Ziemia Obiecana po transformacji. "W Łodzi dzieje się to samo, co w każdym polskim mieście. Tylko że dzieje się bardziej"

Mówiono o Łodzi, że jest "złotym miastem", "polskim Manchesterem", że rozwija się jak Nowy Jork i Chicago. Dlaczego więc zmaga się z wyludnieniem i największym bezrobociem? Jaka przyszłość czeka miasto zarządzane przez Hannę Zdanowską? O swojej miejscowości w książce "Łódź. Miasto po przejściach" opowiada reporterski duet. Wojciech Górecki przywołuje wspomnienia z przełomu lat 80. i 90., a ze współczesnością konfrontuje je Bartosz Józefiak.

Teksty tworzą książkę eksperyment - rozciągniętą na trzy dekady reporterską panoramę miasta. Jaki obraz miasta się z niej wyłania?

Urszula Abucewicz, Podróże Gazeta.pl: Skąd pomysł, żeby zderzyć ze sobą archiwalne reportaże o Łodzi z lat 80. i 90. ze współczesnymi tekstami o tym mieście?

Wojciech Górecki: Na przełomie lat 80. i 90. jako 20-letni dziennikarz zacząłem pisać reportaże o Łodzi. Po czasie zdałem sobie sprawę, że pisałem cały czas jeden tekst - o transformacji miasta. Powstała z tego książka "Łódź przeżyła katharsis", która wyszła w 1998 r. Gdy pojawił się pomysł, aby ją wznowić, uznałem, że trzeba by dodać współczesne tematy i problemy. W pewnym momencie trafiłem na teksty Bartka Józefiaka i pomyślałem, że opisuje Łódź tak jak ja w latach 90., że pisze o tym, co go faktycznie boli i że kocha to miasto. Zaproponowałem Bartkowi autorski duet.

embed

fot. Mateusz Mularski

Jeden z tekstów powstawał przez 30 lat? Mówicie, że to książka eksperyment.

WG: Chcieliśmy, żeby powstała panorama miasta rozłożona na trzydzieści lat i żeby wciąż pisał ją dwudziestoparolatek. Już to było eksperymentem. Dodatkowo moje stare rzeczy przemieszaliśmy ze współczesnymi tekstami Bartka. Parę tekstów wręcz zmiksowaliśmy, jak chociażby tekst o Piotrkowskiej. Zaczyna się w 1993 r., a kończy w 2019 r.

W tekście o Piotrowskiej pokazujecie, jak bardzo Pietryna się zmieniła, że nie jest już traktem handlowym, a raczej stała się imprezownią. Ale zauważacie coś jeszcze, że elewacje zostały tylko upudrowane, bo gdy się zajrzy na podwórka, może nas spotkać rozczarowanie. Zmiany więc zaszły, ale tylko wizerunkowe?

Bartosz Józefiak: Mam mętne wyobrażenie o zmianach, które opisuje Wojtek, bo miałem wtedy kilka lat. Pamiętam natomiast czasy przed remontem i po, gdy Piotrowska przeszła generalny lifting. To było w 2012 r. Poza tym przeszła metamorfozę swojej funkcji, przestała być ulicą handlową, dlatego że po dwóch stronach otworzono dwie duże galerie handlowe: Manufakturę i Galerię Łódzką i te dwie inwestycje zabiły handlowo Piotrkowską. O tym mówił riksiarz, ale też inni ludzie, z którymi rozmawiałem, że to było zabójstwo dla tej ulicy.

Uwielbiam Piotrkowską, lubię spędzać tam czas, też dlatego, że jest bardzo egalitarna. Są tu lokale z cenami warszawskimi, knajpy typu Niebostan czy Off Piotrkowska, w których bawi się łódzka hipsterka, dyskoteki mordownie, ale też kebaby i sklepy. Tu jadą sobie rikszą ludzie pod krawatem, obok ktoś pije małpkę w bramie. A wszystko to ma miejsce w pięknym otoczeniu, na ulicy leży świeżo położona kostka brukowa, elewacje jeszcze pachną farbą, tylko gdy się wejdzie w podwórko to ogarnia człowieka rozczarowanie. Dla mnie taka jest Łódź. Piotrkowska jest symbolem tego miasta.

WG: Jest takie znane powiedzenie, że musiało się bardzo wiele zmienić, żeby się okazało, że nic się nie zmieniło. Łódź nie została zniszczona w czasie II wojny światowej i w związku z tym nie trzeba było jej odbudowywać. Dalej więc mieszkano w tych kamienicach, które z biegiem czasu coraz bardziej popadały w ruinę. Gdy zaczynałem pisać o Łodzi pod koniec lat 80., natychmiastowej wymiany wymagało 100 km instalacji gazowej. Jej stan był tragiczny, bo nie była remontowana często od stu lat. Tych zapóźnień nie da się w jednej chwili nadrobić, a energii i pieniędzy wystarcza na tyle, żeby przypudrować elewację. Dobre i to. Ja też uwielbiam Piotrkowską.

BJ: Na pozór jest to świetne miejsce, które przyciąga turystów, ale gdy zajrzy się głębiej, to zobaczymy, że szwankują podstawowe rzeczy takie jak chociażby kanalizacja, tynk się urywa i spada gościowi na głowę i zabiera go karetka. Ludzie grzebią w śmietnikach. Ta ulica pokazuje transformację Łodzi 30 lat później. Wpakowaliśmy miliony z Unii Europejskiej, ale o tysiącu ważnych spraw zapomnieliśmy.

WG: Czy trzeba mówić, że Piotrkowska jest kultową ulicą znaną w całej Polsce? No właśnie, wszyscy o tym wiedzą. Jest też symbolem Łodzi, ale niestety z rysą w postaci niezagospodarowanych podwórek, dlatego ten tekst jest dla nas ważny. Piotrkowska jest osią Łodzi, a artykuł o Piotrkowskiej jest osią książki.

Problem tego miasta tkwi w historii?

WG: Łódź zawsze była robotniczym miastem. Nie rozwinęło się tutaj silne mieszczaństwo, jak w Gdańsku, Poznaniu czy w Krakowie. Elitą Ziemi Obiecanej była burżuazja, złożona w dużym stopniu z przedstawicieli mniejszości narodowych. Po II wojnie światowej, gdy ich zabrakło, do ich pięknych kamienic wprowadził się proletariat, a często lumpenproletariat, który nie dbał o tę tkankę. Średnia długość życia była krótsza niż w innych miastach. Bardzo wiele problemów tkwi w historii, bez historii tego miasta nie zrozumiemy.

BJ: W tekstach współczesnych odnosimy się do historii, bo ona rzeczywiście jest bardzo istotna dla zrozumienia tego miasta. Marta Madejska i Agata Zysiak mają teorię, że Łódź zawsze była bękartem - dzieckiem niechcianym dla władz centralnych - już od momentu jej powstania w XIX w. Robotnicze miasto dla mieszczańskiej czy postszlacheckiej Polski było ciałem obcym. Prawdziwym polskim miastem jest Lwów czy Kraków, a nie jakaś tam robotnicza Łódź.

Przyjeżdżali tu wprawdzie dziennikarze czy intelektualiści, ale oni w ogóle nie rozumieli tego miasta. Władze w dwudziestoleciu też nie były fanami Łodzi, a po II wojnie światowej bano się silnych struktur robotniczych, które chciały przejmować fabryki. Łódź nigdy nie była pupilkiem władz i nigdy w nią nie inwestowano. Wybudowano wtedy ogromne osiedle mieszkaniowe typu Widzew, Bałuty, Radogoszcz, a kamienice w centrum pominięto. Zniknęły z radaru. Przez 50 lat nikt w nie nie inwestował. Szczytem marzeń osoby przyjeżdżającej ze wsi było mieszkanie w bloku, malutkie, 40-metrowe, z kanalizacją, ogrzewane. W kamienicach nikt nie chciał mieszkać, więc mieszkali tam ci, którzy naprawdę musieli, często najbiedniejsze warstwy. Każde miasto ma takie dzielnice, gdziekolwiek byśmy pojechali – tylko nie w środku miasta. W Łodzi jest to bardziej widoczne. 89 proc. tkanki miejskiej jest zdegenerowane. Chodzi mi o tkankę mieszkań komunalnych.

embed

fot. Aleksandra Wysokińska, wysokinskafoto.pl

Przywołujcie m.in. wypowiedź Marka Koterskiego, który napisał, że dwie najgorsze rzeczy, które mu się przydarzyły w życiu, to komunizm i Łódź. Zauważacie również, że gdyby w mieście byli górnicy, to też to miasto mogłoby zupełnie inaczej rozwijać. Włókniarki wprawdzie wyszły na ulice, ale nie mogły wynegocjować tego, co górnicy. Smutna konstatacja.

WG: Łódź nie miała dobrego przełożenia na Warszawę, a kobiety były gorzej opłacane mimo równościowych haseł komunistycznych, mniej były też skłonne do ryzyka, strajku - do czegoś co przyniosłoby efekty porównywalne do górników czy stoczniowców.

Trzeba też przyznać, że Warszawa się bała Łodzi. Pierwsze strajki robotnicze zaczęły się już w 1945 r. W 1946 r. były fale strajków. Istniała obawa, że jeśli to środowisko się skrzyknie, to będzie problem dla władzy centralnej. Łódź była pokrzywdzona w dwudziestoleciu, PRL-u i na pewno przez pierwsze lata transformacji. Co do tego nie mam wątpliwości.

Z drugiej strony mamy takie określenia jak "złote miasto", "polski Manchester". Mamy świetne przykłady rewitalizacji byłych fabryk, największy dworzec, Stajnię Jednorożca i mieszkania bez łazienek. Mówiliście dużo o historii, może więc ten podział istniał od początku? Właściciele fabryk budowali gigantyczne pałace, sarkofagi, a robotnicy zmagali się z nędzą.

WG: Świetnie tę dwoistość Łodzi scharakteryzował Bartek w swoim słowie wstępnym, że w Łodzi wszystko jest takie samo jak w innych miastach, tylko bardziej. Tak jak nędza, tak i bogactwo jest dużo bardziej widoczne.

BJ: Tak. Łódź była już historycznie rozwarstwiona, mieliśmy ogromne bogactwo i masy robotnicze. Dzisiaj, choć oczywiście Manufaktura jest prywatną inwestycją, to władze miejskie inwestują w pomniki ze spiżu, które mają przetrwać lata i być pamiątką po tych włodarzach, ale też zmienić wizerunek miasta.

Można zadać sobie pytanie, po co oni to budują. Po co jest Stajnia Jednorożców, którą ja prywatnie lubię, ale czy nie ma większych potrzeb? Dostajemy wodospad pieniędzy z Unii Europejskiej, więc idziemy w te ogromne projekty, bo je będzie widać, bo przyjadą turyści. To ma być miasto jak z pocztówki.

Oczywiście trzeba powiedzieć, że zrobiliśmy bardzo dużo, żeby to świetnie wyglądało. Mieszkańcy lepiej się czują ze swoim miastem, co nie zmienia faktu, że tramwajem z Teofilowa do centrum jadą prawie tyle, co ja do Warszawy. Teraz w 19 tys. mieszkań nie ma toalet - ale tam nie idą turyści, tam nie są zapraszani inwestorzy zagraniczni.

Mamy więc miasto pocztówkowe, co w jakiś sposób odpowiada na potrzeby mieszkańców, bo wynik Hanny Zdanowskiej 72 proc. nie wziął się znikąd. Prezydent odpowiada na deficyt samoszacunku, który mieli mieszkańcy Łodzi i ona go po prostu zasypała deszczem unijnych pieniędzy. Niemniej nie rozwiązało to strukturalnych problemów miasta.

embed

fot. Aleksandra Wysokińska, wysokinskafoto.pl

Piszecie w książce, że Zdanowska zatrudnia 40 osób w biurze prasowym. Może więc popularność pani prezydent jest efektem dobrego PR?

BJ: Hanna Zdanowska jest fascynującą postacią. Bardzo się cieszę, że mogłem napisać ten rozdział i spędzić z nią cały dzień. Rozmawiałem też z dziennikarzami lokalnymi, politykami, działaczami społecznymi, żeby zbudować sobie pewien obraz. I on jest bardzo niejednoznaczny.

PR na pewno od początku odgrywał i odgrywa ogromną rolę. Decydującą. Inne miasta uczą się tego od Łodzi. On oczywiście służy reelekcji - i to skutecznie - bo Zdanowska wygrała trzecie wybory i na pewno wygra czwarte. Ale jednocześnie przekłada się na konkretne rzeczy, bo ludzie czują się lepiej w swoim mieście. To się może nie przekłada na twarde czynniki demograficzne czy zarobkowe. Gdy spojrzy się w twarde dane, ile zarabiają Łodzianie, jak się miasto wyludnia - to widać, że to zgrzyta.

Gdy zbierałem materiały do książki i pojeździłem po różnych dzielnicach, to usłyszałem, że świetnie się mieszka. Dopytuję: "A konkretnie co się zmieniło w pani życiu?". "W moim życiu to nic, ale ogólnie wiadomo, że się miasto zmieniło". Inna pani mi powiedziała: "Ja nie skorzystałam, bo nie jeżdżę na Piotrkowską, ale wiem, że jest ładnie".

Dla wielu ludzi jest ważne, że mogą być dumni ze swojego miasta, chociaż de facto zarabiają najmniej w porównaniu do innych miast, dojazd do pracy im się wręcz pogorszył, bo korki są większe, a w wielu dzielnicach nic się nie zmieniło.

embed

fot. Aleksandra Wysokińska, wysokinskafoto.pl

Rosną biurowce, do Łodzi przyjeżdżają młodzi ludzie. Może jednak coś się zmienia?

BJ: Tak, pojawiła się nadzieja w związku tym, że do Łodzi przybywają ludzie w wieku studenckim. Jednak kryzys demograficzny stał się faktem.

Liczba inwestycji też rośnie, ale jak zwrócił uwagę prof. Sokołowicz, którego cytujemy w tekście, w całym kraju wzrosła liczba biurowców, w Łodzi to po postu bardziej widać, bo nie było wcześniej tego typu inwestycji. Gdy się wreszcie jakieś pojawiły - to wszyscy dziękują Zdanowskiej.

Nie jesteśmy w stanie zweryfikować, na ile postawienie tych biurowców jest efektem polityki Zdanowskiej, a na ile efektem rozwoju kraju. Trudno ocenić jednoznacznie innych prezydentów, ponieważ poprzednicy Zdanowskiej nie mieli tylu unijnych funduszy, żeby z nich skorzystać. Świetnie wypada w porównaniu z Kropiwnickim, który ma fatalną prasę i o wiele gorszy PR.

WG: Ale akurat jemu zawdzięczamy arenę i lotnisko.

BJ: Lotnisko ledwie sobie radzi, ale Atlas Arena to był strzał w 10.

Łódź kiedyś była pograniczem, więc mieszały się tutaj różne mniejszości narodowe. Cytujecie też w swojej książce Zbigniewa Żbikowskiego, który zwracał uwagę w 1998 r., żeby "sięgnąć do wieloźródłowości, która przecież stworzyła światowy wizerunek Łodzi". Z waszej książki wynika, że ta wielokulturowość i życie różnych mniejszości w zgodzie to kolejny mit, bo piszecie też o różnych dzielnicach biedoty polskiej, żydowskiej, które nie żyły ze sobą, a obok siebie.

WG: Uważam, że to był dobry pomysł, żeby po 89. stworzyć tu Festiwal Czterech Kultur czy pokazywać Łódź żydowską. To świetna opowieść o mieście, które nie było pograniczem w sensie geograficznym, ale kulturowym jak najbardziej. Jest to pomysł na ściągnięcie turystów, na ciekawą opowieść o mieście, na bardzo fajne inicjatywy różnego rodzaju.

Inna rzecz, że tamta wielokulturowość nie przekładała się na życie codzienne, może poza przedstawicielami elity. Dla mnie jej symbolem było tableau przechowywane w cerkwi pod wezwaniem Aleksandra Newskiego przy Dworcu Fabrycznym - przedstawia donatorów świątyni, wśród których bodaj najmniej było prawosławnych, dominowali ewangelicy, żydzi, katolicy.

Z opowieści rodzinnych pamiętam jednak tylko, że gdzieś mieszkali jacyś Żydzi, gdzieś Niemcy, a gdzieś Rosjanie. Tu oni, a tu my.

BJ: Musimy zdać sobie sprawę, że mówimy o zupełnie dwóch różnych miastach. Inna była Łódź do 1939 r., inna po 1945 r. Została infrastruktura, tkanka mieszkaniowa, ale ponad 60 proc. ludności się zmieniło. To jest inne miasto, które spotkał proces trochę taki jak w Bieszczadach. Totalne wymiksowanie ludności. Zrzutka zupełnie innych ludzi na miejsce rodowitych mieszkańców, którzy z przyczyn historycznych zniknęli.

W pamięci społecznej nie zachowała się ta wielokulturowa Łódź. Teraz faktycznie Łódź próbuje do niej nawiązywać, podejmuje różne inicjatywy. Mimo wszystko jest to przykre, kiedy idę obok miejsca, w którym kiedyś była największa synagoga, a teraz jest po prostu parking. Nic z niej nie zostało, a mówimy o centrum miasta.

embed

fot. Aleksandra Wysokińska, wysokinskafoto.pl

Czy Łódź rozwija się w dobrą stronę? Jaka przyszłość czeka to miasto?

BJ: Jestem raczej umiarkowanym optymistą. Dużo mówiliśmy o przeskalowanych inwestycjach czy decyzjach władz miasta, które nie poprawiają jakości życia. Historia i pewne długie procesy nie sprzyjają - demografia, starzenie się społeczeństwa, wyludnianie się miasta. Choć coś zaczyna się zmieniać. Widać, że tych młodych przybywa. Jest to widoczne w statystykach.

Prof. Szukalski, który od lat bada demografię, jest przekonany, że w perspektywie kilkudziesięciu lat liczba mieszkańców spadnie do 500 tys. Jest to proces nieunikniony i nie do odwrócenia. Trudno sobie wyobrazić, co musiałoby się wydarzyć, jakiś cud, żeby ta liczba ludności nie spadała. Czy tunel między Łodzią Kaliską a Łodzią Fabryczną będzie takim cudem? Bardzo chciałbym w to wierzyć. Łatwiej byłoby mi dojechać do rodziców do Pabianic. Ale nie wydaje mi się.

WG: Zastanawiam się, czy miarą sukcesu powinien być milion mieszkańców i status drugiego miejsca pod względem liczby ludności. Czy jakość życia nie jest ważniejsza?

Problem wyludniania Łodzi jest jednak istotny. Bliskość Warszawy sprawiła, że łatwiej było podjąć decyzję o ucieczce. To wydrenowało Łódź, bo gdyby dystans do stolicy był większy, trudniej byłoby dojeżdżać tam do pracy, a potem przenieść się tam na stałe.

Z drugiej strony, Łódź jest zbyt duża, żeby być miastem satelickim, to nie jest Pruszków czy Mińsk Mazowiecki nastawione na obsługę Warszawy, z których zawsze się dojeżdżało do stolicy. W związku z tym przeżyła ten drenaż o wiele boleśniej.

BJ: Pensje też nie zatrzymają tutaj ludzi, wprawdzie rośnie wynagrodzenie, ale prof. Sokołowicz zauważa, że pensje rosną wszędzie w Polsce. I tu niestety widać znowu chichot historii. Włókniarki zarabiały bardzo mało, w czasach transformacji miasto zmagało się z ogromnym bezrobociem i niestety nadal po 30 latach łodzianie zarabiają najmniej ze wszystkich dużych miast w Polsce.

Miasto robi jakieś podchody, stawia biurowce, powstaje nowe centrum. Można się pocieszać, że np. Barcelona w latach 80. nie była miastem bardzo popularnym. Boom nastąpił później, więc może jest jakaś nadzieja? Bo są rzeczy niezależne od władz miasta, choć oczywiście można by zrobić więcej, żeby podnieść jakość życia.

embed

fot. Aleksandra Wysokińska, wysokinskafoto.pl

WG: Przyszłość Łodzi to moim zdaniem bycie centrum wymiany, tranzytu, hubem logistyczno-przesiadkowym, a poza tym może trochę zapleczem Warszawy, a trochę ośrodkiem nowych technologii. Czy do tego jest potrzebne milion ludzi? Jeśli rzeczywiście liczba ludności spadnie do 500 tys., to może paradoksalnie miasto stanie się bardziej komfortowym miejscem do zamieszkania? Może znikną korki? Może jakość życia podskoczy? Nie musimy się ścigać z Warszawą o prestiż, a z Krakowem o turystów. Czas skorzystać z tego, że miasto leży na skrzyżowaniu autostrad.

BJ: Łodzianie powinni być największymi kibicami Centralnego Portu Komunikacyjnego. Jeśli jest jakieś miejsce, które skorzystałoby z tej inwestycji, to byłaby to właśnie Łódź. Cokolwiek myślimy o obecnej władzy, to powinniśmy trzymać kciuki za ten projekt. To jest ogromna szansa dla miasta.

Kontakt z autorką Urszulą Abucewicz za pośrednictwem jej Facebooka.

Więcej o: