Nazywane też holistay (połączenie słowa holiday, które oznacza wakacje, i wspomnianego wcześniej stay) albo nearcation (ze słów near, czyli blisko i vacation). Ta ostatnia forma jest najmniej popularna.
Jeśli więc wpiszecie w wyszukiwarkę instagramową hasztag #staycation, zobaczycie domowe królowe na nadmuchanych łabędziach w minibasenach we własnym ogrodzie lub ludzi, którzy wysypiają się we własnym łóżku, traktując je jak hotelowe. Albo takich, którzy faktycznie zwiedzają swoje własne miasto. I to do takiego stopnia - co bardzo szanuję! - że wynajmują w nim pokój hotelowy, kosztują lokalnych przysmaków lub zamawiają room service i albo leżą w łóżku i wypoczywają, albo wyruszają w miasto i zachwycają tym, na co wcześniej nie zwrócili uwagi.
Słownik Cambridge podaje jeszcze jedno znaczenie staycation: wakacje, które ktoś spędza we własnym kraju lub w domu, zamiast podróżować gdzie indziej. W ten sposób używają go głównie Brytyjczycy, którzy doświadczyli spadku ceny funta, co sprawiło, że nie wyjeżdżali za granicę, a także Amerykanie, którzy na staycation wyjeżdżali głownie w latach 2007-2010 ze względu na kryzys finansowy.
Łatwo znaleźć analogię. Z powodu pandemii wiele osób nie będzie mogło lub chciało wyjechać w najbliższym czasie na zagraniczne wakacje. Duża część Polaków spędzi urlopy w Polsce, często w najbliższej okolicy również dlatego, że staycation mają jeszcze jeden istotny wymiar - oprócz tego, że dojazd na nie jest szybszy niż lot do Rzymu czy Tajlandii, zazwyczaj są tańsze.
Trendem staycation zainteresował się między innymi polski oddział Google, który na jego temat stworzył raport. Analiza trendów w Google w czerwcu wskazuje, że szczególną popularnością wśród użytkowników szukających lokalizacji i atrakcji na najbliższe wakacje cieszą się miejsca położone blisko natury, parki narodowe i góry, czyli dokładniej hasła: Tatrzański Park Narodowy, Puszcza Białowieska, Poleski Park Narodowy, Pustynia Błędowska, Turbacz. Spadek liczby wyszukiwań zanotowały zaś kierunki popularne w latach poprzednich, lecz związane z atrakcjami bardziej miejskimi - hasła: Energylandia, ZOO Wrocław, Zamek Czocha, Kazimierz Dolny, Karpacz.
Szukamy głównie destynacji lokalnych, najczęściej w obrębie województwa, w którym mieszkamy, a jednocześnie często mniej popularnych i oddalonych od głównych turystycznych szlaków.
- Trend znajduje swoje odzwierciedlenie także w poszukiwaniu odpowiedniego zakwaterowania na czas urlopu. Pomimo że hotele to ciągle większość zapytań w wyszukiwarce Google (84 proc. w maju 2020, w porównaniu do 87 proc. w maju 2019), w tym roku obserwujemy większe zainteresowanie wynajmem wakacyjnym (wzrost z 13 proc. do 16 proc. rok do roku). Natomiast zdecydowanie widocznym rosnącym trendem w tym roku jest hasło agroturystyka. Wyszukiwania haseł z tą frazą zaczęły rosnąć od końca kwietnia nawet o 45 proc. - mówi Antoni Andruszkiewicz, travel industry manager w Google Polska.
- Dla mnie taki wyjazd niedaleko ma mnóstwo atutów - opowiada mi dziennikarka Natalia Sosin-Krosnowska, prowadząca program "Daleko od miasta" w Domo+ i autorka książki "Cisza i spokój". A kiedy śmieję się, że jeżdżąc po Polsce, przede wszystkim z każdym się dogadasz, traktuje to bardzo poważnie. - Ależ to też jest niezaprzeczalny atut! To, że nie musisz się nagimnastykować, żeby się dogadać, więc czujesz się bezpiecznie, a jednocześnie masz dostęp do tej niebywałej różnorodności przyrody i kultury, którą na swoim obszarze ma Polska - podkreśla Sosin-Krosnowska.
Niewątpliwą zaletą staycation jest też możliwość szybkiego dotarcia do domu, gdyby coś się stało. - Zwłaszcza, jak jedziesz z dziećmi, to jeśli coś nie daj Boże pójdzie nie tak, to w parę godzin jesteś w domu, nie musisz niespodziewanie bookować lotu przez pół świata - mówi.
Kiedy pytam, od kiedy według niej zaczął się trend jeżdżenia po Polsce, wspomina zamachy w Turcji i Egipcie - to wtedy Polacy zaczęli się zastanawiać, czy warto i bezpiecznie jest tam latać. Ona sama doświadcza gwałtownego wzrostu zainteresowania agroturystykami już od około trzech-czterech lat. - Parę lat temu mogliśmy spokojnie wiosną zarezerwować miejsce na zdjęcia do programu w agroturystyce, teraz zdarza się, że dzwonimy w styczniu i miejsc już nie ma! W tym roku, za sprawą ograniczeń związanych z podróżowaniem za granicę, większość agroturystyk ma pełne obłożenie do listopada. Najlepiej mają ci, którzy wynajmują domki albo apartamenty z osobnym wejściami - opowiada dziennikarka. - A do tego teraz agroturystyki to przepiękne miejsca blisko natury, a nie klitki z seledynowymi ściankami u gospodarza, które być może niektórych zniechęciły do wyjazdów w Polskę.
Pojechałam w dwa wakacyjne rejony Polski, żeby sprawdzić na własnej skórze, jak jest naprawdę. Czy Polacy jeżdżą po Polsce? Czy ceny naprawdę są takie wysokie? A może pusto, bo lęk zatrzymuje ludzi w domach? Padło na Warmię i Trójmiasto, a raczej Zatokę Pucką.
Na Warmii miałam szczęście, że nie musiałam nic wynajmować. - My mamy wszystko zarezerwowane szczelnie - mówi Artur, właściciel jednej z bardziej znanych agroturystyk koło Jezioran. Na sobotnim eko targu przepytuję właścicieli innych miejsc. Szczególnym zainteresowaniem cieszą się warmińskie domki, które można wynająć całe, osobno, tak, że nie trzeba stykać się z innymi ludźmi. Do takiego stopnia, że część z właścicieli ziemi na Warmii zastanawia się nawet, czy agroturystyk, w których goście są blisko z właścicielami, nie zamienić na owe wolnostojące domki.
- Choć podczas lockdownu nie mogliśmy wynajmować, to telefony się urywały, ludzie chcieli uciec z ciasnych wielkomiejskich mieszkań, w których do tej pory tylko spali. Podobnie było w Paryżu, który opustoszał, bo paryżanie zdali sobie nagle sprawę, że mają domy za miastem - albo wakacyjne, albo odziedziczone - i że mogą stamtąd pracować. Co więcej: jest tam przyjemniej i taniej! - opowiada mi Francuz, który prowadzi na Warmii agroturystykę.
Podpytuję Warmiaków o ceny: większość z nich nie zmieniła ich od zeszłego roku, chyba, że musieli dokonać jakichś znaczących modyfikacji w obejściu. Ceny natomiast zmieniły się nad morzem. Po początkowym uderzeniu w Boże Ciało, kiedy rosły jak szalone, aktualnie dążą raczej do spadku, choć to też zależy od miejsca. Podczas spaceru po gdańskiej starówce widzę, że w większości otwartych, dużych hoteli (do tej pory zapełnionych turystami z Nieniec i Skandynawii) okna są ciemne, a witryny sprzedające usługi hotelowe oferują w tych wysokogwiazdkowych ceny nawet niższe niż w pobliskich agroturystykach. Trochę inaczej jest w miejscowościach nastawionych na rodzinne wyjazdy, tańszych, ale i tam nadal można znaleźć miejsca noclegowe od teraz do września. Ceny? Byle sprzedać. Wyłamuje się Sopot, w którym obłożenie jest wysokie nawet w tygodniu.
To więc dobry czas na hotelowe okazje. Dla tych, którzy lubią się pogościć w wysokim standardzie, poszukują romantycznego prezentu na rocznicę lub inną okazję, albo chcą po prostu odpocząć i zwiedzić okolicę to idealny czas. Wystarczy wybrać większe miasto, sprawdzić, czego tam nie widzieliśmy i wejść na jedną z hotelowych wyszukiwarek, które nawet, a może zwłaszcza w last minute, są w stanie zaproponować pokój za połowę ceny.
Bardzo dobre cenami w ramach tzw. staycation-city break oferują choćby Sheraton w Warszawie, Poznaniu, Sopocie i Krakowie, hotel The Westin Warsaw, Bristol i warszawski Marriott. Zapewniają też dodatkowe atrakcje, np. dorzucają do wynajmowanego pokoju przejażdżkę luksusowym autem czy kolację Chef's Table. Ceny? Na przykład 450 zł za pokój z widokiem, śniadanie, parking, opcję wczesnego zameldowania i późnego wymeldowania (można się więc wylegiwać), a także lunch lub kolację. Można też pogościć się we własnym mieście i wynająć hotel trzy ulice dalej.
Dlaczego warto? Pomijając aspekt randkowy, wiele miast bez zwykłego tłumu studentów i turystów z zagranicy odsłania swoją prawdziwą twarz. - Nagle widzę architekturę Krakowa, w którym mieszkam od 20 lat - śmieje się Bartek, autor książek z pogranicza kultury i kulinariów, który, korzystając z mniejszego ruchu na ulicach, postanowił zwiedzić Kraków. - Zachwycam się uliczkami, którymi od lat starałem się po prostu przemknąć jak najszybciej, bo zalewał je potok turystów. Czy widziałaś, jak wygląda pusty Rynek? - mówi zachwycony. Co prawda na płytę Rynku Głównego w Krakowie wróciły już kawiarnie i parasole, ale nadal oglądanie tego ogromnego placu robi inne wrażenie, niż gdy wypełniony jest szczelnie ludźmi.
Kraków dodatkowo stara się zainteresować własnym miastem mieszkańców, wystartował więc z akcją "Bądź turystą w swoim mieście". W sieci pojawiają się filmiki zapraszające w różne ciekawe zakątki grodu Kraka, przypomina się o dostępnej bezpiecznej rozrywce, proponuje trasy spacerowe. Swoje pomysły i inicjatywy zgłaszają lokalni przedsiębiorcy, instytucje, aktywiści, artyści, mieszkańcy Krakowa. - Przecież to wszystko, co zazwyczaj jest "dla turystów", jest też - a może nawet po pierwsze! - dla mieszkańców. Staramy się tą akcją i kampanią społeczną ułatwić odkrywanie piękna Krakowa na nowo wszystkim krakowiankom i krakowianom - mówi Michał Zalewski z Krakowskiego Biura Festiwalowego, które akcję zorganizowało.