Mówiono na nie panienki, anielice, modelki na pokładzie. "Płaciły ogromną cenę za wykonywanie tego zawodu"

Ponure lata PRL-u. Niespełna dwadzieścia dziewcząt w latach 60. otrzymało szansę wykonywania elitarnego zawodu. W czasach, gdy podróż za granicę była reglamentowana, a otrzymanie paszportu graniczyło z cudem, przed nimi świat stawał otworem. Z czym musiały mierzyć się polskie stewardesy? Dlaczego za pocałowanie pierścienia papieża Jana Pawła II groziło zwolnienie? Który polityk był uwielbiany? I dlaczego samolot nazywany był choinką? Rozmawiamy z Anną Sulińską, autorką książki "Wniebowzięte. O stewardesach w PRL-u".

Urszula Abucewicz, Podróże Gazeta.pl: Polska pierwsza stewardesa Zofia Glińska okazała się prawdziwą fighterką. Brała udział w Powstaniu Warszawskim, należała do AK, a na zarzut, że nie ma oblicza politycznego, odparła: "Oblicze to ja mam, tylko mordy nie mam". Skąd pomysł na książkę o stewardesach w PRL-u? I jak udało ci się dotrzeć do historii pani Zofii?

Anna Sulińska, autorka książki "Wniebowzięte. O stewardesach w PRL-u": Podczas podróży przyszedł mi do głowy pomysł, żeby napisać tekst o pierwszej polskiej stewardesie. Wydawało mi się, że to będzie zadanie banalnie proste. Okazało się, że na jej temat nie ma właściwie żadnych informacji.  

W Locie było swego czasu muzeum lotnictwa, tam zachowała się legitymacja służbowa Zofii Glińskiej. Nic więcej. Pomyślałam, że skoro nie ma nic o pierwszej, to może jest coś o kolejnych. Niestety poza anegdotami opowiadanymi przez współczesne stewardesy, wiadomości na temat kobiet tworzących ten zawód w Polsce było bardzo niewiele. Stąd pomysł, żeby nie skupiać się na jednej bohaterce, tylko rozszerzyć temat, opisując pracę stewardes w czasach Polski komunistycznej.

embed

Zofia Glińska pierwsza szefowa korpusu stewardes w PLL LOT. To ona stworzyła podstawy tego zawodu w Polsce. Obok niej Stanisław Jurantowski, kierownik oddziału PLL LOT w Warszawie. Zdjęcie z 1947 roku, fot. Wniebowzięte. O stewardesach w PRL-u

Sam portret Zofii Glińskiej, który znajduje się na początku książki, dopinałam już w ostatniej chwili, kiedy książka była gotowa. Przypadkiem udało mi się dotrzeć do przyjaciółki pani Zofii - Wandy Tycner. To też ciekawa postać, dziennikarka, tłumaczka, walczyła m.in. w Powstaniu Warszawskim. Dzięki pani Wandzie udało mi się zdobyć fotografie i poznać fakty z życia Zofii Glińskiej.  

Zobacz wideo O współczesnych tajnikach zawodu opowiedziała nam kiedyś stewardesa Justyna Kłęk

Mówi się, że środowisko lotowskie to było państwo w państwie, żyjące swoimi sprawami, o których się nie opowiada. W jaki sposób udało ci się przekonać kobiety do rozmowy?  

To nie było takie proste. Dostawałam kontakty, ale niestety, gdy już się dodzwoniłam, często po drugiej stronie słyszałam: nie. Bywało też tak, że otrzymywałam cztero- czy pięciocyfrowe numery telefonów sprzed lat i odnalezienie tych osób w zasadzie stawało się niemożliwe.  

Na szczęście kilka byłych stewardes i pilotów zgodziło się na rozmowę. Dzięki temu odsłaniasz kulisy ich pracy i pokazujesz, jak stereotypowo patrzymy na zawód przez nie wykonywany. Mówiło się na nie anielica, modelka na pokładzie.  

Określenia te w znacznym stopniu spłycały rolę stewardesy na pokładzie samolotu do funkcji wizerunkowej, ładnej buzi, zgrabnej dziewczyny. Oczywiście prawdą jest, że były bardzo atrakcyjne, ponieważ za granicą reprezentowały nasz kraj.  

Bardzo ważna była kwestia dotycząca charakteru dziewczyny. To były często bardzo młode osoby, mające 20-21 lat, które musiały znać przynajmniej dwa języki obce w stopniu komunikatywnym. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej stawiano przed nimi trudne zadania, odgrywano scenki sytuacyjne, sprawdzające, jak dziewczyna zachowa się w sytuacjach, które zdarzają się na pokładzie.  

Pierwsze stewardesy zaraz po wojnie często pełniły rolę tłumaczek, ponieważ piloci nie znali w wystarczającym stopniu języka angielskiego, żeby móc komunikować się z portami zagranicznymi. Dostarczały informacje do Czerwonego Krzyża, poszukiwały rodzin. Odpowiadały też za odpowiednie wyważenie samolotu, za to, żeby ładunek był odpowiednio rozmieszczony w samolocie.  

Kiedy podjęto decyzję o powołaniu tego zawodu?  

Potrzeba wyszkolenia stewardes pojawiła się jeszcze przed II wojną światową - na wiosnę 1939 r. Wcześniej opiekę nad pasażerami sprawowali mechanicy pokładowi. Latanie stawało się coraz bardziej popularne, pasażerów przybywało, stąd potrzeba zaopiekowania się nimi na pokładzie samolotu, bo trzeba pamiętać, że w tamtych czasach obawiano się o bezpieczeństwo. Zofia Glińska miała za sobą przeszkolenie medyczne, gdyby w nagłej sytuacji coś się wydarzyło na pokładzie, mogła zapewnić pomoc i opiekę.  

W 1945 r. zaledwie sześć dziewcząt wykonywało ten elitarny zawód, dwadzieścia lat później niewiele więcej - około dwudziestu. Żeby przejść pozytywnie rekrutację, trzeba było pokonać niemałą konkurencję i znać biegle minimum dwa języki obce. A ty piszesz, że podczas kursu przygotowującego do zawodu stewardesy uczono nakładać makaron na talerz.  

W "Skrzydlatej Polsce" znalazłam relację ze szkolenia stewardes. Zamieszczono m.in. zdjęcie, na którym widać, że panowie kucharze uczą adeptki zawodu, w jaki sposób serwować dania, m.in. podawać makaron.  

Wbrew pozorom to był dość rozbudowany system szkoleń. Odbywały się zajęcia m.in. z meteorologii, geografii, na basenie ćwiczono, jak zachować się w sytuacji wodowania. Przyszłe stewardesy dowiadywały się, co zrobić, kiedy samolot wyląduje awaryjnie na wodzie.  

embed

Wnętrze lotowskiego samolotu Ił-18. Przygotowanie posiłku. 1969 rok, fot. Wniebowzięte. O stewardesach w PRL-u

Jednym z elementów szkolenia były loty próbne. Nie należały do najprzyjemniejszych.  

Przyznam, że filmy Kroniki filmowej z lat 60. oglądałam z zażenowaniem. Stewardesy nazywano panienkami. Podczas lotu próbnego pilot wykonywał nad Warszawą bardzo niebezpieczne manewry, np. nagle zaniżając lot, a stewardesa jakby nigdy nic miała przejść po pokładzie i serwować posiłek. Oczywiście było to niemożliwe. Kobieta upadła na fotele. Obrazkom tym towarzyszył komentarz: "Niech się panienki nauczą zawodu". 

Te panienki były świetnie wykształcone. Anna Solewska ukończyła japonistykę. Mówiła też biegle po angielsku i rosyjsku. Jej ojciec był wściekły, że mając takie wykształcenie, będzie parzyć kawę i herbatę.  

Ten zawód właśnie w taki sposób był postrzegany. Anna Solewska, która później została kierowniczką stewardes, to osoba o bardzo silnym charakterze. Musiała umieć lawirować w tym trudnym świecie pomiędzy wymaganiami pasażerów, załogi, ale też pomiędzy służbami bezpieczeństwa, które interesowały się nie tylko stewardesami, lecz także wszystkimi członkami załóg lotowskich.  

Osoby te często towarzyszyły w podróży najważniejszym osobom w państwie, także gościom zagranicznym, którzy przylatywali do Polski. Jako jedne z niewielu mogły również podróżować po niemal całym świecie. Służbom zależało, żeby niektóre z nich zwerbować do współpracy.  

Stewardesy i ich rodziny były inwigilowane od samego początku rozpoczęcia przygody z LOT-em? Dostanie paszportu w tamtych czasach graniczyło z cudem.  

Wszystkie panie bez wyjątku mówiły o tym, że smutni panowie pojawiali się w domu, a rodzina była dokładnie sprawdzana.  

Spędziłam kilka godzin w IPN-ie, śledząc te dokumenty i odkryłam, co było dla mnie bardzo kuriozalne, jakiego rodzaju haki służby posiadały na pracowników LOT-u, żeby zmusić ich do współpracy. 

Jednym z nich była sytuacja, gdy stewardesa sprzedała nielegalnie rajstopy na pokładzie. Zrobiła to, ponieważ jedna z pasażerek zgłosiła, że jej rajstopy się podarły i zapytała, czy może kupić ten towar na pokładzie samolotu. Stewardesa, chcąc pomóc, sprzedała jej swoją parę. Ktoś o tym doniósł służbom i to już był hak.  

Dziewczyna dostawała ultimatum: albo z nami współpracujesz, albo wylatujesz. A to znaczy, że traci pracę, ale też możliwość zobaczenia świata i nagle, kiedy to okno zamyka się z błahego powodu, niektóre dziewczyny godziły się na współpracę. Natomiast to wcale nie oznaczało, że donosiły na swoich kolegów. Często wchodziły w role stereotypowych panienek, które nic nie wiedzą, bo zajmowały się pasażerami.  

Czyli wcale nie takie stereotypowe panienki. Raczej świetne aktorki. 

Z jednej strony musiały mieć bardzo silną osobowość, a z drugiej strony umieć współpracować z innymi. Pracowały ponad siły, były zmęczone. A lotów do obsłużenia bardzo dużo. Ta umiejętność współpracy była bardzo ważna też dlatego, że na pokładzie obowiązywała hierarchia starszeństwa.  

W momencie, kiedy wchodziło się na pokład i stawiało pierwsze kroki w tym zawodzie, pełniło się funkcję pomocową. Na początku też latało się na lotach krajowych, które były mniej prestiżowe. Nie było nocowania, diety, która stanowiła zasadniczą część wynagrodzenia stewardes, nie było możliwości odwiedzenia zagranicznych sklepów. Każda z pań przechodziła taką samą ścieżkę, wspinając się po kolejnych szczeblach kariery, nabywając doświadczenie i zaznajamiając się z sytuacjami, które zdarzały się na pokładzie samolotu.  

Samoloty były zdecydowanie bardziej awaryjne niż obecnie. Sytuacje niebezpieczne zdarzały się zdecydowanie częściej, trzeba więc było umieć zapanować nad pasażerami, żeby nie wybuchła panika.  

Dlaczego odrzucane były kandydatki mówiące, że lubią czytać książki? 

Sito było gęste. To prawda. Chodziło o to, że to jest czynność, którą wykonuje się z reguły samodzielnie, co może wskazywać na introwertyzm osób, które się zgłaszały. To nie mogli być introwertycy czy osoby wycofane, a raczej takie, które nie boją się podejmować inicjatywy, aby zapanować nad większą grupą.  

Świetny przykład podjęcia takiej inicjatywy opisujesz w swojej książce. Stewardesy nie mogły sobie poradzić z rozrywkową grupą, jedna więc z nich wpadła na nietypowy pomysł.   

Wzięła ze sobą puszkę soku pomidorowego i waciki i poszła do kabiny pilotów. Przedziurawiła tę puszkę, sok wylała na waciki i potem demonstracyjnie - tak, żeby wszyscy widzieli - niosła je przez cały pokład samolotu. Chciała w ten sposób pokazać pasażerom, że dzieje się coś złego, że krwawi kapitan. W świadomy sposób wywołała wśród nich niepokój. Skoro się bali, łatwiej było nad nimi zapanować.  

Grażyna Hasse, która projektowała im mundury, mówiła, że stewardesy musiały mieć duże walizki. Do przemytu.  

Oczywiście przemyt był obecny. Dziewczyny korzystały z sytuacji, gdy mogły kupić często podstawowe rzeczy, takie jak ubranka dla dzieci, soki, pomarańcze. Opisuję też sytuację kuriozalną z naszego punktu widzenia, czyli przemyt worka jabłek do Egiptu po to, żeby je sprzedać i za zarobione pieniądze kupić pomarańcze i przywieźć je do Polski.  

W Nowym Jorku kupowało się towary często najgorszej jakości z punktu widzenia Amerykanów, ale niedostępne w Polsce, czyli tiul, nylony, jeansy. Tam kupowane były za grosze, a u nas sprzedawane z kilku czy nawet kilkunastokrotnym przebiciem.  

Jeden z pilotów wybudował sobie nawet dom. 

I to za jednorazowy przemyt tiulu. Można więc sobie wyobrazić, jak duże kwoty były tych towarów, ale sytuacje z tak wielkim przemytem to nie była codzienność.

Personel lotniczy miał też dostęp do elity rządzącej. Samolotami LOT-u latała tzw. święta rodzina, czyli Gomułka z żoną, ale to premier Jaroszewicz był szczególnie lubiany. Dlaczego? 

Byli politycy, o których było wiadomo, że spełnią prośby załogi. Do nich właśnie należał premier Jaroszewicz. Odpowiednio wcześniej więc przygotowywano karteczki, prośby i podania, które przy okazji wsuwano do kieszeni. To były prośby o przydział na samochód, mieszkanie, pralkę. Władza w ten sposób pokazywała przychylność, ale też swoją wyższość. Zobaczcie, dostaję teraz taką kartkę i mogę tę prośbę spełnić.  

Albo natychmiast zwolnić, gdy na oczach milionów widzów, pocałowało się w pierścień Jana Pawła II. 

O tej sytuacji opowiadała mi Kasia Przewłocka, która została wytypowana do obsługi powrotnego lotu papieża Jana Pawła II z Polski do Watykanu. Na takie loty wybierano osoby, które zachowają się w 100 proc. w sposób przewidywalny i które darzono najwyższym zaufaniem.  

Pani Kasia, kiedy papież wchodził do samolotu, odruchowo pocałowała go w pierścień. Pożegnanie Polaka było transmitowane przez telewizję, jej zachowanie obejrzało więc kilka milionów widzów. Musimy pamiętać, że była to pracownica państwowego przedsiębiorstwa w kraju komunistycznym, który zdecydowanie odcinał się od Kościoła, więc oficjele, którzy to zauważyli, wpadli we wściekłość i chcieli ją natychmiast zwolnić.  

W jej obronie zdecydowanie wystąpiła kierowniczka, Anna Solewska, która zapytała, jak to będzie wyglądało w świecie, że stewardesa została zwolniona z tak błahego powodu. Na pewno wybuchnie afera. Brak reakcji natomiast sprawi, że sytuacja przeminie bez większego rozgłosu. I tak też się stało. Gdy stewardesa wróciła do Warszawy, dowiedziała się, że nadal pracuje.  

W latach 70. i 80. nasiliły się porwania maszyn, samoloty były też bardzo awaryjne. O radzieckich Iłach, które w tamtym czasie LOT miał na stanie, stewardesy mówiły, że to cepelia, ale też choinka. 

Stewardesy płaciły ogromną cenę za wykonywanie tego zawodu. Poczucie zagrożenia towarzyszyło dziewczynom na każdym kroku. Mogło przyjść z różnych stron. Ze strony służby bezpieczeństwa, mogło wynikać z niesprawnej maszyny, a także samolot mógł zostać porwany. Wtedy kabina pilota była otwarta. Zdarzało się, że pasażerowie byli do niej zapraszani. Stewardesy miały do niej pełen dostęp i często widziały, co się dzieje, że np. pilot leci na totalnej rezerwie paliwa. Wydawało się, że na pustym baku, bo wszystkie wskaźniki od dawna świeciły się na czerwono.  

Były takie słynne lądowania na lotnisku JFK w Nowym Jorku. Jest tam duży ruch. Samoloty "stoją" jakby w poczekalni. Krążą w kółko na różnej wysokości. Jak jedne lądują, kolejne schodzą niżej i przygotowują się do lądowania i często maszyny LOT-u nie mogły czekać w tej kolejce, ponieważ bak paliwa był w zasadzie pusty, więc Iły przylatujące z Warszawy często były wpuszczane poza kolejnością.  

Stewardesy miały pełną świadomość tego, że maszyny są bardzo awaryjne, że piloci często cudem dolatywali na jednym silniku.  

Małżeństwo państwa Nowotników, małżeństwo pilot-stewardesa, opowiadali, że w momencie, gdy w ich życiu pojawił się syn, nigdy nie lecieli razem na pokładzie samolotu. Nie chcieli dopuścić do takiej sytuacji, że we dwoje giną w katastrofie lotniczej, a dziecko zostanie bez rodziców. W latach 80. małżeństwa nie mogły razem latać, ponieważ bano się, że polecą i nie wrócą, co się zdarzało.  

Jeśli zaś chodzi o porwania, to nie znano ani dnia, ani godziny. Często zdarzały się na krótkich lotach, czyli ucieczki do Berlina Zachodniego. Zdarzało się, że porywacz był jeden, całkowicie niezwiązany z pasażerami, to ci przypadkowi podróżni korzystali z okazji i porzucali rodziny w Polsce. Decydowali, że zostaną za granicą.  

embed

Wycinek o porwaniu samolotu, fot. Facebook.com / Wniebowzięte

Teraz, będąc stewardesą, o zwiedzaniu często można tylko pomarzyć. A jak to było wtedy? 

Wtedy nocowania były dłuższe, np. w Nowym Jorku trwały 48 godzin. Oczywiście wiązało się to z pewnymi kosztami, czyli nie odpoczywam po locie, tylko zwiedzam, jeśli chcę coś zobaczyć. Coś za coś.  

Jedna z pań opowiadała, jak zmęczona po kilkunastogodzinnym locie po prostu rzuciła się w ten Nowy Jork. Dziewczyny myślały, że zaginęła, że zgubiła się, bo nie było wtedy telefonów komórkowych, nie było z nią żadnego kontaktu. A ona po prostu zwiedzała miasto.  

W Egipcie następowała wymiana załóg, więc wypoczynek był na tyle długi, że udało się coś zobaczyć. Już w latach 70. były wycieczki do piramid. Zdarzało się, że to piloci organizowali dla całej swojej załogi wycieczki i wspólnie poznawali jakiś kraj.  

Co ciekawe, awaryjność maszyn stwarzała szanse poznawania świata. Jedna z pań opowiadała, że czekała tydzień w Egipcie na to aż samolot zostanie naprawiony i będzie mogła wrócić do Polski. To też było swojego rodzaju atrakcją, ponieważ dłuższy niezaplanowany pobyt stwarzał im możliwość zobaczenia choćby trochę egzotycznego kraju.  

embed

Czas wolny w Egipcie, połowa lat 70., fot. Facebook.com / Wniebowzięte

Jak się dzisiaj trzymają panie, z którymi rozmawiałaś?  

Świetnie i co ciekawe, są nadal bardzo aktywne. Małgorzata Nowotnik jest prezeską fundacji Kochaj Życie, która została założona jeszcze w Locie. Fundacja pomaga dzieciom z rzadkimi wadami ortopedycznymi. Organizuje m.in. leczenie w Paley Institute na Florydzie, gdzie dąży się do zachowania kości i stawów i przywrócenia nogom sprawności. Z inicjatywy fundacji w 2018 roku w Polsce powstał Paley European Institute, dr Paley przeszkolił grupę specjalistów, którzy zaczęli wykonywać operacje w Polsce. 

Na moje pierwsze spotkanie autorskie przyszła dość duża reprezentacja pań stewardes. Z Kanady przyleciała też Anna Solewska. Panie zdecydowanie wyróżniały się swoją aparycją, gracją, która została przy nich przez tyle lat.  

Czy myślisz, że zawód stewardesy zacznie być bardziej doceniany?  

Teraz to będzie trudne z uwagi na to, że samolotu nie postrzegamy już jako elitarnego środka transportu. Prestiż zawodu zdecydowanie zmalał. To nie jest już okno na świat, jak bywało wcześniej. I choć w dalszym ciągu profesja ta przyciąga osoby o silnym charakterze, to teraz można realizować się, podróżując po świecie w inny sposób, niekoniecznie będąc stewardesą.   

Więcej o: