Weterynarz przy krowie, kobieta siedząca na ławce i dziergająca na drutach skarpetki, dwóch kumpli nad szklaneczkami wysokoprocentowej palinki - na tym cmentarzu o pochowanych opowiadają kolorowe tablice. Dla zmarłych dobrze, bo pamięć o nich wciąż trwa, żyjący bliscy się cieszą, bo wioska ściąga turystów, a turyści chwalą Rumunów za poczucie humoru i dystans do poważnego przecież tematu.
Wesoły Cmentarz Monika Witkowska
Na pierwszy rzut oka wszystkie tutejsze groby, a jest ich około 800, wyglądają podobnie - na murowanych podstawach stoją drewniane krzyżo-tablice, zwieńczone trójkątnymi daszkami. Dominującym kolorem jest niebieski, co ma symbolizować niebiańską czystość, a zarazem wolność i nadzieję. To nawiązanie do mającej korzenie w starożytności kultury dackiej, która zakłada wiarę w nieśmiertelność i przekonanie, że śmierć to moment radosny, bo dający szansę na lepsze życie w zaświatach.
Niebieskie jest jednak tylko tło, bo w detalach króluje wielobarwność. Są kwiatki, serca, gołąbki (symbol duszy), geometryczne szlaczki, wyrzeźbione opisy, no i rzecz jasna główne malunki. Każdy jest inny, choć wykonane według jednego kanonu, w stylu zwanym naiwnym. Nad ich artyzmem można by dyskutować, ale ich siła wyrazu to właśnie prostota i naturalność. Nie są to typowe portrety, bo nie fotograficzne oddawanie urody i rysów twarzy było tu celem. To raczej scenki, które mają pokazać zmarłych w jakichś typowych dla nich sytuacjach. Na przykład w pracy - łatwo rozpoznać, kto był strażakiem albo lekarzem, kto rzeźnikiem lub drwalem, kto policjantem, muzykiem, lekarzem, nauczycielem, ministrantem, krawcową, urzędnikiem, rolnikiem albo sklepowym sprzedawcą.
Sporo jest wizerunków pasterzy, bogobojnych kobiet modlących się do symboli religijnych czy też panów przesiadających nad szklaneczkami zapewne nie mineralki. Wiele kobiet pokazano przy pracach domowych lub w gospodarstwie - jedna z pań miesza w stojącym na piecu garze, inna doi krowę, jest też rozdzielająca posiłek matka, przy której opis wyjaśnia, że wychowała siedmiu synów i jedną córkę.
Czasem jednak zamiast konkretnych zajęć przedstawiono okoliczności śmierci danej osoby. Rzut oka i widać, kto utonął, kogo przejechał samochód, kto stał się ofiarą pożaru. Przy okazji trudno nie zauważyć, że obrazki to swoista kronika rejestrująca, jak zmieniała się lokalna rzeczywistość - na tych najdawniejszych mamy wozy konne, na tych współczesnych są samochody czy traktory. Ciekawe, że nie wypatrzyłam rysunku komputerów czy komórek, ale może przegapiłam? Tak czy owak, myślę, że niebawem staną się już stałym atrybutem. Zmiany widać również w ubiorach, zwłaszcza u panów, u których dawne kapelusze, serdaki i kierpce teraz już zastępują marynarki, koszule i krawaty.
Pierwszy niebieski nagrobek pojawił się na cmentarzu w Sapâncie w roku 1935, a jego wykonawcą był mający wówczas 27 lat lokalny rzeźbiarz Stan Ioan Patras. Widać mieszkańcom pomysł spodobał się i w efekcie do swojej śmierci, co nastąpiło w roku 1977, Patras wraz z pomocnikami wykonał około 600 takich nagrobnych dzieł. Oczywiście inicjator cmentarza również na nim spoczywa, a o jego niełatwym życiu mówi wymyślona przez niego samego treść epitafium (tutaj przytoczone fragmentarycznie): "Od czternastego roku życia zarabiałem ciężką pracą w lesie. (...) Ojciec poszedł na wojnę. (...) Chciałbym żyć dłużej - żyłem 69 lat".
Co dalej z cmentarzem? Rozrasta się. Dzieło Patrasa, w zgodzie z narzuconymi przez mistrza kanonami, kontynuują jego następcy (pracownia jednego z nich udostępniona jest do zwiedzania). - Zamówień nie brakuje, gorzej z mocami przerobowymi, bo to bardzo czasochłonna praca. Mimo że nagrobki nie są tanie, rodziny zmarłych chętnie je zamawiają, a nie brak takich, co już za życia wyrażają wolę ich posiadania - zdradza artysta, z którym rozmawiamy.
Wesoły Cmentarz Monika Witkowska
Oczywiście rysunek i treść epitafium jest z rodziną uzgadniana. Epitafia są różne - poważne lub żartobliwe, napisane przeważnie prostym językiem, dalekim od gramatycznych reguł. Do moich ulubionych należy szczere wyznanie dotyczące teściowej: "Pod tym ciężkim krzyżem leży moja biedna teściowa. Przechodniu, proszę cię, staraj się jej nie zbudzić, bo jeśli wróci do domu, znowu będzie mnie karcić. Zostań tutaj, moja droga teściowo!". Zazwyczaj jednak zmarły mówi o sobie sam, w pierwszej osobie. Tak jak w przypadku 22-letniej dziewczyny, która zmarła w 1989 roku, a która pod rysunkiem pokazującym, jak kosi trawę, w wyrytych słowach zwierza się: "Odkąd byłam dzieckiem, pracowałam ciężko w moim dużym ogrodzie, w którym w pełni lata kosiłam koniczynę. Na ostatnie dwa lata życia przyszła do mnie choroba - przykuła mnie do łóżka, aż końcu włożyła mnie do ziemi".
Z kolei 77-latek, który zmarł w 1984 roku, przemówił w takich oto słowach: "Jak długo na tym świecie żyłem, tak długo zajmowałem się ogrodnictwem. Sadziłem śliwy i jabłonie, a w sadach trzymałem krowy i owce. Teraz jednak opuszczam was moje dzieci i moje drogie wnuki. Niech Bóg was wynagrodzi za waszą dobrą opiekę nade mną".
Najlepiej Wesoły Cmentarz (choć chyba lepiej pasowałoby: Radosny) odwiedzić w niedzielę, w godzinach okołopołudniowych, kiedy można przypatrzeć się miejscowym kobietom, które idą na nabożeństwo lub wracają z niego. Większość z nich, i to niezależnie od wieku, wciąż ubiera się w tradycyjne stroje, na głowę zakłada kwieciste chustki, a jedynie buty są odzwierciedleniem współczesnej mody, co sprawia wrażenie, jakby niektóre dziewczyny rywalizowały w wysokości obcasów.
Swoją drogą warto przy okazji zajrzeć do cmentarnej świątyni - mimo że quasi gotycka wieża sugeruje kościół katolicki, w rzeczywistości jest to wzniesiona w końcu XIX wieku cerkiew prawosławna z wypełniającym wnętrze ikonostasem. Prawda jest taka, że gdyby nie Wesoły Cmentarz (po rumuńsku: Cimitirul Vesel), pewnie nikt nazwy Sapânta by nie kojarzył. Ot, jedna z wielu wiosek na północy Rumunii, która liczy niewiele ponad trzy tysiące mieszkańców. Cisa, która przepływa w sąsiedztwie, to zarazem granica.
- Po drugiej stronie jest już Ukraina. Jeździmy do nich na "rynok", bo u nich niższe ceny - mówi gospodyni, która wynajmuje nam pokój. Częstuje nas przy tym ukraińskim "karpackim czajem". Nieco prowokacyjnie pytam, czy miejscowym nie przeszkadza pochówek na Wesołym Cmentarzu, który z racji zaliczenia do największych rumuńskich atrakcji, zamiast być miejscem zadumy, dla każdej kolejnej wysypującej się z autokaru grupy jest raczej osobliwym plenerem fotograficznym. Kobieta tylko się śmieje. - Mamy przecież wybór, bo w wiosce są dwa cmentarze - drugi "normalny", dla tradycjonalistów - twierdzi. I dodaje: - Imion i nazwisk obcy nie spamiętają. Ba! Pewnie ich nawet nie przeczytają. A ciekawy rysunek lepiej do wyobraźni przemawia i jest szansa, że na dłużej w pamięci zostanie.