Wszystko zaczęło się, gdy mieszkający w Tajlandii Amerykanin Wesley Barnes negatywnie zrecenzował na TripAdvisorze jeden z hoteli na wyspie Koh Chang - Sea View Resort. W swojej opinii mężczyzna miał napisać, że zetknął się z "nieprzyjemną obsługą", która zachowywała się "jakby nikogo tu nie chciała". Miał też oskarżyć hotel o "współczesne niewolnictwo".
Przedstawiciele hotelu, cytowani przez Bangkok Post, w rozmowie z AFP wyjaśniali, że zdecydowali się podjąć kroki prawne, ponieważ Barnes w ciągu ostatnich kilku tygodni zamieścił negatywne i krzywdzące recenzje hotelu na różnych stronach i obawiali się, że może robić to nadal. Przekonują, że wielokrotnie próbowali skontaktować się z mężczyzną, ale bezskutecznie. Zdecydowali się więc złożyć skargę.
Hotel opublikował też pięciostronicowe oświadczenie, w którym przedstawił swoją wersję zdarzeń. Zamieścił je na swoim Twitterze Richard Barrow - brytyjski bloger podróżniczy. Jest tam m.in. mowa o powodach pozwu. Przedstawiciele hotelu twierdzą, że historie publikowane przez Barnesa były zmyślone, zawierały ksenofobiczne konotacje, a także wspomniane wcześniej oskarżenie o współczesne niewolnictwo oraz mogły wprowadzać w błąd czytających, którzy mogliby powiązać miejsce z koronawirusem.
W oświadczeniu znalazły się screeny recenzji oraz opis sytuacji, która miała być jednym z powodów opublikowania przez gościa negatywnych ocen. Barnes i towarzysząca mu osoba mieli przynieść do hotelowej restauracji alkohol kupiony na zewnątrz. Najpierw kelner, a następnie menadżer poinformowali parę, że nie mogą spożyć własnego alkoholu, chyba że zapłacą korkowe w wysokości 500 bahtów (ok. 62 zł). W tym momencie zaczęła się sprzeczka, interweniował więc jeden z kierowników. Ostatecznie goście wypili alkohol bez płacenia korkowego. Dalej w oświadczeniu czytamy, że Barnes i jego przyjaciel wymeldowali się, nie składając żadnych zażaleń, a dzień później pojawiła się negatywna recenzja.
Na Twitterze Richarda Barrowa opublikowane zostało również oświadczenie Amerykanina, który opisał historię ze swojego punktu widzenia. Twierdzi, że rzeczywiście przynieśli swój alkohol i nie kryli zaskoczenia korkowym, ale jego zdaniem narzekali tylko odrobinę, a towarzysząca mu osoba była gotowa zapłacić. Ostatecznie rzeczywiście nie zostali obciążeni dodatkową opłatą. Zdaniem Barnesa menadżer, z którym rozmawiali, był nieprzyjemny, próbował się kłócić, a później miał krzyczeć na pracowników i zachowywać się agresywnie.
Amerykanin przyznaje, że użył określenia "współczesne niewolnictwo", ale twierdzi, że idealnie oddawało to, co wówczas czuł. Opisał też, jak wyglądało jego aresztowanie - policja zabrała go z miejsca pracy, a następnie przewiozła z powrotem na Koh Chang, gdzie Barnesowi przedstawiono akt oskarżenia. Trafił do lokalnego więzienia, w którym spędził dwie noce i wyszedł po wpłaceniu kaucji. Twierdzi, że jeśli zostanie uznany za winnego, grozi mu nawet rok więzienia.
Serwis Bangkok Post zauważa, że przepisy dotyczące zniesławienia w Tajlandii od dawna są postrzegane jako problematyczne, ponieważ zdarza się, że wykorzystuje się je do zastraszania. Maksymalny wymiar kary za zniesławienie to dwa lata więzienia i grzywna w wysokości 200 tysięcy bahtów.