Chciałem poczuć atmosferę tej poetyckiej sagi o zmaganiach człowieka z naturą. Nie zawiodłem się. Fridtjöf Nansen, wybitny norweski polarnik, przyjeżdżał tu polować na pardwy i łowić ryby, dla poety Teodora Caspariego te miejsca były natchnieniem wielu dzieł. Teraz przybywają tu amatorzy canoeingu, podglądacze ptaków i wielbiciele górskich wędrówek. Miłośnicy folkloru znajdą tu skanseny, regionalne muzea i dziesiątki festiwali ludowych. Przejażdżki konne, golf, rafting i wyścigi psich zaprzęgów przyciągają kolejnych hobbystów. Nie mówiąc o wędkowaniu pod lodem, wycieczkach rowerowych czy degustacji serów. Przeżyciem nie tylko dla dzieci będzie spotkanie z wielkimi stadami renów. Latem i jesienią lasy regionu Femund - Engerdal pełne są grzybów, jagód, maliny moroszki i żurawiny.
Nad jezioro Femund trafiłem w czasie białych nocy na przełomie czerwca i lipca, kiedy ciemności zapadają jedynie na chwilę i nawet po północy widoczność w rzadkim sosnowym lesie sięga kilkuset metrów. Naturalne światło nie pozwala zasnąć, prowokuje do wędrówek i podpatrywania tajemnic tajgi. Nie trzeba wielkiego szczęścia, aby natknąć się na łosia, stado reniferów, polującego rybołowa czy cicho mknącą potężną sowę mszarną. Wokół jeziora panuje niesamowita cisza. Tylko czasami przerywa ją ostre zawołanie spłoszonego samotnika, pisk zająca pod szponami sowy albo trzask łopat walczących łosi.
Wiosłując wieczorem wzdłuż zachodnich brzegów jeziora, można przez kilka godzin "nie pozwolić" słońcu zajść, obserwując, jak opada nad łagodnymi wzniesieniami. Wschodni brzeg mieni się wszystkimi odcieniami lasu, omszałych rumowisk skalnych, zalegającego gdzieniegdzie śniegu. Barwnym dodatkiem są seledynowo-żółte kobierce chrobotka reniferowego, porostu widocznego nawet z odległego o kilkanaście kilometrów Parku Narodowego Femundsmarka.
Jedną z białych nocy spędziłem na maleńkim kutrze zakotwiczonym 300 metrów od brzegu. Znajomy farmer zaprosił mnie na połów siei. O trzeciej nad ranem wyjęliśmy sieć z kilkunastoma rybami. Nigdy jeszcze nie jadłem kolacji o tej porze. I to jakiej kolacji! Z potężnej wędzonej szynki ostrymi jak brzytwa nożykami odkrawaliśmy cieniutkie skrawki (smakowała jak parmeńskie prosciutto), zagryzając podpłomykami zwanymi lompe. Potem była wędzona na zimno sieja i po szklaneczce samogonu (w niczym nie ustępował norweskiej wódce aquavit).
Innej nocy, błądząc z lornetką i aparatem fotograficznym w Parku Narodowym Gutulia, natknąłem się na bezgłośnie biesiadujące towarzystwo. Kilkoro młodych ludzi w norweskich strojach ludowych siedziało przy długiej ławie między trzema namiotami. Okazało się, że to uczta weselna. Spytałem, czy wtorek jest typowym dniem ślubów w Norwegii. Odpowiedzieli przyjaźnie: - A dlaczego nie?
Zaproszony do stołu nie śmiałem pytać o inne zaskakujące okoliczności.
W opuszczonej osadzie Tolgevollen (3 km w bok od lokalnej drogi Drevsjo - Elga) oglądałem pokazy sprawności hodowców renów, wyprawianie skór tych zwierząt i wystawę wyrobów rękodzieła Saamów. Z okazji dnia osadnika (Setterdag) zebrało się wielu okolicznych mieszkańców i sporo turystów. Dużym powodzeniem cieszyło się stoisko, gdzie sprzedawano noże myśliwskie - finki - symbol tych stron (wielu Norwegów nigdzie się bez nich nie rusza). Sensacją dnia były celne rzuty lassem w wykonaniu młodego Saama - Gaupa.
Pewnego razu i ja dostarczyłem sensacji na lokalną skalę. Wykorzystując kilka dni słonecznej pogody, suszyłem grzyby (prawdziwki, koźlarze i podgrzybki rosną tu wszędzie i nikt się nimi nie interesuje) na kempingu w Femundsenden, na sznurze między dwiema sosenkami. Wszyscy przechodzący zwracali uwagę na te niby-ozdoby, niby-karmniki dla ptaków. Przy okazji opowiedziałem o polskim bigosie i tradycyjnej kolacji wigilijnej.
Czystości powietrza i wody (śmiało można ją pić) nic tu nie zagraża. Nad Femundem (60 km długości) jest tylko kilka osad, największa ma 1500 mieszkańców. Niska temperatura wody, 100 m głębokości i krótkie norweskie lato nie sprzyjają rozwojowi wodnej roślinności.
Okolica jest wyjątkowo przyjazna turystom. Na każdym kroku tablice z mapami, informacje o atrakcjach i pożyteczne wskazówki. Piesze szlaki dokładnie oznakowała norweska organizacja turystyczna DNT. Wokół jeziora stoi kilka drewnianych hytte (domków), gdzie za darmo można przenocować, ogrzać się przy piecyku, a nawet posilić. Są zawsze otwarte, mają kilka łóżek, zapas drewna, a czasem trochę żywności pozostawionej przez poprzednich turystów.