stronie wyjaśniają, że wykopywanie takich szybów niesie za sobą szereg innych konsekwencji. "Doprowadza do zaburzenia stosunków wodnych w lesie, mocno zaburza konfigurację terenu, bo nawet po zakopaniu w miejscu biedaszybów powstają zapadliska, poza tym nielegalnie wycinane są drzewa w pobliżu, które później służą za podpory" - czytamy.
Nadleśnictwo Wałbrzych w tym roku znalazło cztery biedaszyby. Rok wcześniej zanotowano dwa takie przypadki. "Najwięcej biedaszybów zlokalizowano w 2016 r., gdyż 46, a rok wcześniej, czyli w 2015 r. 31" - informują Lasy Państwowe i apelują, by reagować za każdym razem. Podczas pracy kopaczy zdarzały się bowiem nawet przypadki śmiertelne.
Zasypywanie dołów to także spore wydatki. W latach 2012-2015 wydano ponad 142 tysiące złotych, przy czym są to koszty związane tylko z likwidacją dziur. "Oprócz tego należy jeszcze pamiętać o stratach pośrednich, jak kradzież drewna, wycinka drzew, zniszczenie uprawy leśnej czy zniszczenie drogi, gdyż zdarzały się przypadki wykopania szybu na samym środku drogi" - wyliczają leśnicy.
Biedaszyby zaczęły powstawać na Górnym Śląsku na przełomie lat 20. i 30 XX wieku w czasie kryzysu gospodarczego. Z tego procederu mogły utrzymać się całe rodziny, bo węgiel sprzedawali taniej. Z kolei w latach 90. XX wieku biedaszyby zaczęły powstawać w Wałbrzychu, gdy zamykano wałbrzyskie kopalnie.
W sieci można jednak znaleźć relacje biedaszybników (lub kopaczy), którzy przekonują, że obecnie ta działalność nie ma nic wspólnego z biedą. W serwisie dziennik.walbrzych.pl w 2018 roku opublikowana została rozmowa z mężczyzną - Rafałem - który zajmuje się wykopywaniem biedaszybów.
My nie mówimy na to biedaszyby. Wolimy mówić dziury. Z biedą to już dziś nie ma wiele wspólnego. My tu przychodzimy do pracy, która ma dobre i złe strony. Dobra – pozwala nam jakoś żyć. Nie są to może jakieś super zarobki, ale są wyższe od tych proponowanych z urzędu pracy. Miesięcznie można zarobić ok. 3-4 tysięcy – to jest taki pułap, którego można sięgnąć. Pozwala na utrzymanie domu i drobne wydatki
- opowiada. Mówi też o stereotypie, według którego biedaszybnik to osoba uzależniona od alkoholu i często też kopiąca pod jego wpływem. "Oczywiście zdarzają się czasem takie sytuacje, ale te osoby się goni, bo one nam robią taką sławę, a nie inną i często po prostu przeszkadzają w pracy. Nie pozwala się im wkopywać koło siebie, odsyła do domu. Powtarzam - stereotyp biedaszybów nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. One już dawno nie mają wiele wspólnego z biedą i alkoholem" - przekonuje. Dodaje, że takie osoby dla pozostałych kopiących są problemem.
Rozmówca dziennikarza serwisu odnosi się też do nielegalności wykopywania takich dołów. "Rzeczywiście nie ma co tego kwestionować [łamania prawa - przyp. red.]. Prawo geologiczne i górnicze mówi jasno, że nie można węgla pozyskiwać bez koncesji. Grozi za to grzywna od 500 zł do 5 tysięcy. No łamiemy prawo, ale nie do tego stopnia, żeby czuć się jak złodzieje" - zapewnia.
Z kolei w serwisie NaTemat pojawił się reportaż dotyczący biedaszybów. Jego bohaterowie również zapewniali, że to nie ma już nic wspólnego z biedą. "Nie robimy tego z biedy. Nie jesteśmy patusami, jak się o nas mówi, którzy kopią trochę węgla na flaszkę. My robimy dla zarobku. Miesięcznie zarabiam "siódemkę" [siedem tysięcy - przyp. red.] - opowiada jeden z nich o imieniu Patryk. Twierdzi też, że nie robią nic złego. "Pracujemy, tylko my nie chcemy ochłapu. Możemy iść do zakładu w strefie ekonomicznej za 1500 złotych, pracować po godzinach i jeszcze nasłuchać się od brygadzisty. Wiem, bo moi bliscy tam pracują".
W reportażu wypowiada się też Tomasz Sakowski, inspektor z wałbrzyskiej Straży Miejskiej - autor tekstu wybrał się na patrol specjalnego zespołu, aby zapoznać się ze zjawiskiem biedaszybów również od drugiej strony. Teraz ma ono już znacznie mniejszą skalę niż kiedyś. "U nas dużo się zmieniło. Wałbrzych zmienia wizerunek" - mówi. Strażnicy uważają, że obecnie, kiedy jest dostęp do pracy, nie ma żadnego usprawiedliwienia dla działania biedaszybów.